Artykuły

Gra ze śmiercią

"Oskar i Pani Róża" w reż. Grzegorza Kempinsky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Mariola Woszkowska w Dzienniku Zachodnim.

Grzegorz Kempinsky jest drugim polskim reżyserem po Annie Augustynowicz, który przeniósł książkę Erica-Emmanuela Schmitta "Oscar i Pani Róża" na deski teatralne. I prawdę mówiąc, nie wiem po co? Nie idzie mi o temat. O samotności w umieraniu warto i należy mówić. O życiu, które trzeba nauczyć się smakować każdego dnia, nie tylko w obliczu ostateczności - też. Ale czemu akurat słowami dziesięcioletniego Oscara, bohatera traktatu filozoficznego Schmitta?

Książkę "Oscar i Pani Róża" okrzyknięto bestsellerem i wydarzeniem na miarę "Małego księcia" Antoine'a St. Exuperego. Zastanawiające, ale nikomu nie udało się oddać na scenie ducha tej książki.

Bywają słowa pisane, dla których lepiej, by pozostały na swoim miejscu, na kartce. Nie trzeba im dodawać obrazu i ekspresji. Paradoksalnie odbiera się im wtedy siłę.

Katowicka inscenizacja niestety odarła opowieść z metafizyki i tajemniczości. Dwie sceny: pierwsza i ostatnia (piękny odrealniony obraz odchodzącego ku światłu Oscara) spinające spektakl klamrą, to jednak trochę za mało. Pozostała treść: biedny dziesięcioletni chłopiec (w tej roli Marek Rachoń) umierający na białaczkę i wolontariuszka Pani Róża (Alina Chechelska), która namawia go na korespondencję z Panem Bogiem i proponuje specyficzną grę: Oscar będzie każdy kolejny dzień traktował tak, jakby to było dziesięć lat. W ten sposób kiedy dotrze do kresu będzie starym człowiekiem, który doświadczył życia we wszystkich jego odcieniach.

Nie zniknęły oczywiście także błyskotliwe monologi i dialogi, pełne ciepła, humoru i filozoficznej zadumy nad upływającym czasem, nad sensem istnienia i zagadką śmierci. Aktorzy zresztą podają tekst z dużym talentem, wyczuciem i odpowiednią dawką emocji, ale... dosłowność szpitalnych sytuacji, skomplikowane akrobacje, które aktorzy wykonują podczas wygłaszania swoich kwestii rażą, momentami wręcz denerwują. A bodaj największym gwałtem na wyobraźni jest postać Pani Róży. Tajemnicza kobieta bez wieku, wróżka, zjawa, anioł? Synonim tych wszystkich, którzy mają w sobie dość odwagi, by otoczyć umierającego swoją miłością i przeprowadzić go łagodnie na drugą stronę? Z Pani Róży na scenie pozostała tylko wolontariuszka Róża, a całą tajemnicę diabli wzięli.

Po przedstawieniu wzięłam jeszcze raz książkę do ręki, zdezorientowana, czy aby nie wymyśliłam sobie całej tej metafizyki. Odetchnęłam z ulgą. Była.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji