Artykuły

Rzecz o Koperniku

Za sztukę "Syn Słońca" otrzymał Stanisław Weremczuk w roku ubiegłym II nagrodę w ogólnopolskim konkursie na utwór związany z życiem Mikołaja Kopernika. Sukcesem lubelskiego poety zainteresował się natychmiast teatr dramatyczny im. J. Osterwy, dając tym dowód nie tylko chwalebnej dworności wobec autora-krajana, ale też - szybkiego i pożytek przynoszącego - refleksu. Dzięki temu teatr nasz jako jeden z pierwszych włączył się w obchody Roku Kopernikowskiego.

Zadanie, którego się teatr podjął zostało potraktowane poważnie. Dynamiczna i pełna interesujących pomysłów reżyseria Józefa Jasielskiego oraz piękna oprawa sceniczna Teresy Targońskiej zdołały zatuszować wiele debiutanckich błędów scenariusza, przydając spektaklowi walorów teatralności. Bo "dramat historyczny w 3 częściach" Stanisława Weremczuka oparty o potwierdzone kronikarskimi zapiskami fakty z biografii Kopernika i znane z innych źródeł dziejowe zdarzenia cierpi na pewnego rodzaju niedowład scenicznego nerwu. Nazbyt chyba wiele stara się autor przekazać za pomocą relacji, tyrady, dysputy, autentycznego cytatu - w ogóle informacji, z uszczupleniem żywej scenicznej akcji. Bohaterowie transmitują tę górę informacji w dialogach, które niczemu innemu w gruncie rzeczy nie służą jak uzupełnianiu wiadomości o zdarzeniach historycznych, których znakomity uczony był świadkiem i uczestnikiem, o życiu jakie prowadził w czasie swego pobytu na Warmii, gdzie ukończył epokowe dzieło "De revolutionibus orbium coelestium".

Pod względem wartości poznawczych "Syn Słońca" jest utworem wyróżniającym się bogactwem szczegółów przybliżających postać urodzonego przed 500 laty wielkiego polskiego astronoma, matematyka, ekonomisty i lekarza. Jest to niewątpliwy walor utworu, a równocześnie jego wada. Bo w dramacie, który jest sztuką skrótu, pisarz musi się strzec - bardziej nawet niż w innych dziedzinach twórczości - przed pokusą dopowiadania.

Ale mimo obfitości materiału dokumentalnego, "Syn Słońca" nie jest pozbawiony swoistej aury poetyckiej oraz akcentów świadczących o teatralnej wyobraźni autora.

Reżyser - Józef Jasielski nie zlekceważył żadnej możliwości, aby wesprzeć sztukę Weremczuka środkami scenicznymi, a nie była to sprawa łatwa. Weźmy chociażby pod uwagę, że "Syn Słońca" wymaga czterdziestoosobowej niemal obsady! Ta nieporęczna dla teatru wieloobsadowość sztuki okazała się dzięki pomysłowo rozwiązanym przez reżysera scenom zespołowym jednym z ciekawszych walorów spektaklu. W sytuacjach wymagających w zasadzie większej liczby wykonawców reżyser świetnie operuje kilkuosobowymi grupami aktorów, zręcznie sugerując, że jest to wycinek obszerniejszej panoramy z udziałem liczebniejszej zbiorowości. Przedstawienie ma poza tym dobre tempo, trafnie podstylizowaną muzykę (Jacek Popiołek) i sensownie zastosowane efekty akustyczne. Trochę za mało reżyserskiego ołówka odczuwa się szczególnie w trzeciej części sztuki. Na dobry teatralny ład przedstawienie powinno się zakończyć wizytą Retyka i słowami: "Niech zwycięża prawda, niech zwycięża dzielność!". Wymowę tej pięknej i wzruszającej sceny osłabia świetlicowy zgoła finał, w którym Kopernik umiera z pierwodrukiem "De revolutionibus..." w ręku...

Obsada miała tu pełne ręce roboty, rzadko bowiem przypadło po jednej tylko roli na aktorską głowę. Właściwie to zaledwie trzy postacie zostały związane ze swoimi wykonawcami w sposób wyłączny i niepodzielny. Są to: Kopernik (Roman Kruczkowski), Anna - jego niespełniona miłość (Elżbieta Święcicka) i Wojciech - sługa i towarzysz (Stanisław Stojko).

Bardzo dużo wniósł do przedstawienia Roman Kruczkowski jako Kopernik Nb. podobieństwo Kruczkowskiego w twarzowej peruce do znanego z dziesięciozłotówkowego awersu wizerunku Kopernika jest wręcz zaskakujące; charakteryzacja wydaje się tu nawet zbędna. Aktor nie monumentalizuje swego bohatera, odwrotnie - obdarza go ciepłym liryzmem i małymi, sympatycznymi słabostkami. W jego interpretacji Kopernik to człowiek towarzyski, wesoły, nie gardzący czasem trunkiem w dobrej kompanii, a równocześnie jest to indywidualność wyraźnie górująca nad otoczeniem. Także wszystko to, co powiedział o nim autor scenariusza jako o uczonym, ekonomiście, patriocie i polityku nie zostało przez aktora zagubione.

Złagodzeniu rysów "astronomicznego" monumentu służy wprowadzona już przez autora scenariusza postać Anny - domniemanej miłości Kopernika. Anna w atrakcyjnym wcieleniu Elżbiety Święcickiej pojawia się parokrotnie w punktowym świetle jako liryczne wspomnienie i dekoracyjny ozdobnik szarego, pracowitego dnia administratora kapituły. Tego dnia, którego wiernym towarzyszem okaże się tylko poczciwy Wojciech, którego gra Stanisław Stojko, podkreślając właśnie tę poczciwość i przywiązanie.

Nie sposób oczywiście omówić tu kilkudziesięciu postaci przewijających się przez scenę. W tej wielości barwnych obrazków giną nieraz indywidualne rysy nadane przecież figurom scenicznym pracą i inwencją aktorów: Jadwiga Janczewska jako matka prosząca Kopernika-lekarza o pomoc dla swego dziecka, Zbigniew Gorzowski w roli Korwina - przyjaciela z młodości, Bożena Mrowińska jako roześmiana, śpiewająca ładną piosenką Wanda i Maria Kaczkowska jako chłopka a potem mieszczka. Bo wszyscy jak się już powiedziało, oprócz protagonistów grają po dwie role. Wymieniam zaś te, które trwalej zapadły w pamięć. Do tych należy m. in. obrotny Jan - oberżysta (Stanisław Jaskułka), Sołtys Ryszarda Kolaszyńskiego, Szymon Andrzeja Kowalskiego, Wolf Ludwika Paczyńskiego i Albrecht Macieja Polaskiego. Biskupa Watzenrode (Kazimierz Siedlecki) także nietrudno zapamiętać, głównie dzięki kostiumowi i efektownemu podświetleniu zamkowych podcieni, na których tle zjawia się niczym zjawa króla w "Hamlecie". A warto jeszcze przypomnieć Pawia (Edwin Petrykat), Walentego (Jan Pyjor) i Szczepana (Waldemar Starczyński). Rejestr ten uzupełniają sylwetki epizodycznych postaci nakreślone przez Tadeusza Kuduka (Gizjusz i Burgrabia) oraz Sylwestra Woronieckiego (Świerczowski i Hieronim). Są też sceny obsadzone przez uzdolnionych statystów tak, że jakby tak wszystkich razem zliczyć, to te czterdzieści ról jednak będzie jak obszył. "Raz się tyło luda zmieści"? Ano - w gościnnej chacie same ściany się rozsuwają, a pod ręką reżysera z inwencją dzieje się to samo ze sceną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji