Artykuły

Czy tak pisać o idolach?

Jeśli Halina Mickiewiczówna była i, jak widać, pozostaje idolem środowiska wokalistów, to rodzi się kwestia sposobu poważnego pisania o takich ludziach. Sądzę, że tak pisać, jak zrobiła to Katarzyna Iga Gawęcka, nie można. Ani nie trzeba - o książce "Halina Mickiewiczówna. Ciepło głosu i serca" pisze Małgorzata Komorowska w Ruchu Muzycznym.

Biografistyka jest sztuką trudną. Dziś, gdy nie ma cenzury, archiwa są dostępne i zniesiono obyczajowe tabu, o znanym człowieku napisać można wszystko. Do jakiego stopnia obnażona zostanie intymność bohatera książki, zależy właściwie wyłącznie od autora. Katarzyna Gawęcka bohaterki swej nie znała. Autorka scenariuszy telewizyjnych filmów dokumentalnych i bajek dla dzieci, daleka od świata muzyki, przyjęła zamówienie na książkę o Halinie Mickiewiczównie od grona jej "uczniów, przyjaciół i wielbicieli". Zdaniem Piotra Kusiewicza, jednego z inicjatorów i sponsorów publikacji, "Maestra swoją sztuką zasłużyła, by jak najdłużej funkcjonować w pamięci pokoleń" (s. 370).

Gawęcka otrzymała przebogaty materiał: kilkanaście wypełnionych dokumentami pudeł, pamiętnik śpiewaczki, zapiski z artystycznych podróży po Rumunii (1952) i Związku Radzieckim (1957), wspomnienia nagrane na pięciu kasetach oraz maszynopis projektowanej książeczki Moja Ada Sari. Spisała także kilka udostępnionych jej w rozgłośni gdańskiej audycji radiowych. Przeprowadziła poza tym rozmowy z wychowankami, przyjaciółmi, współpracownikami, znającymi ją artystami i członkami rodziny - z córką i wnuczką. A prawdy nikt nie krył.

Z nauczania Haliny Mickiewiczówny w średniej szkole muzycznej w Gdańsku Wrzeszczu (1961-1972), w Studium Wokalno-Aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni (1966-1991) i w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, potem Akademii Muzycznej w Gdańsku (1972-2001) "uzbierało się" ponad osiemdziesięcioro uczniów, razem z prywatnymi i dochodzącymi na konsultacje. Wielu wypowiedziało się na potrzeby książki, przeważnie w tonie egzaltowanego uwielbienia. Udzielił się on autorce - w rezultacie powstał obraz psychologicznego fenomenu, jakim bywa chorobliwie silna więź łącząca mistrza i uczniów. Aleksandra Kucharska-Szefler, jedna z najbliższych Mickiewiczównie w późnych latach, powiedziała: "Maestra uwodziła ludzi. I ja dałam się uwieść" (s. 305).

Gromada uwiedzionych zapragnęła w książce mieć ją całą. I ma. Czytamy o wdzięku, cieple, przekorze, żywotności, charyzmie, wiedzy, dystansie do siebie, poczuciu humoru, życzliwości, o tym, że na wpół niewidoma była wulkanem energii i mistrzynią riposty, że miała - jak to się mówi - czym oddychać i sama z tego żartowała, że lubiła opowiadać pikantne dowcipy (przytaczane, wydają się średnio zabawne), że kochała ludzi, a dla adorujących ją studentów była raczej przyjacielem niż nauczycielem, w każdej sytuacji spieszyła im z pomocą, a lekcje, w istocie krótkie, nie miały szkolnej regularności; rodziły się ze spotkań, rozmów, bankiecików i kolacyjek z setkami pierogów lepionych przez mamę Maestry.

Mickiewiczówna tuż po wojnie zyskała niebywałą popularność i dawała mnóstwo koncertów symfonicznych i recitali w filharmoniach kalendarium według zachowanych afiszy i zapisków z lat 1951-1966 obejmuje ich blisko 150 w wielu miastach Polski (s. 393-406); a były także rozmaite występy estradowe i audycje szkolne. W roku 1968, występując w szkole muzycznej w Gdańsku, zapowiedziała publicznie, że to jej ostatni koncert. To wszystko pozwalało jej utrzymywać matkę, męża, teściową, dom, sforę psów, dziecko, a potem, gdy nastały dla dorosłej już córki trudne chwile, pomagać jej i wnuczce. Sama o sobie mówiła jako o złej matce; dawała córce to, co najłatwiejsze, czyli pieniądze. Mąż okazał się bowiem leniwy, a kochanek niestały. Wszyscy go znamy - nadal aktywny w krajowym życiu muzycznym, pręży bicepsy na fotografii z plaży (s. 231). O Halinie powiedział: "Była wielka miłość? Była! Co tu kryć". W książce przytaczane są fragmenty ponad dwustu listów miłosnych obojga (s. 231-238).

Nie mam, doprawdy, nic przeciwko kochankom i pierogom (lubię). Chodzi mi tylko o proporcje, bo tego typu opowieści zajmują dziesiątki stron. Nawet umieranie Mickiewiczówny w obecności nieodstępujących szpitalnego łoża uczniów, przyjaciół i wielbicieli (rodzina nie mogła się przepchać) opisane jest szczegółowo, wraz z mszą żałobną w katedrze w Oliwie, której organizatorem był Kusiewicz; zaprosił najlepszy chór Wybrzeża - Schola Cantorum Gedanensis - i zdecydował zakończyć ceremonię płynącym z płyty głosem śpiewaczki w Tangu Albeniza ze słowami: "szczęście tak krótko trwa i rozpływa się jak mgła".

Wierzę, że dla obecnych mogła to być chwila magiczna. Niemniej o wyjątkowości Haliny Mickiewiczówny wartej tak niezwykłego pogrzebu świadczy nie osobowość, lecz jej śpiew, czego niezbity dowód stanowi opracowana przez Kusiewicza i dołączona do książki płyta. Rzeczywiście Mickiewiczówna głos miała niepowtarzalny; śpiewa nadzwyczaj naturalnie i pod każdym względem wzorowo. Scena z listem Rozyny i Figara (w tej roli Marian Woźniczko) z "Cyrulika sewilskiego" - w języku polskim - uchwycona live, wykonana jest po mistrzowsku. Poza nią Kusiewicz wyszukał w archiwach Radia Gdańsk i Polskich Nagrań rozmaite rarytasy nagrane w latach 1952-1964: tryptyk Schumanna Biedny Piotr (oczywiście po polsku), pieśni Obradorsa (po hiszpańsku), piosenki dziecięce Szpilmana, przeboje z radzieckich filmów, Włókniarkę Swolkienia będącą socrealistyczną repliką Prząśniezki. Nawet ćwiczenie wokalne wykonane przy okazji wywiadu radiowego, jaki Wanda Obniska przeprowadziła z Adą Sari w Gdańsku w 1964 roku!

Ale tym samym płyta przynosi odpowiedź na przenikające książkę pytanie, czemu Mickiewiczówna nie zrobiła światowej kariery. Z repertuarem ograniczonym do kilku koloraturowych arii (są na kompakcie Duxa wydanym jeszcze za jej życia, w 1998 roku) i do kilku popisowych utworów tego rodzaju (więcej po prostu nie ma), z niezaprzeczalnym talentem do śpiewania rozrywkowych piosenek (tamtej epoki!), przy niekorzystnych warunkach scenicznych (Wojsław Brydak nazwał ją "tęgim maleństwem") w zniszczonej wojną Europie zrobić jej nie mogła. Sporadyczne występy w Wiedniu (1954) i w Berlinie Zachodnim (1958) pozostały bez konsekwencji.

W Polsce sławę przyniosły jej okoliczności. Już w lutym 1945 roku zarejestrowała się w zburzonej Warszawie w Wydziale Kultury jako śpiewaczka koloraturowa. W marcu trafiła do rozgłośni Polskiego Radia przy ulicy Targowej. W ocalałych domach niewiele zachowało się radioodbiorników, ale pozostała z czasu okupacji sieć ulicznych głośników i w ruinach miasta rozbrzmiewał promienny głos Mickiewiczówny. Wszyscy jej słuchali. Ja, kilkuletnia, też. Podobało mi się? Nie. Ale rodzice byli zachwyceni. Odradzające się na zgliszczach życie zrosło się trwale z tym śpiewem.

Od sezonu 1946/1947 była solistką Sceny Muzyczno-Operowej Miejskich Teatrów Dramatycznych w Warszawie, czyli zalążka powojennej Opery Warszawskiej. Zagrała Panią Fiut w "Wesołych kumoszkach z Windsoru", niewątpliwy sukces odniosła w roli Konstancji w "Uprowadzeniu z seraju". Była też Hanną w "Strasznym dworze" i Musettą w "Cyganerii" - tę nieodpowiednią dla niej partię, jak sama stwierdziła, wykonywała najczęściej - aż 45 razy! W roku 1953 została z Opery zwolniona - pisała listy interwencyjne do Sokorskiego, by odzyskać etat. W książce podkreślana

jest krzywdząca niesprawiedliwość tego faktu, choć artystką operową przecież nie była. W swoim żywiole czuła się na estradzie koncertowej, z łatwością nawiązywała kontakt z publicznością i potrafiła skłonić do słuchania najbardziej niesforne audytoria. Ale etat w Operze wówczas odzyskała i odtwarzała jeszcze role Lucietty w "Czterech gburach" Wolfa-Ferrariego, Chloe w "Damie pikowej" i Rozyny w "Cyruliku".

W roku 1958 sama ustąpiła z Opery Warszawskiej i przeniosła się na Wybrzeże, gdzie zagrała swe ostatnie role: Bakchis w "Pięknej Galatei" (w Teatrze Muzycznym w Gdyni) i Hortensji w "Balu w operze" (w Operetce Szczecińskiej). Nie mając formalnych uprawnień do nauczania, wykazała hart ducha jako ekstern zaliczyła 13 przedmiotów w średniej szkole muzycznej i 30 czerwca 1962 roku przed komisją przybyłą z Warszawy, ona, jedna z najsławniejszych podówczas polskich śpiewaczek, wystąpiła z recitalem dyplomowym.

Jak przy czytaniu książki, tak przy pisaniu recenzji miotam się - od ukontentowania odsłonięciem w książce wielu istotnych faktów do irytacji, jaką wywołują: rzewny ton opisu dzieciństwa na Wileńszczyźnie i biednej młodości z matką w Warszawie, rozczulenie postacią Ady Sari, bezbrzeżna naiwność w rysowaniu kontekstów epoki, wreszcie redakcyjne niechlujstwo. Dwie podane w stopce redaktorki, korektorka i grupka zaangażowanych w powstanie publikacji muzyków nie potrafiła sprawić, by znalazł się w książce indeks osób (ten brak sprawia, że książka jest mało przydatna historykom!), by z wypowiedzi indagowanych zostały usunięte kolokwializmy. Przykro też, iż tak wiele nazwisk bądź imion znanych artystów ma wadliwą formę: Jerzy Sillich, Roman Jasiński, Piotr Rytel, Krystyna Brenoczy, Robert Sauk, Artur Malawski, Bożena Brun-Barańska (s. 101, 112, 122, 139, 171, 189, 196); w dodatku w "Weselu Figara" spotykamy postaci "Barbary" i "Don Brasilia" (s. 171).

Interesująco natomiast przedstawiono dramatyczne losy karaimskiej rodziny ze Stołpców i Trok - dziadka Arona Adama Mickiewicza (stąd potem nazwisko artystyczne śpiewaczki) i mamy Kamili zamężnej Porszukow. Okazało się, że Mickiewiczówna przed wojną była harcerką i śpiewała w chórze druha Władysława Skoraczewskiego. W chwili debiutu w kawiarni Lardellego - z orkiestrą pod dyrekcją Adama Dołżyckiego w dniu 22 maja 1943 roku miała lat dwadzieścia. Mieszkała wtedy u Ady Sari (luksusowo, jak na warunki okupowanej Warszawy). W spisanych wspomnieniach godnych kina - oddała atmosferę koncertów w kawiarniach i organizowanych przez RGO, moment wybuchu Powstania i pożegnanie brata, który wyruszył dla niepoznaki z... psem, i ani on, ani pies nie wrócił...

Zatrzymana w łapance, musiała zaśpiewać, by potwierdzić, że jest śpiewaczką. Oficer Wermachtu, Willy Herberg, przydzielił ją do zespołu niemieckiej sceny przyfrontowej, gdzie byli już pianiści Jerzy Lefeld i Sergiusz Nadgryzowski, skrzypek Stanisław Jarzębski, kompozytorka Janina Garztecka, dyrygent Jerzy Sillich. Wypuszczając ich na wolność, Herberg uratował im życie. Postąpił podobnie jak Wilm Hosenfeld wobec Szpilmana, z którym niebawem przyszło Mickiewiczównie koncertować w zniszczonej Warszawie.

Dodajmy, iż od 1985 roku do końca życia (2001) była jurorem Dni Sztuki Wokalnej (z czasem Festiwalu z Konkursem) imienia Ady Sari w Nowym Sączu. Jej talent pedagogiczny potwierdzają nazwiska takich wychowanków, jak Małgorzata Armanowska, Jerzy Mahler, Kazimierz Sergiel, Ryszard Karczykowski, Tomasz Krzysica.

Książka wydana jest pięknie, w twardej okładce, na dobrym papierze, z wieloma ilustracjami. Rozmawiałam o niej z dwojgiem wybitnych naszych śpiewaków: jedno chciałoby, aby i o nim powstała podobna książka, drugie uważa tę książkę za niesmaczną i mówi, że należałoby ją oprotestować.

Jeśli Halina Mickiewiczówna była i, jak widać, pozostaje idolem środowiska wokalistów, to rodzi się kwestia sposobu poważnego pisania o takich ludziach. Sądzę, że tak pisać, jak zrobiła to Katarzyna Iga Gawęcka, nie można. Ani nie trzeba.

Katarzyna I. Gawęcka, Halina Mickiewiczówna. Ciepło głosu i serca, Gdańsk 2009, Wydawnictwo DJ, ss. 462, ilustr., płyta CD.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji