Artykuły

Krzyk z tego pokolenia

"Wesele", ten dramat poetycki z pierwszych tygodni bieżącego stulecia, najsławniejszy i dotąd w randze swej niezastąpiony w polskiej dramaturgii, obrosły setkami interpretacji związanych z kolejnymi odmianami czasu historycznego i spraw społeczno-narodowych, objaśnień nieraz zaciemniających, polemik kilku pokoleń - od dwóch dziesiątków lat żyje na scenie na nowo i to oryginalnym, może bardziej twórczym niż kiedykolwiek bytem, jako dzieło na wskroś teatralne. I to chyba ocala sztukę., wysnutą bezpośrednio z realiów 1900 roku, od intelektualnej obojętności, emocjonalnej oziębłości.

"Wesele" stało się tym arcytworem, w którym znaleźć można intensywne źródła filozofii i estetyki współczesnego naszego teatru. Zależy tylko: kto i jak głęboko sięga. Można by powiedzieć paradoksalnie, że "Wesele", skazane przez długie lata na niezmienność interpretacji na scenie poza środkami warsztatu aktorskiego, teraz korzystnie się rozwija, wraz z głodem duchowym na moralistykę wielkiej poezji romantycznej i bogactwem nowatorskich poszukiwań teatru.

Adam Hanuszkiewicz po raz drugi inscenizuje "Wesele", tym razem w Teatrze Narodowym. Kontrowersyjnie ustosunkowuje się już nie tyle do spatynowanej, zmitologizowanej, w schemat zaplątanej tradycji, ale do nowej serii wybitnych czy głośnych rozwiązań. Interesujące są zwłaszcza dwa wyraźne odniesienia, zdecydowanie polemiczne, choć akceptujące niejeden fakt interpretacyjny. Mówię o jego własnym, sprzed 11 lat, przedstawieniu w Teatrze Powszechnym oraz o filmie Andrzeja Wajdy który jest najszerszym w swym zasięgu upowszechnieniem w wyobraźni widzów wielowątkowej problematyki "Wesela".

W stosunku do siebie samego okazał Hanuszkiewicz szczery i surowy krytycyzm, dojrzałość artysty, który zawrócił do natury Wyspiańskiego, do jego dramatu sumień ludzkich. Dlatego Osobom Dramatu, uprzednio słomianym kukłom zjaw, które prezentował w monologu Chochoł, przywrócił pełną egzystencję sceniczną, cieleśnie równorzędną z postaciami chaty bronowickiej, a nawet nadrzędną w sferze autentycznie przeżywanego dramatu spraw polskich, spraw człowieczeństwa. Chochoł, Stańczyk. Upiór czy Wernyhora - nie są zwidzeniami sennymi, zjawami z zaświatów lub przyobleczonymi w ludzką postać wytworami podświadomości, lecz - jak chciał Wyspiański - konkretnymi Osobami Dramatu.

W przedstawieniu Hanuszkiewicza zwrot Chochoła że w Weselu (z dużej litery) ujrzymy: "co się w duszy komu gra, co kto w swoich widzi snach" - odnosi się nie do jednostkowych doznań wewnętrznych niektórych osób, ale do wszystkich uczestniczących w Weselisku, przede wszystkim tych z widowni. Dlatego teraz, chyba po raz pierwszy w teatrze, w spotkaniu z Osobami Dramatu biorą udział i inne, nie wyznaczone, dialogiem osoby. Np. Panna Młoda przeżywa na jawie, z powagą i zaskoczeniem inwektywy Hetmana ("Czepiłeś się chamskiej dziewki?!"), sarkazm Upiora ("a dzisiaj ja jestem swat!!" - ja, Szela). Krąg doświadczeń historycznych, moralnych, poszerza się.

Dla pedantów z polonistyki znajdzie inscenizator dostateczne uzasadnienie ciekawej propozycji. Poeta w gorączkowym tekście nie notował reżyserskich didaskaliów a te, co są w druku - były najczęściej zapisem tego, co się jakoś samo, z dorad i improwizacji w czasie prób wyreżyserowało. Rachela napotkała w sadzie "jakąś osobę" spośród tych, co "chodzą hałaśnie w huczącym wichrze", Wernyhorę widzieli Staszek i Kuba, pozostały po nim złoty róg i złota podkowa, a Stańczyk rzucił pod nogi Dziennikarza błazeński kaduceusz. Z tymi rzeczami "grającymi" w sztuce, reżyserzy traktujący "Wesele" jako utwór realizmu psychologicznego - nie wiedzieli co robić. Aktor, zamiast rogu, podawał... powietrze. W obecnym przedstawieniu np. odnalezionym kaduceuszem bawi się (świetny pomysł) pijany Nos. W tym wszystkim - jest normalna prawda rzeczywistości artystycznej nowoczesnej poezji, nowoczesnego teatru.

Słowo o Wernyhorze. To już nie postać z legendy i poezji, z Matejkowskiego płótna, z proroctw. Taki "Pan Dziad z lirą" zatracił swe kiedyś aktualne znaczenie, nic dziś widzom nie mówi w teatrze. Pod tym pseudonimowym imieniem odwiedza Gospodarza któryś ze znamienitych, pozytywnych hetmanów dawnej Polski. Który? - zależy to od przypadku: kto danego wieczora jest wolny - Mariusz Dmochowski czy Daniel Olbrychski (grają tę role na zmianę).

Andrzej Wajda w bardzo malarskim i poetyzującym filmie zrobił "Wesele" jako dramat prawdziwych ludzi w konkretnym czasie politycznym wskazanym przez wydarzenia i Wyspiańskiego. Wykorzystał pomysłowo "Plotkę o Weselu" Boya-Żeleńskiego i inne dokumenty z epoki. Hanuszkiewicz odrzucił całkowicie anegdotyczną "Plotkę" Boya. Inscenizuje problematykę bardzo polską, pozagalicyjską, ponadczasową. Reżyseruje polskie charaktery. Dlatego zamazuje niektóre portreciki psychologiczne, które Wyspiański umiał stworzyć w kliku wierszach tekstu, jak to zaświadczyli Boy czy Grzymała-Siedlecki, a co wykorzystywał, nawet w oderwaniu od pierwowzorów, Juliusz Osterwa. Raczej, jeśli idzie o większość osób, posługuje się reżyser Hanuszkiewicz śmiałą syntezą charakterystycznej kreski z karykatur Wyspiańskiego: sposób jej prowadzenia pozostawia z całym zaufaniem indywidualnościom aktorskim. Z konieczności tylko kilka pysznych przykładów: Andrzej Łapicki - farsowy oportunista Pan Młody, Tadeusz Łomnicki - stylizujący się na szlacheckiego króla Piasta Gospodarz, Barbara Dykiel - niczym temperamentna królowa Jadwiga w chłopskim weselnym wieńcu Panna Młoda, Kazimierz Wichniarz (ksiądz). Janusz Kłosiński (Żyd), Zofia Tymowska (Radczyni).

Są postacie bardziej serio potraktowane: tu szczególnie cieszą: gorący, soczysty, odmłodzony Czepiec Tadeusza Janczara, ciepło rozważnej Gospodyni pokazane przez Zofię Kucównę, liryzm Marysi ładnie wypunktowany przez Ewę Żukowską, szlachetna zuchwałość Jaśka szczerze zagrana przez Krzysztofa Kolbergera. No i oczywiście Adam Hanuszkiewicz, który jednak swemu Poecie wyznaczając zadania tylko poważniejsze, refleksyjne, sceny flirtu z Marysią przekazał wraz z tekstem trzem dodanym do spektaklu postaciom młodych poetów. Trudno mi się z tym nadmiarem pogodzić; także i w wypadku wprowadzenia poza Wyspiańskim osoby Dziadka, nawet dla czcigodnego Kazimierza Opalińskiego. Natomiast spointowanie sceny z Wernyhorą wejściem złocistego Archanioła, którego tekst poety tyle razy podniośle zapowiada, i polecenie jemu wręczenia Gospodarzowi złotego rogu - jest szczęśliwym pomysłem, uzasadniającym tezę, że w akcji Wernyhory nie należy upatrywać żadnego programu politycznego.

Odkryciem inscenizatora jest interpretacja roli Racheli. Od premier z 1901 r. ciągnie się przez aktorki Sulimę i Solską wymyślona postać egzaltowanej snobki, erotomanki, młodopolskiej Muzy. Jej nawet przypisywano zaaranżowanie w II akcie pochodu gości z piekła rodem. Było to bez pokrycia w tekście. Już Lidia Zamkow w krakowskim "Weselu" z 1969 roku poszła za wskazówką Karola Frycza i pokazała Rachel świadomie plebejską. Teraz Hanuszkiewicz doczytał się wreszcie u Wyspiańskiego i wykorzystał delikatnie w barwie przedstawienia, że to rozkochana w życiu i dramacie przyrody, naiwnie rozpoetyzowana, bardziej dziewczęca niż wymyślnie upozowana, szukająca piękna i radości życia młodziutka osoba (Magda Umer).

Jest sporo w tym "Weselu" rzeczy dyskusyjnych. Ale jest sporo odkrywczych, pięknych. Wstrząsająco prowadzone jest starcie Dziennikarz-Stańczyk (żywiołowi w ekspresji Zdzisław Wardejn i Henryk Machalica). Oskarżenia społeczeństwa adresowane są wprost do widowni, mocno, gniewnie, z bólem. Tu ponadczasowe "Wesele" staje się bardzo współczesne

Wielką moralistyką jest zakończenie. Inscenizator ostatni akt umieścił w przydworkowym sadzie, wśród pałub chochołów, w pejzażu powiększonym z małych obrazków Jana Stanisławskiego, pejzażu zagarniającym i widownię (nastrojowe dzieło scenografa Adama Kiliana). Uważając, że końcowy taniec chocholi marazmu zszarzał w schemacie, stracił dynamizm i sens, zamienił go na ślepy pochód przez grzęzawisko, z którego wszyscy usiłują się wydobyć, podrygując tragicznie. Tak jest w przedstawieniach od kilku dni. Na premierze tonęli w bagnie. I jeden i drugi wariant przywraca "Weselu" rangę ideowego dramatu o moralnych niepokojach. Bo od teatru zawsze zależy, czy "Wesele" jest dramatem - każdorazowej współczesności, jej sumieniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji