Artykuły

Taniec na linie

Lina jest cienka i rozpięta nad wysoką przepaścią. Jerzy Grzegorzewski zaprosił do pracy w Teatrze Narodowym jego wcześniejszych dyrektorów. Adam Hanuszkiewicz, który rządził Narodowym od '68 do '82 roku, wystawił "Taniec śmierci" Strindberga. Sam zagrał starego kapitana Edgara, a role Alicji i Kurta powierzył aktorom wychowanym przez siebie na narodowej scenie: Annie Chodakowskiej i Krzysztofowi Kolbergerowi.

Zdaje się, że Hanuszkiewicz gra po prostu siebie. Po scenie paraduje nieznośny starzec, nieprzewidywalny, zadufany w sobie, w gruncie rzeczy głuchy na innych, pełen pogardy dla ludzi. Właściwie trudno się dziwić, że nikt z okolicznej społeczności nie chce utrzymywać z nim żadnych kontaktów. Edgar chodzi po domu wojskowym krokiem (choć z niewiadomych przyczyn Hanuszkiewicz ma na nogach miękkie buty za kostkę na suwak, na gumowych podeszwach, z ostrogami wbitymi w gumowy obcas), nie znosi najmniejszego sprzeciwu, a niemal każde wypowiedziane przez siebie zdanie pointuje uderzeniem w stół. Cały czas utrzymuje swoją grę na cienkiej granicy dzielącej prywatność od tego, co teatralne, od scenicznego żywota postaci. Jego rolę najlepiej określa słowo swoboda, popadająca jednak czasem w dezynwolturę (na przykład wtedy, gdy aktor zapomina tekstu i czyni swoją współpracę z suflerką zupełnie jawną).

Publiczność na premierze przyjmowała to półprywatne, półteatralne bytowanie entuzjastycznie. Pewnie dlatego spektakl nabrał charakteru wydarzenia towarzyskiego. Na zaproszeniach można było po prostu napisać: "Kochani, przyjdźcie, dziś wieczorem zobaczycie, jakim będę Edgarem w Tańcu śmierci". Paradoksalnie owa dezynwoltura, która jest największą wadą, jest też zarazem największą zaletą spektaklu, nadaje mu osobliwą wartość. Pewnie kiedyś będzie się go wspominać tak: "A ja widziałem, jak stary Hanuszkiewicz grał Edgara". Stary Hanuszkiewicz to brzmi dziwnie, kiedy myślimy o naszym teatralnym evergreenie. Może w tym też zaleta roli, że Hanuszkiewicz nie udaje młodego, godzi się ze swoim wiekiem, godzi się na przemijanie.

Anna Chodakowska z kolei bezgranicznie teatralizuje swoją postać. Alicja wyładowuje w małżeńskim konflikcie ze znienawidzonym mężem swoje niedoszłe aktorstwo. Mówi z przesadną dykcją, porusza się z nadmierną egzaltacją, spełnia nasze wyobrażenie o tym jak musiała grać Sarah Bernardt. W ten sposób w małej przestrzeni sceny uwięziono dwójkę kabotynów, których odwiedza tchórzliwy i niechętny do angażowania się w cudze sprawy Kurt.

Przedstawienie na początku grane jest komicznie, pełne nienawiści sceny małżeńskie pokazane nagle w opozycji do ponurych odkryć Strindberga na temat małżeństwa i walki płci, czyli "na wesoło", są najlepszą częścią przedstawienia. Niestety dalej nie chciało rozpętać się piekło. Nie udało się przemienić komedii w grozę, a szkoda, bo wtedy przedstawienie byłoby pewnie wielkim sukcesem. Zamiast małżeńskiego piekła, mimo najlepszych chęci aktorów i ich ogromnych wysiłków, mamy do czynienia z małżeńskim "w starym kinie". Trudno traktować serio te wszystkie emocje. Początkowa komiczna swoboda ciąży już nad całym spektaklem. Nie tak wygląda demoniczna żona, nie taki jest demoniczny mąż. Hanuszkiewicz-reżyser jest wyraźnie słabszy od Hanuszkiewicza-aktora.

Wszystkie ingerencje reżyserskie kończą się fiaskiem. Dopóki po prostu gra się tekst Strindberga (potraktowany z wielkim namaszczeniem, nieomal bez skreśleń), gra aktorów przykuwa naszą uwagę. Wydaje się zresztą, że do tego tekstu niewiele więcej trzeba. Wszystko, co tekstowi obce, razi nieadekwatnością, jakimś obcym złym smakiem. Po pierwsze - muzyka. Hanuszkiewicz korzysta z muzyki gotowej, od Madredeusa do Piazzolli, od Sasa do lasa, usiłując przy jej pomocy kreować sceniczne "stimmungi". Muzyka wyzwala też jakieś bliżej nieokreślone zachowania sceniczne, właśnie te z rodzaju pseudodemonicznych, które rażą swoją śmiesznością (taniec starego Edgara). W podobnym kierunku dryfują zabiegi scenograficzne Franciszka Starowieyskiego, który wykonał główne malarskie panneau z kościotrupami; jego ocena pozostaje, jak sądzę, kwestią gustu. Co gorsza, cały świat tego spektaklu wynurza się i zapada w wielkiej dziurze znajdującej się na środku sceny. Ta sama dziura tak pięknie grała w "Ślubie" Grzegorzewskiego - poprzedniej i pierwszej premierze na małej scenie Narodowego. Użyta drugi raz z rzędu dziura, której skądinąd trudno się oprzeć, zdaje się już być mocno nadużyta. Drażnią też wszelkie reżyserskie nachalności. Stare małżeństwo musi być skontrastowane ze zwierzęcą potencją służącej i wartownika. Pojawiająca się staruszka, zgodnie z niewyszukaną-symboliką, musi być śmiercią, kobietą w stanie śmiertelnego rozkładu. Wniosek z tego płynie jeden. Lepiej pewnie byłoby, gdyby kto inny, a nie sam Hanuszkiewicz wyreżyserował Hanuszkiewicza w roli Edgara. Byłoby wtedy dużo bliżej do pełni szczęścia.

W programie do spektaklu zamieszczono wypowiedź inspirowaną pytaniami Małgorzaty Dziewulskiej i Andrzeja Majczaka-narodowych sił literackich. Tu Hanuszkiewicz odzyskuje swą wieczną formę: "Mam satysfakcję, trochę gorzką: otóż dziś wszyscy młodzi reżyserzy, którzy budzą nadzieje, robią przecież dalej mój postmodernizm rodem z mojej Balladyny, z Kordiana. Od Augustynowicz (Balladyna), Warlikowskiego (Opowieść zimowa) po Jarzynę. Tylko ja, zaczynając przed trzydziestu laty samotnie w Balladynie, w Kordianie, dostałem za to mocno po głowie i jak dotąd nikt mnie za to bicie publicznie nie przeprosił". Pewnie rzeczywiście istnieje osobna kategoria estetyczna, czyli postmodernizm Hanuszkiewicza, zbliżona do eklektyzmu, z którą teatr młodych reżyserów nie ma zresztą nic wspólnego. Co innego jednak zachwyciło mnie w tej wypowiedzi. Okazało się, że Hanuszkiewicz na scenie tylko udaje starego. Tak naprawdę bowiem nie stracił nic ze swojej przekory enfant terrible polskiego teatru. Nadal wie, co się nosi i do czego warto się przyznawać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji