Artykuły

Maski

"Gazeta Robotnicza" naśladuje "Sprawy i Ludzie" w udostępnianiu czytającym wizerunków własnych autorów. Fotografie Hieronima Orzeszka i moja pojawiły się w naszym tygodniku 28 lipca. Już następnego dnia "Magazyn Gazety Robotniczej" zamieścił podobiznę utalentowanego młodzieńca, pisującego na pół etatu felietonym w tymże dzienniku. Aliści zadrwiono z czytelników. Na zdjęciu widnieje pielęgniarka, a nie Zdzisław Smektałal. Kobieta odziana w biały kitel ma na łbie pielęgniarski czepek. Przypomina sławną na Dolnym Śląsku siostrę Bertę, zwaną pospolicie Bum-Bum. Berta, porządnie utłuczona i beczkowana spirytusem salicylowym, rozdaje szpitalnym pacjentom kułaki, gdy błagają o basen. Potrafi być przyjacielska i uczuciowa, jeśli zostanie sowicie obdarowana czekoladą i kawą.

Skromnemu - jak mniemam - Smektale chodziło zapewne o ukrycia prawdziwej twarzy, Ale czy postać grubej Berty jest najbardziej odpowiednią maskownicą?

Zawodzi czytającą "Sprawy i Ludzi" publiczność Hieronim Orzeszek. Umieszcza swoje zdjęcie w lipcowym numerze tygodnika. Wyjaśnia, że fotografia pochodzi sprzed kilku lat. Nieprawda! Orzeszka widują często. Jest moim rówieśnikiem. Oryginał nie może więc przypominać ukazanej czytelnikom na zdjęciu o wiele młodszej postaci. To też rodzaj maski. Istotnie, między Orzeszkiem a opublikowanym jego fotograficznym konterfektem istnieją niewątpliwe podobieństwa. Przypomina z fizjonomii przedwojennego redaktora z wielkiego wydawniczego centrum koło Sochaczewa, które nie było przychylne ideom liberalizmu, socjalizmu ani, Żydom.

Gdy kardynał Kakowski w roku 1935 poświęcał rotacyjną maszynę drukarską w tymże centrum, polecił wydawcom, aby wypleniali chwasty z serc ludzkich oraz tępili pornografię. Tym sposobem przyczynią się do wielkości i potęgi ojczyzny ("Mały Dziennik", 1935, nr 13). Posłuszny instrukcjom kardynała ów redaktor, był gorliwym wypełniaczem jogo sugestii. Orzeszek nie posiada jednak rozwiniętej w zadowalającym stopniu cnoty posłuszeństwa, dlatego lubię czytać notatki tego zgryźliwego dogmatyka. Lecz łysa jak pień pala, ascetyczna twarz, skupiono oczy ozdobiono drucianymi okularkami onieśmielają i mnie sterylną powagą. W kurczowym uścisku trzyma trójząb przypominający widły. Ząb pierwszy wskazuje intelektualnego trypra bliźnich. Drugi rani farbowane lisy i kameleony. Trzeci dosięga kryptoheretyków, sekciarzy, szarlatanów oraz nie rozgarniętych przedstawicieli intelektualnego establishmentu

Podobnym do Orzeszkowego trójzębem posługiwał się aktor Zbigniew Lesień. Po odpowiednim przeszkoleniu w ogrodzie zoologicznym, opanował sztukę drażnienia krokodyla. Widziałem to na własne oczy, jak Lesień pobudzał gada, by ten rozwierał paszczę!

Czuję się uradowany, że prócz bestii oraz jej pogromcy mogłem zobaczyć artystów Teatru Polskiego we Wrocławiu, którzy na Scenie Kameralnej "Krokodylom" Fiodora Dostojewskiego skutecznie, bawili publiczność, prezentując menażerię ludzkich postaci. Reżyserem był Eugeniusz Korin.

Ostatnio wierzę tylko w to, co sam zobaczę. Gdy niedawno czytałem pochlebne sprawozdanie z "Zemsty" w stołecznym Teatrze Polskim, zachwycające się niemal wyłącznie postacią Papkina w wykonaniu Łapickiego, krytycy teatralni wydali mi się mniej wiarygodni. Otóż - o ile pamiętam - "Zemsta" nie jest monodramem. Recenzentowi mylił się Papkin z Podstoliną. Tydzień później na łamach pewnego tygodnika pojawiło się następujące sprostowanie: "Po felietonie o "Zemście" otrzymałem śliczne (ustne, pisemne, telefoniczne itd.) sprostowanie, że Ludwik Solski grał jednak Papkina. Rzeczywiście, Solski grał w "Zemście" wszystko oprócz Podstoliny. Przepraszam". Ja nie gniewam się. Rozumiem doskonale praprzyczynę takiej pomyłki, raczej mógłbym współczuć. Zdecydowanie wolę jednak protokoły teatralne pani Schanbińskiej, zamieszczane w "Wieczorze Wrocławia". W jej języku ujmuje mnie daleko posunięta prostota. Od razu wiadomo, o co idzie. Autorka ma nawet pewnego rodzaju zmysł estetyczny.

Akcja "Krokodyla" osnuta jest podobno na tle prawdziwego wydarzenia. Chytry Niemiec pokazywał w Petersburgu za odpłatnością krokodyla. Carski urzędniczyna nieostrożnie zabawiał się gadem. Ten go połknął. Zdarzenie mogło być prawdziwe, gdyż zoologia uczy, iż w szczękach aligatorów tkwią wprawdzie osadzone w zębodołach duże i stożkowate zęby, ale służą one raczej do chwytania zdobyczy. Nie nadają się do żucia ani pocięcia pokarmu. Mięsisty język przyrósł do paszczy. Długi zaś przełyk prowadzi prosto do zróżnicowanego na część przednią i tylną żołądka ("The Reptile World", C.H. Pope 1955).

Jakie stanowisko wobec incydentu powinna zająć władza zwierzchnia? Trzeba dodać, że urzędas został połknięty wraz z rosyjskim paszportem. Miał niebawem wyjechać do Europy: Warszawy, Brna, Paryża... Jeśli krokodyl nie wypluje lub nie wydali go w inny sposób w terminie ważności paszportu, będą kłopoty. Właściciel krokodyla chce też jeździć po Europie, ale nie w celach turystycznych, lecz zarobkowych - pokazywać gada z Rosjaninem w środku. Zwierzchnia władza nie może pozwolić na kompromitację kraju. Sprawa jest polityczna. Urzędnik w krokodylu czuje się dobrze, aczkolwiek z brzucha aligatora wydobywają się jego reformatorskie i wolnomyślicielskie wypowiedzi.

Ekscelencja umie śmiało zlikwidować problem. Każe zaniknąć budę z krokodylem, zaplombować i postawić wartę. Dziennikarzom, zgodnie z ich zawodowy misją polegająca na uwzględnianiu stanowiska władzy, poleca rozpowszechniać informację, że gad był zjawiskiem wyssanym z brudnego palucha,. Wścibscy będą spławiani według specjalnych instrukcji.

Śmiech i brawa widzów świadczyły, że na "Krokodylu" bawili się wybornie. Nie mam im za złe, że wesołość wzbudzał wypadek, obiektywnie rzecz biorąc, przykry. Wszak sam połknięty na emigracji wewnętrznej w krokodylu czuł się wyśmienicie. Twierdził nawet, że lepiej niż przed wypadkiem. Kreujący tę postać Jerzy Schejbal stworzył konterfekt wielowymiarowy. Wydobył głupotę urzędnika. Jego pyszałkowatość i zapatrzenie w siebie śmieszą. W brzuchu krokodyla, gdy jego egocentryzm osiąga apogeum, wzbudza drwiący uśmiech, ale i politowanie. W dążeniu do stworzenia rzeczy wielkich i przeciwstawieniu się władzy uwidacznia swoją niemoc. Jak każdy kontestujący urzędnik był fałszywy.

Okazji do rozczuleń nie daje postać Ekscelencji, zarysowana przez Tadeusza Szymkowa ostro, a także przekontrastowana. Dygnitarz o cechach podejrzliwego i bez skrupułów moralnych lowelasa reprezentował władzę. Czyż trzeba więcej, aby dla widza cechy te nabrały komicznego wymiaru? Tadeusz Szymkow wydusił z postaci Ekscelencji ile się dało, by osiągnąć ten efekt. Powstała sylwetka jednowymiarowa. Tępota i skłonności Ekscelencja wywołują jednoznaczne skojarzenia i taka była żywiołowa reakcja publiczności.

Niedługo warszawiacy będą mogli podniecić się w swoim Teatrze Polskim. Artystyczna kamaryla pod dowództwem Kazimierza Dejmka rozpocznie we wrześniu próbować "Wesele" Wyspiańskiego. Dziennikarza będzie udawał nowy nabytek tej sceny - Gustaw Holoubek, Radczynię - Halina Mikołajka, Czepca - Mariusz Dmochowski. Na końcu spektaklu tradycjonalista Dejmek pokaże zapewne chochoła. Wszyscy będą wiedzieli o co chodzi. Eksplozja zbiorowej mądrości w tym względzie przejawi się w demonstracyjnej owacji. Tłumy są wygłodniałe. Potrzebują strawy mięsnej oraz kulturalnej rozrywki, polegającej na bezbłędnym rozszyfrowaniu przejrzystych masek oraz czytelnych symboli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji