Rozstanie ze śmiechem
Świat oglądany "okularami Sławomira Mrożka" ponad 30 lat temu - w czasach kiedy nikomu jeszcze nie było wiadomo, że felietonista "Przekroju" zrobi światową dramatopisarską karierę - dla tych, którzy razem z późniejszym autorem "Tanga" chcieli patrzeć na rzeczywistość przez jego okulary, był światem absurdalnym, pobudzającym, przez swą absurdalność, chwilami do refleksji, zastanowienia, częściej wszakże do spontanicznego, zaraźliwego śmiechu. Później proporcje uległy zmianie. W "Policji", "Indyku", "Śmierci porucznika", "Tangu" świat Mrożka, choć nadal absurdalny, począł nabierać wielowymiarowości, głębi i... czerni. Mrożek, już jako autor sztuk teatralnych, nadal rozśmieszał i bawił. Ale też jakby gorzkniał. Okazywał się jadowitym prześmiewcą tradycji, mitów, niewolących człowieka konwencji, despotyzmu i totalitaryzmu. Od farsy, groteski przechodził do tragifarsy i tragigroteski, ale nawet jeszcze po "Emigrantach", w których - jak sam stwierdza - definitywnie zerwał z teatrem absurdu, trudno było przypuszczać, że przyjdzie czas, w którym w ogóle rozstanie się ze śmiechem, w którym w ogóle wyrzeknie się komizmu, dowcipu, groteski. Stało się to w roku 1982, stało się to w zainspirowanej niewątpliwie ogłoszeniem w Polsce stanu wojennego - "Alfie".
"Moje sztuki - stwierdza Sławomir Mrożek - są zawsze inspirowane rzeczywistymi wydarzeniami, które mnie dotyczą, ale nie opisuję ich nigdy bezpośrednio, przenoszę je w sytuację bardziej uniwersalną, symboliczną". (Wywiad Ireny Sadowsknej-Guillon; "Teatr", 1989 r., nr 3). Stwierdzenie powyższe odnosi się również naturalnie do "Alfy". A jednak... Porównując "Alfę" z wcześniejszymi sztukami Mrożka - w których stosunek między konkretem a uogólnieniem układał się na zasadzie graniczącej z idealną symetrią, równowagi - trudno nie zauważyć, że w tej ostatniej owa równowaga zostaje zachwiana. Dwaj główni bohaterowie dramatu nazbyt łatwo przywodzą na myśl persony dwóch głównych opozycjonistów w konflikcie władzy z "Solidarnością" w okresie dla "Solidarności" najbardziej przygnębiającym, w okresie gdy jej działacze, wraz z ogłoszeniem stanu wojennego, zastali internowani.
"Alfę" Mrożka - sztukę, której akcja rozgrywa się w odosobnionej, strzeżonej przez obstawę, willi, w której główny bohater jest robotniczym działaczem a jego adwersarz, pułkownik, najwyższym przywódcą reżymowej władzy - bez wątpienia można zaliczyć do tzw. sztuki z kluczem. Rozpoznanie, jaki to klucz - zwłaszcza wtedy, gdy zachowania kreowanych przez autora postaci, konflikty, przemiany dramaturgicznej sytuacji, okazują się bliskie biegowi wydarzeń, doświadczanych przez widza w trakcie rozwoju bieżącej rzeczywistości - może swoiście uatrakcyjniać ich odbiór. Czy tak jest i z "Alfą"? Nie. Zachęceni, na wstępie utworu, do odkrywania analogii między konfliktem Alfy i Bety, a przeciwstawiającą sobie wzajemnie Wałęsę i Jaruzelskiego sytuację stanu wojennego, śledząc dalsze losy dwu głównych bohaterów sztuki rychło też odkrywamy, że bieg rzeczywistych wydarzeń w Polsce lat osiemdziesiątych, ułożył się właśnie, pod bardzo wieloma względami, odmiennie niż w prognostycznym scenariuszu Mrożka. Zresztą, aby przekonać się jak to naprawdę wygląda, najlepiej pójść do teatru.
"Alfy" - z uwagi na brak przyzwolenia przebywającego już od lat na emigracji dramatopisarza - nie wystawiła dotąd w Polsce żadna scena; ostatnio na pokazanie "Alfy" publiczności, w ramach dyskusyjnego klubu, zdecydował się Teatr Polski w Bydgoszczy. Teatr gra sztukę pod zmienionym tytułem - "Mrożek 27". Spektakl, mimo, że "Alfa" do najlepszych sztuk Mrożka na pewno nie należy, warto jednak obejrzeć. Chociażby po to, aby przekonać się, jak Mrożek, jako dramatopisarz, bardzo się zmienił.