Artykuły

Mewa, czyli świetna komedia

"Mewa" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Mewa" w Narodowym to delikatny i refleksyjny spektakl o ludziach, którzy zgodzili się nie brać udziału w życiu. Co najciekawsze - to komedia, w której śmiech nie jest elementem wygłupu, ale po prostu fizjologiczną reakcją na nieustanne porażki, kompromitacje i nieopuszczający bohaterów wstyd

Na co oni czekają? Z czego oni się cieszą? Gdy w finałowej scenie "Mewy" zaczyna się gra w staroświecką loteryjkę, trudno opanować irytację.

Zgromadzona na wsi rodzina aktorki Iriny Arkadiny Trieplew (Joanna Szczepkowska) pozwala, aby cała zabawa wymknęła im się z rąk.

Odczytywane przez niewzruszoną Maszę (Patrycja Soliman) numery pędzą, wcinają się w rozmowy. Czas zgłaszać się, ścigać, wykazać refleksem. A oni nic. Zwitki z wylosowanymi liczbami falują w zrezygnowanych dłoniach.

Gwiazda wspomina owacje na występach w Charkowie, lekarz Dorn (Paweł Wawrzecki) staje się nagle ekspertem od literatury, żona rządcy Polina (Dorota Landowska) zaśmiewa się wtulona w róg kanapy. A numery pędzą, nikt się nie zgłasza. Zwycięzcą ogłasza się ten najbezczelniejszy i najbardziej obcy: Boris Trigorin (Krzysztof Stelmaszyk) - kochanek Arkadiny. Literat jest przekonany, że należy mu się każda wygrana, każde poświęcenie, rozgrzeszenie, ofiara z życia i hołd. Cała reszta niczego nawet nie zauważyła - ani końca gry, ani własnej przegranej, ani tragedii rozgrywającej się w kulisach, za przezroczysta kurtynką. Albo nie chciała zauważyć.

Agnieszka Glińska, wystawiając dramat Czechowa (w nowym, lekkim tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej), pokazała przede wszystkim, jak fantastyczne mechanizmy można w sobie wykształcić, aby nie widzieć, nie rozumieć, nie działać. Bohaterowie jej spektaklu oszukują nieustannie siebie i innych.

Rejterują z życia, chronią się przed poznaniem czy ujawnieniem prawdy. Są tchórzliwi, ale pełni polotu, wdzięku. Efektowne pozy, demonstracje, niekończący się domowy spektakl hipokryzji i zapomnienia. Wydaje się, że syn Arkadiny Konstantin Trieplew (Modest Ruciński) zaczyna bawić się w dramaturga i reżysera nie tyle z ambicji odkrycia nowych form w sztuce, ale z buntu przeciwko komediom odgrywanym przez najbliższych. Na prowincji, gdzie wylądował bez pieniędzy po rzuceniu studiów, prawdziwego teatru przecież nie ogląda, za to od dziecka śledzi korowody fałszywych póz i gestów w życiu codziennym. Zdrady i oszustwa trzymane są tam niemal na widoku, nikt się nie kryje, mizerna kurtynka nie chroni tak naprawdę tajemnic. To, co pozwala żyć, to konwencja, umowa, powszechna zgoda na to, aby sobie "odpuścić".

Spektakl, który Konstantin przygotowuje w plenerze dla matki, Trigorina i mieszkańców majątku, nie przypadkiem staje się więc widowiskiem z pogranicza rytuału i teatru tańca. Powrót do natury, do stanu pierwotnego. Rytm bębna, śpiew wydobywany z głębi ciała, dziewicza sceneria. Odtwarzająca rolę "samotnej duszy świata" Nina Zarieczna (Dominika Kluźniak) podąża za dźwiękiem własnego głosu i za ukrytymi w tekście impulsami. Naśladuje odgłosy wymienianych stworzeń, zwija się, wybucha, piszczy i kuli. Doskonale elastyczna, czujna, z każdym mięśniem otwartym na natychmiastową reakcję.

Arkadina, która w większości inscenizacji "Mewy" zakłóca spektakl syna z nudów czy zazdrości, tutaj okazuje się zgorszona przede wszystkim spontanicznością i rozprężeniem ciała. Ona całe życie trzymała się w ryzach, przestrzegała diet, pilnowała formy, nie wyszła do ogrodu bez makijażu. A tu takie rozpasanie.

U Glińskiej tylko ciała nie kłamią. Mroczna Masza może do woli twierdzić, że pogodziła się z losem, że zrezygnowała z ambicji i marzeń bez żalu. Gdy nagle prostuje kark i wszystkie kręgi szyjne wydają suchy trzask, po widowni przebiega szmer przerażenia. Nie ma wątpliwości, ile napięcia, newerów i bólu kryje się w jej przeprostowanych ramionach. Arkadina roztacza uroki, obsesyjnie uwodzi ludzi, meble, światło i rekwizyty. Wystarczy jednak naruszyć jej ambicję, ugodzić w jej potrzebę miłości, bliskości, opieki. Skowyt. Skurcz całego ciała jak po uderzeniu. Wszystko, co dotąd hamowane i kontrolowane, wypływa jednym strumieniem w okolicy mostka, powala z krzesła, targa po podłodze.

Joanna Szczepkowska nie rezygnuje ze swojego stylu krnąbrnej dziewczynki, bawiącej się w damę. Komiczna, zacięta, uparta, przesadnie teatralna, igra także z opinią, jaką wypracowała sobie w ostatnich sezonach. Dostojna, choć nieprzewidywalna aktorka, broniąca "prawdziwego, profesjonalnego teatru" przed bełkotem i manipulacją narcystycznych, nieodpowiedzialnych egoistów. O kim tu mowa? O Arkadinie? Czy o Joannie Szczepkowskiej, która rok temu sama zbuntowała się przeciw reżyserowi Krystianowi Lupie?

Zaskakująco interesującym pomysłem okazało się zaproszenie kilku aktorów, m.in. Pawła Wawrzeckiego. Jako doktor-światowiec, który przepędził życie na niewiele znaczących uciechach, staje się niezwykle wiarygodny w rozmowach z Konstantinem. Coś intensywnego wydarza się, gdy ten błazen i dyletant zaczyna mówić o wielkiej sztuce, dociekać sensu wszelkiej twórczości. Otwiera się jakaś intymna tęsknota, ambicja, potencjał. Otwiera się i gaśnie, bo nie ma na nią miejsca w tej jasnej, naturalnej, wyłożonej jasnym drewnem przestrzeni, gdzie wszystko niby widać, ale nikt niczego nie zauważa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji