Artykuły

Co państwo widzieli ostatnio w teatrze

Krzysztof Bielawski

Obejrzałem niedawno "Ifigenię w Aulidzie" Ośrodka Praktyk Teatralnych "Gardzienice" w reżyserii Włodzimierza Staniewskiego. Kibicuję działalności twórców z Gardzienic już bardzo długo. Z filologicznego punktu widzenia cenię ich za respekt, jaki okazują intencji poetyckiej autora dramatu. "Ifigenia w Aulidzie" jest produktem długiego procesu poszukiwania harmonii między muzyką, śpiewem, gestem i słowem, który rozpoczął się w "Gardzienicach" około dziesięciu lat temu. Ewolucja, jaką przez ten czas przeszli, bardzo mi się podoba, choć uważam, że ma dynamikę wahadła. W nowym spektaklu moje zastrzeżenia budzi to, że poszukiwanie odpowiedniej muzyki i ruchu w dużej mierze zabiło słowo: stało się ono nieczytelne. Zastanawiam się, czy ktoś, kto nie jest filologiem klasycznym i nie zna dobrze tego dramatu, jest w stanie zrozumieć akcję sceniczną. Całość wystawienia i użyte środki wyrazu budzą podziw, ponieważ wymagają od aktorów ogromnej sprawności i precyzji. Jednak wydaje mi się, że słowa angielskie, greckie i polskie - zazwyczaj niewyraźne i zagłuszone - tracą na znaczeniu. Na początku drażniła mnie też bardzo charakterystyczna muzyka Zygmunta Koniecznego. Jednak ostatecznie uważam, że świetnie się wybroniła, bo pomaga wydobyć dynamikę działań.

Ewa Bułhak

Widziałam między innymi "Ifigenię w Aulidzie" w inscenizacji Staniewskiego, spektakl Roba Wilsona "Rumi - w mgnieniu oka" na scenie Opery Narodowej, prapremierę "Wędrowca" Conora McPhersona w reżyserii Wojciecha Malajkata ze świetną rolą Zbyszka Zamachowskiego. Oferta dość zróżnicowana.

"Ifigenia" robiła wrażenie dynamiką i rozwiązaniem pierwszych scen - niestety, później okazywało się, że to dynamika stylizowana, żeby nie powiedzieć manieryczna. Ożywianie ikonografii wydaje się praktyką anachroniczną z założenia i nigdy własnego języka nie zastąpi. Rob Wilson mówi własnym językiem i jego magiczne obrazy mają wielką siłę, brak mi było jednak w tym przedstawieniu oporu, jaki stawiały mu tekst lub konstrukcja dramatyczna w innych jego przedstawieniach - tu wszystko trochę rozpływało się we wschodniej baśniowości. Choć poezja Rumiego, cytowana także w programie, jest bardzo piękna.

Z zainteresowaniem obserwuję reżyserskie poczynania Wojciecha Malajkata. Jestem też pod wrażeniem siły jego roli w telewizyjnym nagraniu "Hamleta Wyspiańskiego" Jerzego Grzegorzewskiego, dokonanym ostatnio dla Telewizji Kultura przez Jana Englerta.

Tadeusz Lubelski

Nie widziałem ostatnio niczego ciekawego w teatrze, muszę więc podeprzeć się przypomnieniem przedstawienia w Teatrze TV. Podobało mi się "Wyzwolenie" w inscenizacji Macieja Prusa, korzystnie wyróżniające się na tle nieco muzealnych obchodów Roku Wyspiańskiego. To był spektakl rzeczywiście żywy, "na dziś". Wprawdzie to, co w nim najlepsze, wynikało po prostu z umiejętnej lektury tekstu Wyspiańskiego, u którego wszystko rozgrywa się na pustej scenie, gdzie wystawia się "Polskę współczesną", ale właśnie o taką umiejętną lekturę czasem chodzi. W dodatku czuło się, że aktorzy - z Mają Komorowską, Jerzym Trelą i Piotrem Adamczykiem - doskonale wiedzą, kogo grają i po co, a monolog Starego Aktora w wykonaniu Gustawa Holoubka był absolutnie poruszający.

Tomasz Rodowicz

Jednym z najciekawszych spektakli, które ostatnio zobaczyłem, było "Odpoczywanie" w reżyserii Pawła Passiniego zrealizowane w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie w koprodukcji z Choreą z okazji obchodów Roku Stanisława Wyspiańskiego. Uważam, że to spektakl, który nie tylko potrafił sprostać jubileuszowemu wyzwaniu, ale też zaproponował nowy i bardzo ciekawy sposób myślenia o teatrze. Na kilku poziomach podejmowany jest w nim problem, jaki wpływ na życie człowieka ma sprawowana przez niego misja artysty oraz jak jego twórczość, wrażliwość czy wizje artystyczne wpływają na najbliższych mu ludzi. Najbardziej przejmujące są postacie porzuconych dzieci Wyspiańskiego grane przez młode aktorki. Passini niezwykle skutecznie stara się również odbrązowić postać samego Wyspiańskiego i umieścić go pomiędzy żywymi - a raczej umierającymi, bo rzecz dotyczy ostatnich miesięcy życia poety. Udaje się to, między innymi, dzięki świetnej kreacji aktorskiej Macieja Wyczańskiego. Bardzo ciekawe wydało mi się również łączenie różnych form teatralnych i multimedialnych (świetny chór internautów z laptopami na kolanach komentujący na czacie przez cały spektakl wydarzenia na scenie) oraz komentarze i ingerencje reżysera w tkankę spektaklu. Mamy teatr w teatrze, zabawę formą, niejednoznaczność i dystansowanie się do mitu Wyspiańskiego, by w końcu, w finałowej scenie, zostać złapanym za gardło gdy opuszczone dzieci kolejno, z czułością i uśmiechem wchodzą w grób umarłego Ojca wypowiadając datę swojej śmierci.

Jednak dla mnie największą wartością "Odpoczywania" jest to, że stawia ono widzów w obliczu bolesnego rozliczenia się człowieka ze swoim życiem i śmiercią, a właściwie wobec bezradności w stosunku do niej.

Kolejnym spektaklem, który wywarł na mnie duże wrażenie, jest "Bruzda" Leszka Mądzika. Przedstawienie to bardzo mnie zaskoczyło, bo jest w dużej mierze zaprzeczeniem wszystkiego, co Mądzik robił do tej pory w teatrze. Jego spektakle były zwykle pogrążone w mroku, światło wydobywało powoli z ciemności ledwo widoczne postacie i znaki - natomiast w "Bruździe" cała scena i widownia są jaskrawo oświetlone. Poza tym fabuła przedstawienia przypomina tworzony na bieżąco performans. Po raz pierwszy głównym aktorem jest sam Mądzik. Z niezwykłą emocją i żarliwością prowadzi kolejno każdą z postaci przez "bruzdę" wody aż do stołu ostatniej wieczerzy. Mądzik współtworzy spektakl samym sobą - sprawia, że pojedyncze, rozsiane w nim znaki nabierają krwistości i zyskują wewnętrzne napięcie. Wygląda to tak, jakby Leszek Mądzik rozprawiał się w "Bruździe" z własną twórczością.

Maciej Wojtyszko

Obejrzałem ostatnio w Warszawie dwa spektakle bardzo młodych, bo dwudziestoparoletnich reżyserek: Natalii Sołtysik "Szafę" Yukio Mishimy w Teatrze Współczesnym oraz Eweliny Pietrowiak "Sonatę jesienną" Ingmara Bergmana w Teatrze Ateneum. Przedstawienia zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie, choć znacznie się między sobą różnią.

Zarówno tekst Mishimy, jak i Bergmana można już uznać za klasykę, dlatego próba ich wystawienia niewątpliwie jest wyzwaniem. "Szafa" sprawia dodatkowe trudności ze względu na formę dramatyczną. Jednak obie panie dały sobie świetnie radę. W przedstawieniach zwracają uwagę wspaniałe kreacje aktorskie. Właściwie wszystkie role są imponujące: zarówno Ewy Wiśniewskiej, jak i Doroty Landowskiej, Krzysztofa Gosztyły i Katarzyny Łochowskiej. Podobnie w "Szafie" - Aleksandra Bożek i Maria Mamona wraz z Błażejem Wójcikiem dają prawdziwy koncert gry. Podczas takich przedstawień czerpie się radość z tego, że czasem jeszcze gospodarzem w teatrze bywa aktor, a nie pewny siebie i przemądrzały performer.

Oprac. Monika Kwaśniewska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji