Artykuły

Jaśminy Zawieyskiego

Nowa sztuka Jerzego Zawieyskiego, z której prapremierą wystąpiła Scena Kameralna Teatru Polskiego, jest dwuosobowym monodramem granym "jednym ciągiem", bez antraktu. Utwór ma charakter dramatu poetyckiego o świeżej, nietradycyjnej konstrukcji. Ta forma i technika dramatyczna Zawieyskiego w Lai znaczy jaśmin jest interesującym osiągnięciem autora, a jej sprawność i klarowność wielkim krokiem naprzód, jeśli na przykład porównać tę ostatnią sztukę z granymi przed kilku laty na tej samej scenie tegoż autora Maskami Marii Dominiki.

Owo pierwsze, dobre wrażenie pogłębia bez wątpienia, i to w sposób zasadniczy, przedstawienie Teatru Kameralnego. Nareszcie zobaczyliśmy na tej scenie spektakl zwarty i harmonijny, w którym wszystkie elementy pracują zgodnie na całościowy, ostateczny rezultat. Sądzę nawet, że przedstawienie reżyserii Olgi Koszutskiej, ze scenografią Janusza Adama Krassowskiego i muzyką Stefana Kisielewskiego, jest tak dobre, że dopóki znajdujemy się na widowni - nasze wątpliwości w stosunku do sztuki nie mają czasu dojść do głosu. Dochodzą one później, im dalej od bezpośredniego wrażenia spektaklu, i nie ma na to rady.

Oto dosyć wykoncypowane losy współczesnych Romea i Julii w podzielonym świecie ery atomu i pierwszych lotów kosmicznych: romans Wietnamki Lai (co znaczy Jaśmin) i Polaka Piotra, któremu egzotyczna kochanka nadała imię Tan (co znaczy Jasny i Mężny). Oboje są architektami i spotkali się na międzynarodowym zjeździe we Włoszech. Sztuka zaczyna się w momencie ostatniego spotkania przed powrotem obojga do domów. Ona ma odpłynąć do swego południowego Wietnamu, na niego czeka pociąg do rodzinnej Warszawy. Trwa dialog miłosny urozmaicony monologami do księżyca, w których bohaterowie przedstawiają się widowni podobnie jak w dramacie epickim, tyle, że nieco pośrednio. Treścią dialogu jest również rozstanie i nieuchronna rozłąka, ponieważ kochanków dzieli mapa tego świata, tego podzielonego świata, na której ich kraje zaznaczone są odmiennymi kolorami politycznymi.

To były jaśminy, jaśminy nie pozbawione piękności (także językowych), za które i autorowi należy się jakaś kwietna gałązka. Dalej zaczną się ciernie - dla bohaterów i dla autora. A właśnie pragnie on rozegrać w swej rzeczy poważniejsze. Otrzymujemy swoistą sceniczną projekcję dalszych losów kochanków. Pomysł jest znowu formalnie ciekawy: Lai i Piotr mówią o sobie i do siebie nawzajem, patrząc na siebie i nie widząc się, mówią z oddalenia, jakby przekazywali widowni treść swoich listów. To mają być z początku ich listy, ale rozwiązanie sceniczne jest trafnie poetyckie i nie ma nic z dosłowności. Ale sztuka Zawieyskiego, która ma wiele zalet formalnych, jest słaba w realiach. W sztuce poetyckiej realiów bywa niewiele i są w drugim planie, ale właśnie dlatego muszą być już wtedy wyprowadzone i osadzone bardzo dokładnie. Tymczasem tu zaczyna się w nas budzić najwięcej wątpliwości. Klarownie, choć może niezupełnie wiarygodnie, rysują się losy Lai. Dziewczyna cierpi i walczy za swoją miłość. Gorzej jest z Piotrem, którego nagła choroba i zbliżająca się śmierć, i myśli o ojcu, który wierzył, że są rzeczy większe niż życie, wyprowadzone są dość mętnie. Wreszcie finał wyjaśnia więcej, ale ambitnie, jak się domyślam, pomyślanego problemu nie może już uratować. Dowiadujemy się mniej więcej, że trzeba cierpieć i walczyć o swą miłość tak jak Lai, bo właśnie miłość to jest to większe od życia i ważniejsze od śmierci. I że w postawie Piotra tkwił jakiś błąd, jakaś słabość, przeciwko której on sam zaprotestuje w końcowym okrzyku.

W sztuce Zawieyskiego grają Hanna Stankówna i Stanisław Jasiukiewicz i oboje (wraz z reżyserem) dzielą zasługę, że dwuosobowe przedstawienie potrafi, przez blisko półtorej godziny bez przerwy, nie nużyć, że ma urozmaicone napięcia i bogactwo- sytuacji scenicznych i psychologicznych. Stankówna jest bardzo młodą aktorką i mimo bratku doświadczenia potrafiła nie tylko opanować trudną formę sceniczną, ale także przekazać bardzo świeże wzruszenie. Najlepsza wydała mi się w drugiej części sztuki, kiedy transponowała przeżycia w opowiadaniach o sobie i o wypadkach, które miały nastąpić po powrocie Lai do Sajgonu. Miała też bardzo delikatną, bardzo jaśminową egzotykę, ale nie było w tym nawet cienia rodzajowości. Jasiukiewicz pięknie zaprezentował to, co w jego dojrzałym aktorstwie jest najmocniejsze liryzm połączony z drapieżną dramatycznością. Swoje trudne, bo nie dość jasne w sztuce partie końcowe grał tak, jakby wszystko doskonale rozumiał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji