Artykuły

"Lai znaczy Jaśmin"

Ostatnia sztuka Jerzego Zawieyskiego, wystawiona na scenie Teatru Kameralnego w Warszawie, wyłamuje się z dawnych konwencji literatury dramatycznej. Cała akcja "Lai znaczy jaśmin" rozgrywa się między dwojgiem ludzi i nie jest nawet w całości ich bezpośrednim dialogiem. Większą część sztuki wypełniają słowa i myśli tej pary kochanków, wymieniane z oddalenia w szeregu listów nie zawsze mających możność dojścia do rąk adresatów. Czy taki "antydramat" ma przed sobą przyszłość, czy też pozostanie eksperymentem tylko w rzadkich wypadkach wytrzymującym próbę realizacji scenicznej? Teatr musi liczyć się z widownią i w końcu jedynie ona może na to pytanie odpowiedzieć. Najbardziej charakterystyczne dzieła dzisiejszego teatru francuskiego, jak "Koniec taśmy" i "Radosne dni" Becketta są ponawianą coraz skrajniej próbą "antydramatu" i zyskały wielu zwolenników - znajdą też zapewne licznych naśladowców. Nie pozostały one bez wpływu na twórczość Zawieyskiego, ale pokrewieństwo dotyczy tu jedynie formy scenicznej. Treścią, stylem i sposobem widzenia świata "Lai znaczy jaśmin" odcina się ostrym konturem od sztuk współczesnych egzystencjalistów zachodnich.

Lai, to imię młodej architektki z południowego Wietnamu. W tym kraju, gdzie kobiety nazywają się jak kwiaty, oznacza ono jaśmin. Na kongresie architektów w Wenecji Lai poznaje Piotra, Polaka z Warszawy i tam rodzi się ich wzajemna miłość. Piotr nazwany przez nią Tanem, co w jej języku znaczy "dzielny", wyjeżdża niedługo potem do północnego Wietnamu, aby jako architekt współdziałać w budowie fabryk w tym kraju. Tam spotyka się z Lai, która zdołała przedostać się z Sajgonu przez granicę, by odszukać grób brata niegdyś walczącego i poległego po północnej stronie. Ale jej pozwolenie na pobyt jest ograniczone i nie może ona przekroczyć jego terminu, jeżeli nie chce ściągnąć prześladowań na rodzinę już i tak mocno politycznie podejrzaną, z powodu przejścia jednego z jej członków do przeciwnego obozu. Piotr-Tan musi też wracać do Warszawy, gdzie wzywa go praca zawodowa, a należąc do innej połowy podzielonego świata, nie może odprowadzić jej do południowej ojczyzny. Rozstanie na długo - może na zawsze - staje się więc dla nich nieuniknione. Scena przedstawia noc ich pożegnania. Czekając nad rzeką na okręt mający zabrać Lai, wspominają jeszcze raz dzieje swojej miłości, zastanawiając się z niepokojem, co się z nimi stanie. Wtedy kurtyna osłaniająca nieznaną przyszłość jak gdyby się podnosi i ukazuje groźne możliwości mających nastąpić wydarzeń. Piotr ma żonę, Klarę, która jest do niego przywiązana, Lai narzeczonego wpływowego politycznie i nie godzącego się na zerwanie. Listy ich zostają przejęte i uznane za korespondencję szpiegowską. Czułe słowa Lai do dalekiego kochanka są uważane za szyfr i nawet mające się z tej miłości urodzić dziecko, nie przekonuje władz o prawdziwej naturze jej uczuć. Lai dostaje się do więzienia i przechodzi przez różnorodne udręki i rozpacze. Piotra czeka w Warszawie tęsknota i mecząca go teraz obecność żony. Nawiedza go wciąż wspomnienie ojca zamordowanego przez hitlerowców, wreszcie zapada na tajemniczą chorobę, spowodowaną ukąszeniem złośliwej muchy tropikalnej. Buntuje się przeciw zbliżającej się śmierci, która przychodzi właśnie w chwili, gdy miłość Lai wzmogła jego zdolności do twórczej pracy. Syrena nadpływającego statku budzi parę kochanków z tej ponurej wizji grożącej im przyszłości. Odważna Lai nawet życiu o tak czarnych perspektywach powie: Tak. Nie będzie złorzeczyć miłości, choćby jej przyniosła wiele cierpienia, bo ona jest rozkwitem i źródłem duchowego i fizycznego życia. Będzie jej też wierna do końca. Piotr nie wypowiada się tak wyraźnie - w ostatniej chwili zdaje się wahać i cofać. Czuje się związany istnieniem Klary, a może przerażony wizją śmierci pragnie przede wszystkim żyć.

Sztuka Zawieyskiego jest dramatem poetyckim. Odważnie próbuje wypełnić nową formę sceniczną liryzmem, a nie groteską, w której zazwyczaj szuka wyrazu teatr współczesny. Pragnie dowieść, że karykaturalna deformacja - tak bardzo nieraz wymowna - nie jest jednak jedynym sposobem wypowiadania się człowieka naszej epoki. I to się jej w dużej mierze udaje. W "Lai znaczy jaśmin" raz po raz dochodzi do głosu prosta, pozbawiona patosu poezja. Może ten liryczny ton, do którego jesteśmy dzisiaj tak nie przyzwyczajeni, skłonił niektórych krytyków warszawskich do ujrzenia w sztuce Zawieyskiego zabłąkanego w nasze czasy echa poezji romantycznej. Było to jednak zupełne niezrozumienie myśli autora, chyba że się wychodzi z paradoksalnego założenia, że miłość angażująca do głębi całe życie człowieka jest zjawiskiem wyłącznie związanym z epoką romantyczną i z nią na zawsze pogrzebanym. Jeśli się nie mylę, Zawieyskiemu chodziło tu o coś zupełnie przeciwnego niż poetom romantycznym. Dla nich zwykłe życie szarego, przeciętnego człowieka było czymś przyziemnym i pospolitym. co nie jest godne uwagi ani dążenia duchów wybranych, co zabija rozpęd i obniża lot wyższych ponad nie jednostek. Tymczasem cała twórczość Zawieyskiego, a zwłaszcza ta ostatnia jego sztuka, jest właśnie upominaniem się o prawo każdej ludzkiej istoty do normalnego życia i prostego, przyrodzonego szczęścia - prawo bezustannie w naszych czasach deptane i łamane przez rozpętane przez nas samych, ale dzisiaj już jakby anonimowe siły. Wojny, nienawiści i uprzedzenia narodowe, klasowe i rasowe przechodzą przecież wciąż jak burze przez nasz niby coraz doskonalszy świat, łamiąc i niszcząc nie tylko wyniosłe dęby, ale właśnie przede wszystkim bezbronne krzaki przydrożne. I to, co słyszymy tu ze sceny, to nie są żadne hasła społeczne i polityczne, to głos kochających serc rozdzielonych przez długie lata obozów i wojen, dzieci oderwanych gwałtem od rodziców, spokojnych osadników wyrwanych ze swoich siedzib, ludzi dręczonych i zabijanych nie za jakieś głośne i zuchwałe czyny, ale za samą przynależność do pewnej rasy, niejako za sam fakt istnienia. Jest to szlachetny głos protestu wszystkich pragnących normalnie żyć ludzi przeciwko granicom przez te hasła wzniesionym i utrzymywanym, przeciwko okrucieństwu tego wieku, w którym nawet umarli, jak brat Lai, mogą wnosić niebezpieczeństwo w życie swych rodzin. Toteż sztuka Zawieyskiego jest osadzona raczej w pewnym okresie historii niż w określonej przestrzeni. Autor umieszcza ją na granicy podzielonego Wietnamu, ale mogłaby równie dobrze, jak niektóre komedie Szekspira, dziać się w państwach nieznanych z mapy, w jakichś na wpół realnych Illyriach czy Bohemiach - wszędzie tam, gdzie to, co ludzi dzieli, stało się mocniejsze od tego, co ich łączy i wzajemnie do siebie zbliża. I chyba nie przypadkowo Zawieyski uczynił z tej pary kochanków rozmiłowanych w swoim zawodzie architektów. Chciał tym zapewne jeszcze silniej podkreślić, że przyrodzonym instynktem i właściwym człowiekowi zajęciem jest budowanie a nie niszczenie, stwarzanie z tej ziemi coraz lepszego świata i to bez wyjątku dla wszystkich ludzi.

Tragizm miłości Piotra jest spotęgowany jego zobowiązaniami wobec Klary. W istocie jest to jednak konflikt, leżący w zupełnie innej płaszczyźnie niż ten, który stanowi główną osnowę dramatu. Jest wynikiem praw moralnych, a nie nacisków zewnętrznych. W sztuce ta różnica jakoś się zaciera, przez co ten drugi problem, jak i sama postać tej żony wydają się niedostatecznie pogłębione i opracowane. A jednak ostatni okrzyk Piotra: "Nie chcę krzywdzić Klary!" wskazuje, że to właśnie ona stanie się decydującym elementem w przyszłych losach jego miłości do Lai.

Sztukę reżyserowała Olga Koszutska i zrobiła wszystko, żeby uczynić ten dialog na odległość dwóch osób znajdujących się równocześnie na scenie żywy i naturalny. Było to naprawdę duże osiągnięcie. Również Lai H. Stankówny, którą egzotyczny rodzaj urody predestynował do tej roli, była pełna prostoty i wdzięku. Robiła jednak raczej wrażenie młodej studentki niż świadomej swoich czynów dojrzałej kobiety, laureatki międzynarodowego konkursu architektów. Brakowało jej dramatycznych akcentów, które w czytaniu tej samej sztuki w Krakowie potrafiła wydobyć z tekstu znakomita artystka Anna Lutosławska, Stanisław Jasiukiewicz dał skoncentrowany wyraz całej skali uczuć od liryzmu początkowego dialogu do przerażenia przeżywanego w obliczu śmierci. Doskonałą oprawą plastyczną była konsekwentnie abstrakcyjna dekoracja Janusza Krassowskiego. Podkreślała symboliczny charakter sztuki, jakby przypadkowo tylko związanej punktem geograficznym. Piękna muzyka Stefana Kisielewskiego, nowoczesna, groźna, a przy tym komunikatywna, była sama w sobie ważkim elementem przedstawienia. Teatr Kameralny ograniczył się podobno do jednej trzeciej napisanej w tym celu partytury. Szkoda, bo rozszerzenie tego muzycznego tła mogło tylko podnieść ogólne wrażenie wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji