Artykuły

Izadora Weiss: Taniec jest moją pasją

- Wiem, w jakim kierunku chcę iść, dokładnie widzę to, co chciałabym osiągnąć. Uważam, że stworzyłam kompanię na wysokim poziomie, utwierdza mnie w tym między innymi wizyta BBC. Nie można wciąż mówić, że moi tancerze są obiecujący i lubią tańczyć, że ciągle się uczą i zaczynają. Oni mają dorobek godny szacunku - mówi IZADORA WEISS, dyrektor Bałtyckiego Teatru Tańca.

Z Izadorą Weiss [na zdjęciu], dyrektorem artystycznym Bałtyckiego Teatru Tańca rozmawia Barbara Kanold:

Barbara Kanold: Sekcja baletowa BBC gościła niedawno w Gdańsku, konkretnie w Bałtyckim Teatrze Tańca, który działa w naszym mieście od pół roku. Dziennikarze tej znaczącej stacji radiowo-telewizyjnej przyjechali obejrzeć i zarejestrować wasze spektakle?

Izadora Weiss: Najpierw zobaczyli fragmenty profesjonalnie nagranych spektakli na mojej stronie internetowej, "4&4", "Eurazji", "Romeo i Julii" i "Outu", zachwycili się moją choreografią i postanowili nakręcić film o mnie i stworzonej przeze mnie nowej kompanii baletowej. W Gdańsku zarejestrowali próbę "Outu", byli również zachwyceni pracą zespołu, indywidualnościami poszczególnych tancerzy, oryginalnością stylu i moim podejściem do muzyki integralnie związanej z ruchem. Film uzupełni obszerny wywiad na temat pasji, jaką dla mnie jest taniec.

Porozmawiajmy o strukturze nowego zespołu.

- Działamy oczywiście w strukturze instytucji artystycznej, jaką jest Opera Bałtycka, mamy wspólne finanse, prowadzimy natomiast niezależną politykę artystyczną. Ale droga, jaką obieramy, jest zgodna z tym, co myśli o sztuce, o tańcu nasz lider Marek Weiss.

Nowa kompania, nowy program i zadania, a co z tak zwanymi wstawkami, które normalnie zespół tańczy w spektaklach operowych?

- Moi tancerze mają w swoich obowiązkach udział w przedstawieniach, które realizuje opera. I tak się dzieje. Oczywiście zawsze zgodnie z koncepcją reżysera i estetyką tańca współczesnego. Taki występ jest dla nich odskocznią, oddychają pewną różnorodnością. Uważam, że każde wyjście na scenę jest dla tancerza czymś pozytywnym. I są to dla nich dodatkowe zarobki.

Zapowiada pani około pięćdziesięciu spektakli baletowych w sezonie, tymczasem w listopadzie naliczyłam sześć, w grudniu i styczniu zaledwie po trzy?

- Dwanaście spektakli w miesiącu to jest ilość, jaką gramy na tej scenie, ale trzeba doliczyć właśnie udział w wieczorach operowych i wtedy okaże się, że tancerze wychodzą przed publiczność około pięćdziesięciu razy w sezonie. Tancerze pracują codziennie rano i po południu, nie jest tak, że dopiero krótko przed występem intensywnie ćwiczą. Kiedy skończyliśmy przygotowania do "Romeo i Julii", w próby weszły tańce do "Halki", potem "Chopinart", nad wznowieniem którego pracował ostatnio Emil Wesołowski, wprowadzając nową obsadę. W jego wspaniale zrealizowanym Koncercie f-moll Chopina obok Beaty Gizy zadebiutowała w roli Kobiety Magda Pawelec, a w roli Mężczyzny Radosław Palutkiewicz.

Zespół, składający się z tancerzy i solistów zobowiązany jest do codziennego udziału w lekcji tańca klasycznego?

- Nie ma u mnie wyraźnego podziału na zespół i solistów jak za dawnych lat. U nas każdy tancerz ma obowiązek udziału we wszystkich spektaklach, pozycję solisty zajmują ci, którzy włożyli już widoczny wysiłek w rozwój, potwierdzili swój wysoki poziom, zatańczyli większą partię, ale kiedy trzeba, mają obowiązek tańczenia w zespole. Wszystkim daję szansę i motywuję do pracy, na przykład za Franciszkę Kierc w "Out" debiutowała z powodzeniem Yuliya Lavrenova, która dopiero po tym sukcesie otrzymała tytuł solistki.

Jeżeli chodzi o lekcję, nie jest ona traktowana tylko jako rozgrzewka, a jej typ zależy od tego, kto ją prowadzi i pod kątem jakiego spektaklu - z moimi tancerzami pracują: nasz kierownik Roman Komassa, Małgosia Marcinkowska, Elwira Piorun, - obie były wybitnymi solistkami Baletu Narodowego, Laszlo Nyakas z Monachium, moja asystentka Marzena Socha, a ostatnio debiutująca w roli pedagoga Aleksandra Michalak. Zabiegam też o jak najczęstszy kontakt tancerzy z Anną Nowak - solistką Baletu Narodowego występującą obecnie w Random Dance Company, u jednego z najciekawszych choreografów na świecie Wayne'a Mac Gregora. Dążę do tego, aby zespołowi zapewnić możliwość poznania i pracy pod kierunkiem pedagogów reprezentujących różne techniki i metody.

W Bałtyckim Teatrze Tańca pracuje trzynaście tancerek i dwunastu tancerzy. Nie ma ostatnio zmian w składzie artystów?

- Zmian jest tyle, ile trzeba. W czasie indywidualnych rozmów przed nowym sezonem była okazja do podsumowań, z kilkoma osobami musiałam się rozstać, ale na ich miejsce zgłosiło się około czterdziestu tancerzy, a potrzebowałam czterech osób. Nawet w czasie targów tańca w Dusseldorfie, w naszym stoisku zjawiali się artyści z Europy zainteresowani pracą w BTT.

Warto dodać, że moi tancerze w ramach szkoły tańca BBT prowadzą warsztaty - dla ludzi, którzy chcą się nauczyć tańca. Na koniec sezonu będzie pokaz otwarty najlepszych uczestników z każdej grupy. Prowadzący sami wybierają muzykę, próbują układać choreografię, to też ważne.

Zakłada pani szkołę BBT, pod bokiem istniejącej od pięćdziesięciu przeszło lat i mającej niezaprzeczalne sukcesy, gdańskiej szkoły baletowej. Nie można połączyć sił pedagogów dla dobra jednej sprawy?

- Nie pracujemy "pod bokiem". Dzisiaj jest wiele szkół tańca i każdy może wybrać, co mu odpowiada. Niestety, między BBT a szkołą nie ma żadnej współpracy, uważam, że nie z naszej winy. Były plany wspólnego spektaklu, ale szkoła odstąpiła od nich. Pocieszające jest to, że absolwenci tej szkoły przychodzą na nasze audycje. Od trzech lat przyjmujemy co roku najlepszych z nich. O ile wiem, jest to pewne novum.

Trzeba by wysłuchać zdania dyrektora Prądzyńskiego na ten temat, pewnie nie podziela pani opinii. Wracajmy do zespołu. Jest pani jego głównym choreografem?

- Nie znam opinii dyrektora Prądzyńskiego, więc nie mogę się do nich ustosunkować. Jeśli chodzi o zespół, to każdy potrzebuje lidera, który powie - idziemy w tym, a nie innym kierunku - więc, na przykład, nie zakładamy point, nie kleimy sztucznych rzęs i kwiatków we włosach, tylko wychodzimy na scenę nieumalowani, w prostych strojach. Ale rola lidera to przede wszystkim odpowiedź - po co wychodzimy na scenę. Realizuję większość choreografii, bo biorę odpowiedzialność za oblicze artystyczne BBT. Proszę zwrócić uwagę, że przeszłam długą drogę, żeby tancerzy zintegrować, przeprowadzić przez "4&4", "Eurazję", "Romeo i Julię" do "Outu". Ale krzywdzące jest twierdzenie, że wszystko robię sama. Zapraszam przecież innych choreografów - pracowali u mnie Emil Wesołowski, dumna, jestem, że tancerze mają możliwość kontaktu z takim artystą, jego doświadczenie jest dla nich bezcenne. Dalej - Jacek Przybyłowicz, Roman Komassa, Wojciech Misiuro, który teraz wspólnie ze mną przygotowuje premierę do muzyki estońskiego kompozytora Arvo Parta, trochę w opozycji do Strawińskiego, którego "Święto wiosny" będę robiła sama. Część "Chopinartu" ustawił Ho Sin Hang. Gorąco namawiałam do współpracy dyrektorkę Polskiego Teatru Tańca, Ewę Wycichowską, choreografkę, którą wysoko cenię. Niestety, odmówiła, bo wyznaje zasadę pracowania tylko z własnym zespołem. Dwa lata temu "Dziadka do orzechów" wystawił w Gdańsku Hans Henning Paar, a w maju pokażemy współczesną wersję "Kopciuszka", którą przygotuje włoski choreograf Eugenio Scigliano.

Jeżeli tylko uznaję, że warto, aby któryś z choreografów popracował z moim zespołem, to się o niego staram, ale przecież wiemy też, że nie istnieje w Polsce jakiś wachlarz wspaniałych choreografów, do wyboru.

Polega pani tylko na swoim guście? Na swoim zdaniu?

- Nie, wysłuchuję z uwagą wielu mądrych rad, między innymi od pani. Ale wiem, w jakim kierunku chcę iść, dokładnie widzę to, co chciałabym osiągnąć. Uważam, że stworzyłam kompanię na wysokim poziomie, utwierdza mnie w tym między innymi wizyta BBC. Nie można wciąż mówić, że moi tancerze są obiecujący i lubią tańczyć, że ciągle się uczą i zaczynają. Oni mają dorobek godny szacunku.

Nigdy nie jest tak, aby można powiedzieć, że nie musimy się już uczyć. Każdy artysta ma obowiązek do rozwoju, do podnoszenia kwalifikacji, do prób osiągnięcia wyższego poziomu, artystycznego i technicznego.

- Oczywiście, prawdziwy artysta zawsze może nauczyć się czegoś więcej. Ale jestem przekonana, że weszliśmy na właściwą drogę, zespół pracuje ciężko w nowej stylistyce z wiarą i zaufaniem. Zawsze im za to dziękuję, że oddali swoje talenty, pracę, swoją energię temu, co kocham, do czego dążę.

Jaki cel pani prześwieca?

- Chcę opowiadać o ważnych sprawach, o trudnych relacjach międzyludzkich, o powołaniu człowieka. Walczę z powszechnym kultem brzydoty, chamstwa i bełkotu. Fabułę chcę poprowadzić w każdym spektaklu tak, jak czuję muzykę. Słucham jej godzinami i wchodzę w jej materię, starając się wyłowić z niej właściwe obrazy.

Teatr tańca nie powinien być pozbawiony przynależnego teatrowi sztafażu. Dla mnie niezrównanym artystą, którego realizacje sceniczne są w gatunku tańca współczesnego na najwyższym poziomie jest Boris Ejfman. Każde jego przedstawienie w historii, którą choreograf opowiada zawiera czytelne, klarowne, chociaż najczęściej mroczne, przesłanie dla widza. Nawet tego mniej wyrobionego i orientującego się w trendach współczesnej sztuki tańca.

A dla mnie mistrzem jest Jiri Kylian. On i Ejfman to dwa różne światy. Nie wartościujmy tego.

Nie traktuję mojego teatru jako miejsca rozrywki, a moje przesłanie jest zawsze takie, że człowiek stworzony jest do budowania. Sprzeciwiam się zagubieniu wartości zepchniętych na out. A jeżeli się z czymś nie zgadzam, muszę to z siebie wyrzucić, opowiedzieć. Nasze życie jest skomplikowane. Nie da się o nim opowiedzieć w prosty sposób. Ale mam nadzieję, że widzowie z moich spektakli wychodzą podbudowani.

Moim zdaniem widz, który przychodzi do teatru, powinien otrzymać jasny przekaz.

- Obieram formę przekazu zgodną z moim myśleniem o sztuce, a widzowi staram się zostawić pewną swobodę, margines, w którym on może się poruszać i odbierać tak, jak sam czuje.

W marcu pokaże pani "Święto wiosny" Strawińskiego.

- Jego muzyka przemawia do mnie swoją energią, siłą. W niczym się nie zestarzała, słucham jej od dłuższego czasu i widzę w niej wstrząsające obrazy. Ten spektakl na zaproszenie Ewy Wycichowskiej pokażę na Poznańskim Festiwalu Teatrów Tańca. A na pierwszą edycję naszego Bałtyckiego Festiwalu Tańca, 9 września 2011 roku, przyjedzie ze swoją najnowszą premierą mój mistrz, Jiri Kylian, to dla mnie wielka radość. Zaprosiłam też obok zagranicznych zespołów Polski Teatr Tańca Ewy Wycichowskiej i Śląski Teatr Tańca Jacka Łumińskiego. Zaprezentujemy jednocześnie małe formy, m.in. TT "Zawirowania". Wierzę, że pokażemy gdańskiej widowni interesujące realizacje.

Czy BBT przygotowuje się do występów poza macierzystą sceną?

- W Operze Narodowej z bardzo dobrym przyjęciem spotkał się spektakl "Romeo i Julia". W Szanghaju pokazaliśmy go w wersji filmowej. Widzowie nie opuszczali sali, chcieli jeszcze raz obejrzeć projekcję. "Out" prezentowaliśmy z sukcesem w Teatrze Wielkim w Poznaniu, być może wystąpimy w maju w Kassel, a potem pojedziemy na tournee do Włoch.

Żałuję, ale przesłanie tego spektaklu opowiedziała mi pani teraz jaśniej i bardziej przekonywająco niż to widziałam na scenie. Dlatego pani, zespołowi, a przede wszystkim widzom życzę, żeby to, o czym pani mówi z taką pasją, mogli zobaczyć na scenie.

- Moi widzowie reagują tak, jakby widzieli to, o czym mówię i zostali przekonani. Mogę więc tylko marzyć, żeby i pani była wśród nich.

Mają oni też prawo wyboru chociażby ze względu na różną percepcję zjawisk artystycznych, odmienne widzenie świata. Życzę więc jak najwięcej tych przekonanych i spełnienia pani marzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji