Artykuły

"Ania z Zielonego Wzgórza po latach"

Do szkoły teatralnej dostała się recytując "chrząszcz brzmi w trzcinie". Wmówiono jej, że koszmarnie sepleni, ale i tak zrobiła karierę. Z MAGDALENĄ WALACH, aktorką teatru Bagatela, rozmawia Piotr Rąpalski w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Całą noc nie spałem przed tym wywiadem.

- Ja też. Tak się przejęłam.

Bo powiedziałem, że ja nie z działu kultura, tylko taki od polityki i inwestycji?

- I od razu taką ciężką atmosferę pan wytworzył (śmiech).

W polityków można walić, ile się chce, a z wami aktorami trzeba się obchodzić delikatnie.

- Proszę łechtać moją próżność (śmiech). Politycy są bardzo dobrymi aktorami. Grają codziennie. Zresztą wszyscy gramy w naszym życiu.

Tacy sztuczni jesteśmy?

- Pan poniekąd również. Robiąc wywiad też nie jest pan sobą do końca. Na pewno padną pytania niekoniecznie zgodne z pana naturą.

Miała Pani zostać politologiem o specjalizacji dziennikarskiej.

- To były moje wizje z lat licealnych. Szukałam drogi. Miałam 1500 pomysłów na resztę życia. Ten był jednym z nich.

A mogła zostać Pani moim szefem.

- A może pan moim?

Nie wiem, czy chciałbym mieć jako podwładną utalentowaną aktorkę.

- Myślę, że bym się przydała. Łatwiej byłoby mi robić wiele rzeczy.

A do tego jest Pani twardą hanyską.

- Pochodzę z Raciborza, a to nie takie znów Zagłębie. Typowym hanysem nie jestem. Gwara tam jednak obowiązuje. Uczyłam się jej w szkole podstawowej. Ma tyle dziwnych słów, czeskich, niemieckich. Straszna to mieszanka. Pierwsze dni w podstawówce to był koszmar. Wróciłam do domu zrozpaczona. Powiedziałam rodzicom, że nie rozumiem innych dzieci. Nauczyłam się jej jednak, choć nigdy do końca nie wyćwiczyłam właściwego akcentu.

I wyrwała się Pani ze Śląska?

- Nigdy rodzinnie nie byliśmy związani z górnictwem. Racibórz zresztą położony jest 100 km od Katowic. W okolicy było tylko parę mniejszych kopalni. W dorosłym życiu zawodowym miałam tylko raz możliwość zagrać w filmie o katastrofie górniczej. Wyjazd z rodzinnego miasta wiązał się po prostu z rozpoczęciem nauki w szkole teatralnej w Krakowie.

Dlaczego Kraków?

- Moim marzeniem było studiować tutaj. Pokochałam to miasto przyjeżdżając ze szkolnymi wycieczkami czy z rodzicami. Uległam czarowi tego miejsca i na szczęście tak się dobrze złożyło, że do szkoły się dostałam.

Jakie wariactwa musiała Pani wyprawiać na egzaminie wstępnym?

- Po pierwsze to w ogóle nie mam pojęcia, jak się dostałam. Tak jak każdy inny uczestnik egzaminu przygotowałam kilka tekstów i parę piosenek.

Jakich?

- Nie pamiętam.

Wy, gwiazdy, zawsze nie pamiętacie takich rzeczy!

- To wiązało się z wielkim stresem i dlatego pamięta się to jak przez mgłę. Przesłuchania nie były może traumą, ale naprawdę mocnym przeżyciem. Nie mam pojęcia, jak się dostałam, bo wcześniej nie uczestniczyłam w kółkach przygotowawczych. Jedyna rzecz, która mogła mi pomóc, były konkursy recytatorskie w kółku teatralnym prowadzonym przez polonistkę.

Miała Pani kogoś znanego w komisji egzaminacyjnej?

- Pana Lubaszenkę. Zadał mi zadanie, które pamiętam. Miałam przygotowany tekst "chrząszcz brzmi w trzcinie". To był raczej dowcip, niż jakaś poważna interpretacja.

Może Pani dykcję i wymowę chcieli sprawdzić?

- Ja się dowiedziałam dopiero w szkole, że z moją dykcją jest coś nie tak. Gdy zdawałam egzaminy, nie sepleniłam. Po pierwszym roku okazało się, że seplenię niewyobrażalnie (śmiech).

I jak poszło z Lubaszenką?

- Poprosił mnie, żebym tym tekstem "Chrząsz brzmi w trzcinie" wyznała miłość. Sęk w tym, że nie jemu, ale drewnianej nodze od stołu. Klęczałam przed nią i walczyłam, żeby mnie nie odrzucono.

Ponoć ci dowcipnisie z komisji właśnie takie rzeczy wymyślają. Trzeba zagrać kamień albo spadającą kroplę wody.

- Zsiadłe mleko, suszoną śliwkę. W moim przypadku była to stołowa noga, którą miałam zmiękczyć i rozczulić (śmiech). Nie wiem, na ile się udało. Nie pamiętam siebie w tej roli, ale ostatecznie skończyło się pozytywnie i wylądowałam na pierwszym roku.

Wszsycy mi mówili, żebym się Pani nie bał, bo "to taka urocza aktorka". Czy to nie przekleństwo? Nigdy nie zagra Pani złej postaci, na przykład morderczyni?

- Nie boję się tego. Miałam już okazję zagrać w swoim macierzystym teatrze Bagatela w "Tramwaju zwanym pożądaniem" postać Blanche [na zdjęciu], która nie jest do końca czysta i pozytywna. Nie staram się usprawiedliwić postaci, tylko pokazać ją na ekranie czy deskach teatru jako prawdziwego człowieka. A jest on tak złożony z wielu cech charakteru, że trudno jednoznacznie stwierdzić, zły czy dobry. To jest dla mnie bardzo interesujące, a jeśli dobrze zrobione, to zaciekawi i widza.

Tramwaj zwany pożądaniem rozgrywa się codziennie na ulicach Krakowa...

- Tramwaj jest pożądany (śmiech)...

Często nazywają Panią Anią z Zielonego Wzgórza?

- Spotykałam się z tym często, ale teraz już mniej ze względu na wiek (śmiech). Mogłabym zagrać w "Ani z Zielonego Wzgórza po latach". Faktycznie dobrych kilka lat temu spotykałam się z takim porównaniem. Jest to może moja życiowa rola, która nie została zrealizowana? Pozostała w sferze niedoścignionych i bardzo odległych marzeń.

Przecież "Czterdziestolatek" miał kontynuację "dwadzieścia lat później"

- O właśnie.

Drugie przekleństwo. Pytanie: "Która to Walach?" Odpowiedź: "Ta, która wygrała Taniec z gwiazdami"

- To zależy, jak ktoś na to patrzy. Jestem bardzo szczęśliwa z powodu wygranej. Nie żałuję, że wzięłam udział w tym programie. To, że udało mi się przebrnąć przez te 13 ciężkich tygodni i zakończyć siódmą edycję z pierwszym miejscem, bardzo mnie cieszy.

Otwarło to Pani drzwi do serialu "Tancerze"?

- Należałoby porozmawiać z producentem, reżyserem lub tymi, którzy dobierali obsadę. Ja brałam udział w regularnym castingu, niejednym nawet. I zostałam zaangażowana. Na przesłuchaniach poproszono mnie, abym zatańczyła coś klasycznego. Mało to miało wspólnego z tym, co tańczyłam w "Tańcu z gwiazdami". Musiałam sobie przypomnieć klasyczne figury i postawy, które przerabialiśmy w szkole teatralnej. W serialu moja postać to profesor tańca klasyczngo. Musiałam parę razy zatańczyć, ale poprzedzone było to wcześniejszymi warsztatami, a później pracą nad konkretnym układem. Wszystko da się zrobić. Wszystko jest dla ludzi.

Ten serial jeszcze da się oglądać, wiele jest jednak takich, że ręce opadają. W Polsce kręcimy tylko opery mydlane i średnie komedie romantyczne. Co Pani na to?

- Sama gdzieś w tych serialach jestem. Cóż mogę powiedzieć. Gra w nich zawsze była dla mnie nauką zawodu i kolejnym doświadczeniem. Uczyłam się pracy z kamerą na planie. Nie jest to to samo, co w teatrze. To różne światy. W teatrze mam czas na udoskonalanie roli, pogłębianie jej, poszukiwanie nieodkrytych rejonów. Przygotowanie spektaklu trwa miesiącami. W serialu trzeba mieć od razu pomysł na postać i trafić za pierwszym razem w dziesiątkę. Na planie trzeba się wykazać spontanicznością i gotowością aktorską.

Aktorzy muszą grać w serialach i reklamach, bo w teatrze marnie płacą?

- Utrzymać się z samego teatru nie jest rzeczą łatwą. Ale 70 procent społeczeństwa nie ma lekko. Jeżeli istnieje szansa, by móc złapać inną pracę, to należy ją wykorzystać.

Trzeba mieć "plecy", żeby wybić się w Warszawie?

- Ja nigdy nie przeniosłam się do Warszawy. Zawsze dojeżdżałam. Tylko przy natłoku pracy mieszkałam tam przez półtora roku. Nie jestem osobą, która posiada znajomości. Jak inni brałam udział w castingach. Były takie, gdzie starały się setki osób, i takie, na które byłam zapraszana.

Precz z układami!

- (śmiech) Istnieją wszędzie, ale są poza mną.

Co Panią wkurza w naszym Krakowie?

- Powietrze.

Hanyskę ze Śląska?

- Już mówiłam, że daleko miałam do Katowic. Dopiero w Krakowie znalazłam się w zagłębiu, w niecce (śmiech).

Wzloty i upadki mijającego roku?

- Nie odpowiem. Musielibyśmy rozmawiać jeszcze bardzo długo, żeby się dokopać do znaczących wydarzeń. Ważne, że staram się, aby porażki przekuwać w sukcesy, wyciągać wnioski.

Gotowała Pani na święta?

- Oczywiście.

Patroszyła karpia?

- Oj, nie nadaję się do tego.

Ludzie chcieliby coś takiego zobaczyć w reality show.

- Jest to jakiś pomysł (śmiech).

Czego życzyć Pani na Nowy Rok?

- Czytelnikom "Krakowskiej" i Krakowowi życzę bezchmurnego nieba każdego dnia, nie tylko latem czy mroźną zimą. Sobie życzę zdrowia.

MAGDALENA WALACH

Urodzona w 1976 roku w Raciborzu. W 1999 roku ukończyła krakowską PWST rolą Grety w "Pułapce", za którą otrzymała nagrodę ZASP-u na Festiwalu Przedstawień Dyplomowych w Łodzi.

Od ukończenia szkoły związana z teatrem Bagatela, w którym debiutowała rolą Marty w "Tajemniczym ogrodzie". Występ w tym spektaklu przyniósł jej angaż. W macierzystym teatrze stworzyła wiele ról, w tym między innymi: grała Irinę w "Trzech siostrach", Hudl w "Skrzypku na dachu", Sonie Walsk w musicalu "Wystarczy noc", Emilię w "Othellu", Blanche w "Tramwaju zwanym pożądaniem".

Sympatię i uznanie szerokiej publiczności zdobyła grając między innymi w serialach telewizyjnych "Pensjonat pod Różą", "Twarzą w twarz", "Tancerze" i "M jak Miłość" Wytańczyła również główną nagrodę w VII edycji programu TVN "Taniec z gwiazdami". Została także wyróżniona w plebiscycie Telekamery 2010.

Jest żoną aktora Pawła Okraski. Ma z nim czteroletniego syna Piotra. Na stałe mieszka w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji