Artykuły

Refleksje o "Księżniczce Turandot"

Widz teatralny przyzwyczajony do tego, że idzie na taką a taką sztukę, takiego to a takiego autora, może się łatwo zmylić wybierając się na baśń Carlo Gozziego "Księż­niczka Turandot" do nowego teatru w Nowej Hucie. Niech lepiej zapomni o swym przyzwyczajeniu i przygotuje się na to, że nie autor poprzez teatr będzie do niego mówił, ale przede wszystkim przemówi do niego, pokaże mu coś sam teatr, biorąc nazwisko pisarza oraz tytuł i kanwę utworu jedynie za pretekst.

Nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał dziś grać Gozziego dla niego samego. Wierzę prof. Brahmerowi, znakomitemu znawcy przedmiotu, że preromantyczne pierwiastki w twórczości autora "Turandot" i jego walka z Goldonim, prowadzona w imię baśnio­wej fantastyki, miały charakter na ogół wsteczny. Fantastyka Gozziego to nie fan­tastyka Szekspira czy Słowackiego, fanta­styka "Burzy" czy "Balladyny". I nie o Gozzie­go chodzi Skuszance i Krasowskiemu w ich przedstawieniu "Księżniczki Turandot", nie o jego utwór, stanowiący zresztą oryginalne i nowatorskie na swoje czasy połączenie wschodniej baśni z tradycyjnymi elementa­mi komedii dell'arte (postacie Pantalona, Tartalii, Trufaldina i Brigelli, które "pro­wadzą" widowisko a także biorą udział w akcji). Nie próbują z owej bajdy niczego "wydobywać", bo i nie bardzo jest co, bo bez gruntownej adaptacji, a raczej własnej, specjalnej przeróbki, nic ciekawego po­wiedzieć przez nią nie można. W istocie rze­czy bowiem baśń Gozziego o chińskiej księżniczce Turandot i królewiczu Kalafie jest dość naiwna i żadnego głębszego sensu nie kryje. Nie dajmy się zmylić "morałem" wykładanym w zakończeniu przez Pantalona, Tartalię, Trufaldina i Brigellę: że oto miłość zwyciężyła, przeto "rozum niczym - wszystkim czucie" i w związku z tym "Turandot los niechaj nas długo wzrusza". Już lepiej chyba i pełniej, z większym pożyt­kiem i satysfakcją można się wzruszać i cieszyć podobnymi sprawami na "Poskromie­niu złośnicy", albo na "Ślubach panieńskich". Twórcy "Księżniczki Turandot" w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie czynią zresztą wszystko, żeby nikt się nie zmylił i nie brał baśniowego wątku zbyt poważnie. Pantalon powiada w pewnej chwili wprost, że ma już dosyć całej tej bujdy na resorach i gdyby ktoś z widowni dowiedział się dziś o konieczności rozwiązywania, dla zdobycia panny, zagadek - powiedziałby niechybnie, żeby go pocałowano w...

To przedstawienie jest o wiele łatwiejsze dla normalnego, zwykłego widza (tak, właś­nie dla tego świeżego, nieobytego teatralnie widza z Nowej Huty), niż dla krytyka, któ­ry pragnie je "rozgryźć". Patrząc na ów zachwycający fajerwerk pomysłów reżyser­skich, aktorskich, scenograficznych i muzycznych, zadawałem sobie wciąż pytanie: o co w tym wszystkim chodzi? Publiczność tymczasem nie pytała, publiczność świetnie się bawiła... i niepostrzeżenie uczyła się teatru, wchłaniała teatr, poznawała jego tajemnice, możliwości, uroki i prawa. I dopiero kiedy pod koniec widowiska połą­czona para Turandot - Kalaf otworzyła po­chód, który począł kroczyć przy akompa­niamencie groteskowo sparodiowanego mar­sza weselnego Mendelssohna (dysonansową, operującą często kakofonią, znakomicie współgrającą ze spektaklem muzykę skom­ponował Stanisław Skrowaczewski) i kiedy Pantalon komentując piorunująco niepraw­dopodobny tok wypadków zawołał "Niech żyje teatr!" - połapałem się wreszcie w istocie sprawy. Chodziło o zabawę, o igrasz­kę, która byłaby jednocześnie lekcją t e a t r u, oczywiście teatru antynaturalistycznego, lekcją umowności scenicznej i skrótu - lekcją wyobraźni i fantazji. To był ważny i świadomy krok nowohutnickiego zespołu w wychowaniu, w przygotowaniu sobie własnej widowni. To było uczenie widza właściwego przyjmowania teatralnej iluzji, scenicznej złudy. A równocześnie "Księżnicz­ka Turandot" Teatru Ludowego jest przedstawieniem-programem, przedstawieniem-manifestem i przedstawieniem-polemiką.

Za pretekst i kanwę dla rozwinięcia włas­nych spraw i zamysłów, dla osiągnięcia własnych celów, posłużył zespołowi najmłod­szego polskiego teatru utwór Gozziego w adaptacji Emila Zegadłowicza. Są więc naturalnie w przedstawieniu elementy sztuki Gozziego (przede wszystkim sama jej struktura), są także rzeczy, które dodał Zegadłowicz. Skwapliwie wykorzystano i roz­winięto ataki na teatr naturalistyczny, będące własnością polskiego tłumacza-adaptatora "Księżniczki". Najważniejsze jest jednak dzieło samego teatru, jego przetworzenie wszystkich tych elementów, zbudowanie wi­dowiska, które żyje własnym, samodzielnym życiem i własnymi treściami. U Gozziego i Zegadłowicza mogły tkwić tylko przesłanki tego, co dali twórcy naszego przedstawienia. Można by oczywiście skrupulatnie i szczegółowo wyważyć "co jest czyje" w nowohutnickiej "Księżniczce Turandot", ale nie bę­dziemy tu tego robić, bo nie stawiamy sobie w niniejszych uwagach celów dokumenta­cyjnych.

*

W jakiż więc sposób potraktowano samą baśń o księżniczce Turandot, która bądź co bądź zajmuje najwięcej miejsca i jest przed­miotem eksperymentów i pomysłów teatru? Odpowiadając na to pytanie dochodzimy do najważniejszego chyba źródła inspiracji ze­społu Teatru Ludowego, do słynnego przed­stawienia "Księżniczki Turandot", stworzonego w Moskwie w roku 1922 przez Eugeniusza Wachtangowa. "Nie opowieść o okrutnej księżniczce Turandot - mówił Wachtangow - powinni zagrać aktorzy w tym spektaklu. Nie tylko treść bajki powinni oni ponieść widzom, bo kogo to interesuje, czy Turandot pokocha Kalafa czy nie? - lecz ten właśnie najbardziej współczesny stosunek do niej, swą ironię, swój uśmiech pod adresem tra­gicznej "treści bajki".

Łagodna kpina z przedstawianej na sce­nie akcji, kpiąco-żartobliwe pokazanie całej baśni, ironiczne ujęcie jej "tragicznych" i radosnych momentów, bawienie się wszystkimi jej postaciami i perypetiami, jakie przechodzą - oto zasada i istota podania "Księżniczki Turandot" przez nowohutnicki teatr. "O, Turandot! Ach, Turandot!!" - jak woła często, ironizując, Pantalon. Z tego stosunku dopiero wynika groteska, defor­macja, dowcip i pyszna zabawa. Zabawa zaś, która jest tu istotą sprawy (bo poprzez nią właśnie dokonywa się owa "lekcja tea­tru") płynie także i stąd, że kpiące założenia w stosunku do fabuły łączą się z bezpośrednim maksymalnym uwspółcześnieniem, uno­wocześnieniem "Turandot". Wyraża się to we wstawkach i przeróbkach tekstowych, a najbardziej we wręcz kapitalnych pomy­słach reżyserskich i scenograficznych. Cho­dzi o przednie, całkowicie współczesne dow­cipy, o tę masę bezpośrednich aluzji do naj­rozmaitszych, znanych wszystkim, współ­czesnych spraw i sprawek, jakie czynią aktorzy i reżyser grając starożytną baśń o Turandot, księżniczce Chin. Trzeba sły­szeć, jak bawi się publiczność i jak reaguje, kiedy cesarz Altum, ojciec Tu­randot, protestując przeciwko wszelkim in­terpelacjom, poprawkom, nowym oświad­czeniom i innym kombinacjom córki zwy­ciężonej przez Kalafa, woła: żadnych takich rzeczy, tu nie Genewa! - Żadnych odro­czeń, tu nie komisja mobilizacyjna! Turandocico ty! - Wielką rolę odgrywają w tym przezabawnym unowocześnieniu "Księżniczki" kostiumy. Kalafa przyodziewa scenograf w gwiaździsty płaszcz, pod którym widnieją sportowa koszulka i zawiązana na szyi apaszka, białe tenisówki na nogach i zega­rek na ręku. Chińskim "uczonym w piśmie" (bełkocącym w karykaturalnych maskach) i czterem postaciom niby z komedii dell`arte, które kierują przedstawieniem, przedstawia­ją (po nazwisku) aktorów, odsłaniają kulisy, komentują wydarzenia, uczą czarodziejstw teatru i teatralizacji oraz wypowiadają tre­ści programowo-polemiczne - każe wystą­pić w trampkach, Pantalonowi zaś - je­szcze w muszce i meloniku, kontrastującymi z barwnym, lśniącym ubiorem. Postacie z chińskiej baśni odczuwają, re­agują, zachowują się w przedstawieniu Skuszanki-Krasowskiego jak ludzie XX wieku, często zresztą jak współczesne dzieci i ta celowa infantylność jest niezmiernie za­bawna. Brigella jest na dworze Altuma generałem i ma (komicznie wyolbrzymione) wszystkie cechy wojskowego-stupajki, car­skiego powiedzmy, czy sanacyjnego. Jego wojsko wyposażone jest w hełmy, getry i pałki a la Military Police of U.S. Army. Je­den z żołnierzy jest fotografem i pstryka nieustannie co ważniejsze sceny u cesarza Altuma. Kiedy fabuła bajki żąda, aby dwóch bohaterów powędrowało do więzienia - zjeżdża coś w rodzaju dwuosobowej huśtaw­ki, po chwili zaś wehikuł ten wraz z więź­niami jedzie w górę, a Trufaldino daje z dołu znaki rękoma i gwizdkiem, jakby kierował pracą jednego z wielkich dźwigów, których pełno na niezliczonych budowach Nowej Huty. Wszystkich tych olśniewają­cych i szokujących często pomysłów nie spisać by i na wołowej skórze.

Kpiąco-ironiczny stosunek do treści baśni jest w ogromnej mierze dziełem scenografa Józefa Szajny. Scenografię tak dowcipną, tak pomysłową, tak funkcjonalnie oszczęd­ną, niemal skąpą i w każdym elemencie absolutnie czytelną - scenografię, która jest jednocześnie szkołą nowoczesnej pla­styki (nie tylko scenicznej), nie często zdarza się oglądać w naszym teatrze.

Aktorsko najpełniej może wyrażają inten­cje inscenizatorów Edward Raczkowski (Altum) i Jerzy Przybylski (Barach) oraz cała wyborna czwórka wykonawców postaci z komedii dell`arte: Edward Skarga (Pantalon), Tadeusz Szaniecki (Brigella), Zdzisław Leśniak (Trufaldino), Michał Lekszycki (Tartalia). Altum Raczkowskiego i Barach Przybylskiego to małe aktorskie arcydzieł­ka stylu, jaki chcieli widzieć w przedsta­wieniu jego inscenizatorzy. Przy całej humorystycznej deformacji są to jednak fi­gury bardzo, bardzo człowiecze i prawdziwe w sensie prawdy artystycznej. Z kręgu odtwórców postaci baśni dobrze rozumieją reżyserów i potrafią to pokazać Izabella Olszewska (Ismael) i Antoni Bartnicki (Timur). Kalata bardzo ładnie i ciekawie gra Wi­told Pyrkosz. Z dwóch księżniczek Turandot (Maria Gdowska i Adela Zgrzybłowska) większy dystans, wyrazistszy stosunek nie-serio do postaci ma Zgrzybłowska, z dwóch wykonawczyń zazdrosnej niewolnicy Adelmy (Wanda Uzięmbło i Henryka Jędrze­jewska) - Jędrzejewska, a z dwóch Skiryn (Maria Cichocka i Danuta Lipińska) zabaw­niejsza jest chyba Lipińska. Z góry prze­praszam wykonawczynie podwójnie obsa­dzonych ról za te powierzchowne oceny; być może, że jest zupełnie inaczej - po­daję tu tylko wynik mojego jednostkowego odczucia.

*

Borys Zachawa, który w wachtangowskiej inscenizacji "Turandot" grał rolę Timura, wspomina: "Opowieść - to tylko pretekst. Nie o księżniczce Turandot, lecz o samych sobie opowiadali w tym widowisku Wachtangow i wachtangowcy - zespół Trzeciego Studia MCHAT. I opowiadali szczerze, prawdziwie, przejmująco. Opowiadali o swej młodości, o swym szczęściu uczenia się i opanowywania warsztatu aktorskiego, o ra­dości tworzenia, o swej miłości życia, sztu­ki, teatru, o swojej wierze w przyszłość."

Nie o księżniczce Turandot mówi w swo­im przedstawieniu młody zespół nowohutnickiego teatru. Oni także mówią przede wszystkim o sobie, o własnych marzeniach i tęsknotach, pragnieniach i dążeniach dotyczących sztuki. O tym, jaki chcą teatr tworzyć, a od jakiego się odwracają. Dlatego też ich "Turandot" jest programem i po­lemiką. Polemika z teatrem innym, bardzo u nas w okresie ich wejścia na scenę rozpowszechnionym, z teatrem, którego nie chcą wyznawać. Jesteśmy zachwyceni ich przedstawieniem, jak byli nim niedawno zachwyceni członkowie zespołu wiedeńskie­go Burgtheater, którzy je obejrzeli. Ale też jest to spektakl, w którym otrzymaliśmy teatralne wyznanie wiary jego twórców oraz łyk doskonałej, swobodnej zabawy - i nie­wiele więcej jeżeli chodzi o treści pozateatralne. Tutaj tkwi ograniczenie jego zna­czenia i roli. Tu tkwi źródło sprzeciwów, ja­kie może wywołać i dyskusji, jakie może wzniecić. (Dyskusję podjął z nim dotych­czas jeden tylko Zygmunt Greń w felieto­nie drukowanym w krakowskim "Dzienniku Polskim"). Bertolt Brecht powiada, że nowoczesny teatr tworzy się po to, by w nim ludzie pożytecznie bawili się swymi wiel­kimi problemami.

Nie można traktować tego, co zrobiono w przedstawieniu "Księżniczki Turandot" w najmłodszym polskim mieście, jako celu. Osobiście traktuję to pasjonujące widowi­sko jako wstęp, próbę, przygotowanie, jako zapowiedź właściwego działania. "Chcemy treść naszej sztuki przerzucić przez rampę jak piłkę" - mówi Pantalon-Skarga do widowni w imieniu zespołu. Wiemy już wiele o tym, jakimi sposobami zespół ten pragnie to robić. W "Księżniczce Turandot" nie ma treści, które warto i trzeba przez rampę przerzucić. Przerzuca się tu tylko i narzuca widowni racjonalistyczny stosunek współczesnego człowieka do nie bardzo mą­drych spraw pokazywanej baśni oraz włas­ny - zespołu - stosunek do sztuki teatru. Nie zapominamy jednak, że przed "Turandot" byli "Krakowiacy i górale", a po niej przy­gotowana została w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie - "Balladyna" Juliusza Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji