Artykuły

Bunt na pół gwizdka

"Zwał" w reż. Emilii Sadowskiej w Teatrze Polskim w Poznaniu. Recenzja Łukasza Drewniaka w Przekroju.

Dla osoby, która wstaje w południe i nie spieszy się do żadnej parszywej, stresującej pracy, świat wielkich firm zamieszkany przez bohaterów prozy Sławomira Shutego wygląda równie egzotycznie, jak grupa Masajów na sawannie. Nie wiem, o której zwykle budzi się importowana z Reichu zacna pani reżyser. W każdym razie w jej spojrzeniu na polską rzeczywistość króluje błogosławiony sarkazm.

Sadowska wie, że u Shutego nie znajdziemy recept na życie. "Zwał" nie został napisany po to, żeby zmienić świat, nauczyć ludzi reguł przetrwania. Tę antykorporacyjną prozę trzeba czytać i wystawiać ostrożnie. Zgoda, laureat Paszportu "Polityki" jest bezsprzecznie kronikarzem epoki wielkiej frustracji, ale jaki tam z niego buntownik! Do kolorowych pism łazi, wywiadów na salonach udziela; słowem: ucywilizowany nonkonformizm. W błysku intuicji Sadowska dodaje więc Shutemu towarzysza broni: piosenki do jej przedstawienia napisał Maciej Maleńczuk, jeszcze jeden z tych obłaskawionych przez Babilon. Na dodatek reżyserka zamyka siódemkę aktorów w metaforycznej przestrzeni: rekwizyty (komputery, kanapy, motocykle, telewizory) powstają z ogrywanych na wiele sposobów wózków z hipermarketu.

Bohaterowie poruszają się w sztucznym świecie dziecięcej zabawy Nic tu nie jest naprawdę. Sadowska kilkoma sprytnymi posunięciami podkreśla współczesny fałsz zniewolenia i fałsz buntu. To my sami kupujemy klatkę dla siebie i nigdy nie przepiłujemy jej krat. Wierzymy pozerom i sami pozujemy. Czasem jednak dociera do nas skala naszego uwikłania, jak dociera do Maleńczuka, Shutego czy Mirka (Jakub Papuga), depresyjnego bohatera "Zwału". Ale Mirek nie będzie żadnym nowym wcieleniem Che Guevary z lokalnego oddziału Przyjaznego Klientom Banku. Krwawa łaźnia, którą sprawi swojemu szefostwu i kolegom z pracy, będzie tak samo sztuczna, przeestetyzowana i pompatyczna, jak jatki u Tarantino. Cieszy mnie, że właśnie tę tonację reżyserka wychwyciła u Shutego, nawet kosztem zepchnięcia na drugi plan fascynującego języka "Zwału".

Poznański spektakl nie oczyszcza dusz, ale pozwala odreagować. Śmiejemy się, bo słyszymy ze sceny formułki, które wygłaszamy na co dzień. Bo bierzemy udział w identycznie ogłupiających rytuałach integracyjnych, bo w spektaklu osacza nas absurd ten co zwykle. Kłamliwie przekonujemy siebie, że zaraz z tym skończymy. Guzik! Sadowska mówi, że potrzebujemy fałszu jak powietrza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji