Artykuły

Wywiad z własnym ja

"Ja" w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

"Ja" - monodram Arkadiusza Jakubika w Teatrze IMKA to spowiedź gwiazdora dokonująca się na granicy wywiadu, koncertu i spowiedzi. Aktor m.in. za tę rolę został nominowany do Wdech 2010 - nagród kulturalnych "Gazety Co jest Grane".

"Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym..." - śpiewał przed laty Perfect. Po monodramie "Ja" Arkadiusza Jakubika aż chciałoby się dodać do słów piosenki: trzeba wiedzieć, kiedy i dokąd. Zdecydowanie nie do pustego pokoju hotelowego, gdzie bożyszcze tłumu może nagle znaleźć się samo z własnymi lękami, nałogami, wspomnieniami, nieczystym sumieniem. Za zamkniętymi drzwiami nie ma już tłumów, jest biedne, zmęczone, starzejące się ciało i cisza, w której znajdzie się miejsce na wszystko, tylko nie na spokój.

Jakubik wraz z reżyserem Michałem Siegoczyńskim przygotowali napędzany muzyką na żywo koszmar. Przyłapują swojego bohatera-gwiazdora w chwili, gdy być może po raz pierwszy musi odpowiedzieć nie na pytanie: "Skąd pomysł na piosenkę?", ale "Kim jestem?".

Scenariusz inspirowany "Tequilą" Krzysztofa Vargi początkowo wydaje się zapisem wywiadu, jaki panna dziennikareczka przeprowadza z bożyszczem rocka na back-stage'u. Gwiazdor mizdrzy się przed nią, prowokuje, podpuszcza, uwodzi, usiłuje skompromitować. Szybko okazuje się jednak, że zamiast dziewczyny na widowni siedzi plastikowa sekslalka, a popis rockmana to nie gra wstępna.

Pretekstem do życiowych rozliczeń staje się samobójstwo kolegi z zespołu - perkusisty, który jako jedyny był w składzie od początku. Gwiazdor do tego stopnia go lekceważył, że nie przyszło mu do głowy wylać chłopaka na fali kolejnych kaprysów. Wrzask Jakubika staje się więc nie tylko spowiedzią, lamentem, ale też listem do zmarłego - nieznanego przyjaciela, niemego świadka wszystkich jego wyczynów.

W spektaklu czuć klimat, jaki mogłyby mieć "Autobiografia" Perfectu czy auto-tematyczne albumy Marillion, gdyby autorzy nagrywali je dziś. Gdy nie są już piękni i młodzi, gdy nie rozbrajają wdziękiem i naturalną szczerością.

Arkadiusz Jakubik nie dodaje swojemu bohaterowi uroku, nie rozgrzesza go, nie broni. Nawet gdy pozuje na Che Guevarę, Chrystusa, ikonę buntu, nie przestaje być zasapanym, zniszczonym, narcystycznym draniem. Bywa żałosny i odrażający, gdy usiłuje za wszelką cenę ściągnąć na siebie uwagę; zapominając jakby, że czas i alkohol uczyniły z jego dawnych atutów - pocieszne przywary.

Takie pijackie rozliczenia z samym sobą bywają żenujące. Szalony monolog-koncert Arkadiusza Jakubika mieści się jednak w konwencji "obrazków z backstage'u". Bohater Jakubika "schodzi z barykady" pokonany. Nie dlatego jednak, że zwalczył w sobie próżność czy przyjął "normy życia społecznego". Takiego moralizatorstwa w spektaklu brak. Coś może jednak poczuł, naruszył coś bolesnego, a publiczność miała szansę dotknąć tego wraz z nim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji