Artykuły

Lekcje "Króla Ubu"

Teatr Współczesny (Sala Prób na Zamku Książąt Pomorskich) w Szczecinie: KRÓL UBU CZYLI POLACY Alfreda Jarry'ego w przekładzie Tadeusza Boya Żeleńskiego. Reżyseria: Wiesław Górski, scenografia: Janusz Sosnowski, muzyka: Andrzej Boruszewski. Premiera 13 IV 1984. Teatr Wybrzeże w Gdańsku: UBU KRÓL Alfreda Jarry'ego w przekładzie Tadeusza Boya Żeleńskiego. Reżyseria: Ryszard Major, scenografia: Jan Banucha, muzyka: Andrzej Głowiński. Przedstawienie dyplomowe słuchaczy Studia Aktorskiego przy T. Wybrzeże. Premiera 10 III 1984

Sceniczne realizacje "Króla Ubu" Alfreda Jarry'ego budzą zawsze duże zainteresowanie. Ciekawość, z jaką spotykają się przedstawienia oparte na tekście piętnastoletniego gimnazjalisty, ma kilka przyczyn. Najpierw, trzeba by wymienić legendę wiązaną z "Królem Ubu", skandale, plotki, i to wszystko, co powoduje, że ten, nie najwyższych lotów utwór, tak mocno istnieje w świadomości literackiej. Jest inna, chyba ważniejsza przyczyna zainteresowania - "Ubu" był i jest traktowany przez twórców teatru jako punkt wyjścia, materiał, na którym buduje się osobistą wypowiedź na temat historii, władzy, czy też narodu.

Teatr zwykł (i słusznie) podchodzić do "Króla Ubu", jak do przysłowiowej książki telefonicznej, z której dopiero reżyser konstruuje logiczną wypowiedź.

Reżyser zatem nie buduje tu świata scenicznego w oparciu o dramatyzm utworu, lecz wykonuje drogę odwrotną - stara się zbudować na tyle silną rzeczywistość, by umieszczony w niej tekst Jarrego, pełnił taką funkcję, jaką wyznaczył mu realizator. Truizmem będzie uwaga, że tego typu praca wymaga wielkiej fachowości.

Z zainteresowaniem więc - obejrzałem dwie ostatnie realizacje "Króla Ubu", w Szczecinie i w Gdańsku. Śledząc zarówno to, co mają do powiedzenia twórcy tych spektakli, jak i sposób, w jaki usiłują rozmawiać z widzem.

W SZCZECINIE CZYLI W KLASIE

Szczecińskie przedstawienie "Króla Ubu", wyreżyserowane przez Wiesława Górskiego, dzieje się w szkolnej klasie, której funkcję pełni Sala Prób na Zamku Książąt Pomorskich. Jesteśmy na lekcji historii. Pomiędzy tablicą, szkolną ławką i profesorską katedrą, szóstka uczniaków, odgrywa historię "Króla Ubu". To wiecznie niedojrzali rodacy (spektakl nosi tytuł "Król Ubu czyli Polacy"), toczą z zapałem koło swych absurdalnych dziejów. Tymczasem, na bocznej ścianie klasy wisi mapa podzielonej przez zaborców Polski. Myśl przedstawienia jest prosta. Ale jest to również myśl, z którą trudno się zgodzić. "Jesteśmy grupą idiotów, którzy bawią się w tak zwane dzieje, gdy tymczasem inni, ze stoickim spokojem kroją nas w kosteczkę i z apetytem konsumują" - zdaje się mówić do zebranej widowni Wiesław Górski. Gdyby to przedstawienie miało siłę przekonywania, po wyjściu z teatru, poszukałbym spokojnego miejsca, by ze sobą skończyć. Wiele składa się na to, że spektakl takiej siły nie ma. W większości są to po prostu niedoskonałości warsztatowe, ale jest też rzecz, tkwiąca w samym założeniu przedstawienia, która budzi poważne wątpliwości. Jest nią ewidentne umieszczenie całej sprawy w Polsce, która dla Jarry'ego, jak wiadomo, była jakąś niesamowitą krainą baśni, groteskową i daleką od realności. Tymczasem w Szczecinie, zidiociałymi bohaterami Jarry'ego mamy być my, wciągani zresztą na różne sposoby w świat dramatu, uczestnicy tej lekcji. Jest to zatem próba rozmowy o nas, o naszej naturze. A dla takiej rozmowy, tekst Jarry'ego jest krótko mówiąc po prostu zbyt głupi.

Myśl przedstawienia, niezależnie od tego, jakie budzić może wątpliwości, zawarta jest w pierwszych pięciu minutach spektaklu. Gdy wchodzimy do "klasy", wezwani starym szkolnym dzwonkiem, w ławce tłoczy się szóstka aktorów, którzy za chwilę rozdzielą między siebie role. Rozpocznie się gra w "Ubu".

W to założenie wpisana jest pewna trudność czysto techniczna - każdy z aktorów "odgrywa" jednocześnie kilka ról. I cała reżyserska inwencja Górskiego, skierowana jest na sprawne pokonanie tej trudności. Przyznać trzeba, że pomysłów jest sporo. Jedne świetne (jak pantomimicznie odegrana ucieczka Bardiora), inne gorsze. Ale pomysły, nawet najlepsze, zaczynają szybko nudzić, bo nie dają widzowi żadnych informacji, prócz tego, co zostało już powiedziane.

W tej sytuacji, za heroiczny, choć zupełnie niepotrzebny wyczyn, uznać należy odegranie, mimo duchoty panującej na sali, mimo lejącego się z aktorów potu, scena po scenie, całej historii "Króla Ubu". Zresztą, ta "szkolna" gra w "Ubu", pozostaje na szczecińskiej scenie grą na prawdziwie szkolnym poziomie.

Spektakl podzielony jest na szereg etiud, które niezbyt jasno łączą się w całość. Aktorzy, nie potrafiąc zbudować tej "gry" tak, by pokazać "kto" gra i jak ta zabawa wpływa na postać, gubią się w kolejnych fragmentach, zamazując jednocześnie sens spektaklu.

Zdezorientowanemu widzowi pozostaje śledzenie poczynań pary głównych bohaterów, granych przez Elżbietę Okupską (Ubica) i Grzegorza Młudzika (Ubu). Obie te postaci, grane są niezmiennie przez tych samych aktorów, co zresztą w całości spektakli nie ma dostatecznego uzasadnienia. Oczywiście, poza bardzo prostą motywacją, że występują prawie we wszystkich scenach dramatu i w związku z tym nie ma co wymyślać. Ale, ponieważ nie są z tego faktu wyciągnięte w jasny i zrozumiały sposób konsekwencje, ta dwójka aktorów istnieje jakby w innej rzeczywistości, poza przedstawieniem. I może właśnie dlatego, radzą sobie wcale dobrze.

Na uwagę zasługuje zwłaszcza Elżbieta Okupska, która prowadzi swą postać na granicy taniej szmiry i dobrego smaku, nigdy nie pozwalając sobie na przeszarżowanie. Jedynie w jej wypadku mówić można o świadomym aktorstwie.

Ubu, Grzegorza Młudzika, ordynarny i prawdziwie plebejski budzi momentami podziw, momentami zaś niesmak. Ale jest to propozycja aktorska godna zauważenia. Tak więc, z wyjątkiem dwóch ról, przedstawienie Teatru Współczesnego ze Szczecina, nie zdołało wydostać się z ciasnego wnętrza szkolnej klasy w jakim z woli reżysera się znalazło.

W GDAŃSKU

Ryszard Major, realizując "Króla Ubu" z absolwentami Studium Aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże, podobnie jak Wiesław Górski mówić chce o współczesności. I to, co ma do przekazania wydaje się ważne i warte zachodu. Tekst Jarry'ego jest tu podstawą do teatralnej zabawy, feerii, która odbywa się w bajkowych choć nieco ubogich dekoracjach starego teatru. Puszczona jest w ruch cała, dostępna w ciasnej sali Studium Aktorskiego, maszyneria teatralna - zapadnie, kulisy, światła i efekty akustyczne. A nad całą tą beztroską maskaradą zwisa ciężki żelazny hak. Jak szubienica. Uczestnicy radosnej zabawy w świat nieprawdziwy, nie chcą zauważyć tego, co nad nimi wisi. Ale, jak długo można udawać, że się nie widzi? Więc zabawa traci stopniowo werwę, by w finale aktorzy mogli ze smutkiem zaśpiewać: "za dzień, za rok, za chwilę razem nie będzie nas..." i wejść między widzów. Tak więc to, co nas otacza, zabija naszą radość i umiejętność śmiania się. Pozostaje przygnębiający smutek. Taki, nazwijmy to "pomysł" na przedstawienie z udziałem studentów, wydaje się ciekawy i zapowiada zarówno dobrą zabawę, jak i możliwość zaobserwowania umiejętności młodych aktorów. Jednakże, ani z zabawą, ani z aktorstwem nie spotka się widz gdańskiego przedstawienia.

Wydawać by się mogło, iż spektakl dyplomowy studentów Studium Aktorskiego, powinien stać się szansą dla debiutujących w poważnych zadaniach aktorów. Ryszard Major ma chyba inny pogląd na tę sprawę, bo w gdańskim "Królu Ubu" reżyserski pomysł gonił za pomysłem, mordując się zresztą nawzajem na oczach widzów. Wszystko, co wynika z tego spektaklu zawarte jest właśnie w pomysłach realizowanych jakby ponad aktorami. Absolwenci gdańskiego Studium przechodzą od etiudy do etiudy i wykonują pokornie kolejne czynności, starając się przy tym coś zagrać. A ponieważ reżyserskie pomysły stoją najczęściej w sprzeczności z tymi dążeniami, więc energia aktorów rozdrabnia się na miny i wygłupy. Skutek łatwy do przewidzenia. Ustawiane przez reżysera sytuacje, wykonane połowicznie, nie śmieszą. Ale jednocześnie wiadomo, że to miał być dowcip. I tak przez dwie godziny spektaklu. Śmiertelna nuda. Po drugim akcie, dyskretna kolejka do szatni. Trudno więc pisać o aktorstwie (choć to dyplom aktorski), bowiem Major nie poprowadził tego spektaklu poprzez aktorów, zbudował wprawdzie sytuacje, ale nie stworzył nitki, łączącej kolejne fragmenty.

Dopiero w ostatnich minutach przedstawienia, wtedy, gdy kończy się zabawa w teatr i aktorzy mówią wprost do widza stojąc na proscenium, dopiero wtedy spotyka się inscenizacyjna pomysłowość z aktorami tego spektaklu. Ten ostatni fragment przedstawienia ma pewną siłę. Pojawiają się w nim nagle interesujące postaci sceniczne. Przede wszystkim Ubu - Jacka Zawadzkiego i Ubica - Danuty Stenki. I nagle okazuje się, że na scenie stoi grupa naprawdę zdolnych ludzi, którzy potrafiliby wiele, gdyby dano im szansę. Tym większe jest rozczarowanie. I pretensja pod adresem reżysera.

Wnioski, jakie nasuwają się po obejrzeniu obu realizacji, są dość smutne. Przywołano dramat Jarry'ego, by coś powiedzieć, ale okazało się, że reżyserzy nie potrafią nic powiedzieć. Zarówno Major, jak i Górski apriorycznie zbudowali konstrukcje myślowe, które przy minimalnym ruchu wykonanym przez aktora, zaczęły się nagle rozpadać, chcąc zachować sens, szukali rozwiązania w pomysłach, zamiast pracować z aktorami. Górski mnożył rozwiązania, zagłuszając w konsekwencji to, co zostało już powiedziane. Natomiast Ryszard Major, usiłował nawiązać kontakt z widzem, pomijając aktora. Pozostawił na scenie garstkę męczących się ludzi, którzy swoim zmęczeniem skutecznie zarazili widownię. Obaj reżyserzy, nie potrafili tak poruszyć organizmu, który nazywamy teatrem, by stał się im uległy i służył myśli.

Nie umieli też współpracować z aktorami. Pozostawili ich samych sobie, oczekując tylko jednego - zdyscyplinowanego wykonywania pomysłów. Zaś aktorzy nie umieli się wybronić. Zaciśnięte pięści, nabrzmiałe żyły, potoki śliny. Jeden ogromny, prywatny skurcz, nie pozwalający na stworzenie postaci. W ogóle nie ma postaci. Jestem ja. Przejęty i chcący za wszelką cenę coś powiedzieć. Aktor.

To jest jednak znacznie trudniejsze. Te dwie lekcje "Króla Ubu", każą mi przypomnieć o tym, o czym tak chętnie zapominamy, nie chcemy, a czasami wręcz wstydzimy się mówić, o potrzebie profesjonalizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji