Artykuły

Nowalijki

Obecny sezon teatralny w Warszawie - sezon jeszcze ciągle na zwolnionych obrotach - otwarły premiery w Kwadracie, w Popularnym, w Rozmaitościach, w Ateneum... W Rozmaitościach nawet pewna sensacja: spółka autorska Nowakowski-Krasiński.

Pięć lat minęło od pojawienia się w druku najlepszej może prozy Marka Nowakowskiego "Wesele raz jeszcze!". Gromada ludzi szmatławych i właściwie z marginesu, "z życia wziętych", zebrana na współczesnym wsiowym weselu w takich dzisiejszych Bronowicach - rzeczywistość, widziana oczyma pisarza, niezrównanego w obserwacji subkultury "książąt nocy" - "Wesele" Nowakowskiego jest szyderczym prześmiechem, ostrą karykaturą, deformującą rzeczywistość,, zgrywą, pełną pasji i naturalistycznych ciągot. Może się ta deformacja podobać lub nie podobać, w każdym razie w "Wesele raz jeszcze!" Nowakowskiego jest osadzone w konkrecie, w którym nie ma miejsca na bezpośrednie aluzje i analogizujące uogólnienia, jest co najwyżej drwina, a układ odniesienia całkiem ponad fibulą.

Ale to przecież "Wesele raz jeszcze!". Więc sygnał wyraźnie nakierunkowany. I on zapewne zafascynował Janusza Krasińskiego na tyle, że opracował sceniczną wersję opowiadania Nowakowskiego, a z kolei Romana Kordzińskiego skłonił do wyreżyserowania tej adaptacji.

I powstało przedstawienie, wyraźnie nawiązujące do "Wesela" Wyspiańskiego, nawiązujące w aluzjach, w kompozycji scenicznej, w rozwinięciu poszczególnych ról, także w instruowaniu przedstawienia rozlegającym się z mikrofonów śpiewem sławnego "Miałeś, chamie, złoty róg" (muzyka i śpiew Tadeusza Woźniaka), także w "bronowickiej" projekcji dekoracyjnej Zbigniewa Bednarowicza.

I z tym bieda. Bo zachowany na scenie tekst Nowakowskiego sprzeciwia się tego rodzaju zabiegom aluzyjnym; a ich usilna, aż natręna wymowa nie znajduje echa ani w tekstach gości weselnych, tych z Nowakowskiego, ani w sercach widzów, patrzących na stopniowe obnażanie się gości tego nowego wesela, w miarę jak im rośnie procent alkoholu we krwi. Sceniczna konfrontacja wykrzywionej rzeczywistości współczesnej wsi podstołecznej z pamfletem Wyspiańskiego nie ma pokrycia w tekście, brak jej owej siły ponadczasowego uogólnienia, która zdecydowała o wielkości "Wesela", tego bez dodatku "raz jeszcze"; i chyba sam Nowakowski nie myślał o zestawieniu tego rodzaju. Zabiegi więc, zwłaszcza Kordzińskiego, nie na wiele się zdały i Nowakowski na scenie był sobie, a drogowskazy do izby w Bronowicach osobno.

Najlepiej widać to na przykładzie postaci bufetowej (na afiszu "Lucy"), z której Grażyna Leśniak usiłowała zrobić Rachelę z tamtego "Wesela". Wyglądała niezmiernie efektownie, zmysłowa i tajemnicza, kiedy była z całkiem innej sztuki, z innego środowiska, innych uwarunkowań i znalazła się między Hrabią-domokrążcą, Prezesem-cwaniakiem i pseudomężem tylko z woli teatru.

A jednak - o paradoksie teatru! - tęgi tekst Nowakowskiego obronił się nieźle i przedstawienie w Rozmaitościach jest w pewnym sensie udane, ogląda się je z uwagą. Taki jest czas spraw "weselnych" w polskiej literaturze! I aktorzy dobrze to wyczuli, Gospodarz, Panna Młoda, Ksiądz, Literat - jakże to znajome, spoufalone z nami osoby. Pana Młodego gra przekonywająco Andrzej Kopiczyński, a żałosnego odmieńca seksualnego udaje ostrożnie Jerzy Felczyński. Trzeba zresztą powiedzieć, że swoje zadania wypełnił starannie cały zespół.

A w Popularnym też osobliwość. "Krewniacy" sztuka Michała Bałuckiego z 1879 roku, a prawie "nowa", bo rzadko gdzie i kiedy wznawiana; także i ja - mimo mego "oblatania" - zobaczyłem ją po raz pierwszy, więc gratka nie lada. Oczywiście, są ci "Krewniacy" mocno staroświecką farsą i ponad tzw. bałucczyznę nie wyrastają. Ale siła komiczna nie całkiem z nich wywietrzała i publiczność chętnie się śmieje, oglądając perypetie zacnego stadła Lubowiczów, którym spadli na kark interesowni krewni.

Dwie Teresy (reżyser Żukowska i scenograf Ponińska) przyrządziły tych "Krewniaków" w Teatrze Popularnym jako zabawę między komedią a farsą. Do farsy należała rodzina Tarapatkiewiczów i pan Wiwandowski z rodziny Fikalskich tegoż Bałuckiego. Komedię reprezentował ze wszech miar pozytywny dyrektor banku Lubowicz i jego ociekająca cnotami żona (Jarema Drwęski i Marią Dłużewska). Wanda Lothe-Stanisławska jako pretensjonalna, jędzowata ciotunia, ulubiona postać komediopisarzy tamtej epoki, dała pyszną, stylową etiudę aktorską. I tak się stało, że "Krewniacy" wyrośli na pozycję, której można wróżyć częstszy powrót na sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji