Artykuły

Narrator nie używa belcanta

- Bycie aktorem przeszkadza w śpiewaniu piosenek na estradzie, bo wtedy człowiek chce przekazać więcej niż trzeba, by przekazał. Wczoraj byłem na koncercie, na którym występowali śpiewający aktorzy. Boże, czego oni nie wyprawiali na tej scenie!- ANDRZEJ GRABOWSKI mówi o swojej wydanej niedawno płycie "Mam prawo... czasami... banalnie", serialu "Świat według Kiepskich" i kabarecie.

Wraz z nagraniem płyty dołączył Pan do grona śpiewających aktorów. Głosu Jacka Wójcickiego Pan nie ma, mimo to zaryzykował Pan i wydał płytę.

- Ja nie bardzo chciałem dołączać do grona śpiewających aktorów, ponieważ to aktorskie śpiewanie trochę mnie denerwuje. Wolę, gdy zajmują się tym po prostu piosenkarze. Niestety, aktorzy próbują każdą niemal piosenkę nadinterpretować. Osobiście chciałbym siebie widzieć gdzieś pomiędzy jedną a drugą grupą. Tak jak Waglewski czy Maleńczuk, określiłbym siebie jako narratora. Z kolei jeżeli mówimy o narracji, to trzeba słuchać tekstów, które są przekazywane za pomocą nut. Oczywiście, że nie mam głosu Jacka Wójcickiego - gdybym go miał przy mojej posturze, to byłoby bardzo śmiesznie. Nie mam belcanta, ale Tom Waits, Przemysław Gintrowski, Włodzimierz Wysocki i Bułat Okudżawa też nie mieli, a jednak ich przekaz poruszał bardzo wiele osób.

Leonarda Cohena też trudno zaliczyć do wielkich śpiewaków, a słuchamy go z fascynacją. Tak samo słucha się Pana płyty.

- Myślę, że to zasługa tekstów oraz ich odpowiedniej interpretacji.

Czyli tego, o czym i jak Pan śpiewa...

- Tak, bo przecież celem istnienia piosenki nie jest piękne jej zaśpiewanie, ale to, co ona poprzez tekst i muzykę ma do przekazania.

Kto napisał te dość często satyryczne, czasem gorzkie w przekazie teksty?

- Moi przyjaciele, czyli Janek Nowicki, Janek Wołek, Andrzej Poniedzielski i Krzysiek Nowak. Jeden z tekstów jest też mojego autorstwa. Poza tym pisali przyjaciele moich przyjaciół, czyli kompozytorów muzyki. Wszystkie te teksty

bardzo mi odpowiadają, bo o czymś mówią, coś przekazują. I były napisane z myślą o tej właśnie płycie.

Jasne jest więc, że utożsamia się Pan z treściami tych piosenek.

- Oczywiście. Nie śpiewałbym ich, gdyby było inaczej. A miałem do wyboru też piosenki, których nie chciałem nagrywać, bo uznałem, że nie pasują to reszty utworów.

Wykonanie której z nich sprawiło Panu największą trudność techniczną?

- Czyja wiem..?

Pytam, bo jest na płycie piosenka, która wymaga niesamowitej "szybkostrzelności" słownej.

- A tak, to "Hydropiosenka", z klimatami trochę jakby z Bregovica. Szczególnie refren był trudny do zaśpiewania, ale udało się.

Czy bycie aktorem pomaga w śpiewaniu piosenek na estradzie, czy wręcz odwrotnie?

- Myślę, że przeszkadza, bo wtedy człowiek chce przekazać więcej niż potrzeba, aby przekazał. Przecież wielcy bardowie byli takimi nie dlatego, że na scenie coś odgrywali. Nawet Wysocki, który był aktorem, wychodząc na estradę śpiewał, a nie grał czy stroił miny. Wczoraj byłem na koncercie - nie powiem jakim, bo po co - na którym występowali śpiewający aktorzy. Boże, czego oni nie wyprawiali na tej scenie! Czego oni nie nawymyślali! W końcu nie wiedziałem, co ja mam oglądać, tego aktora w wymyślnym kostiumie, to, jak on się rozbiera, czy jak on się trzęsie nie wiadomo po co (bo przecież śpiewał o tym, że się trzęsie, to po co się trzęsie). To jest denerwujące, dlatego nie lubię piosenki aktorskiej i bardzo chciałem, by ta płyta nie wpisywała się w nurt piosenki aktorskiej.

W moim odczuciu, nie wpisuje się. Z powodu przeróżnych form Pana życiowo-artystycznych wypowiedzi, już niewiele brakuje, by określić Pana mianem człowieka renesansu. W której z przyjętych przez siebie ról czuje się Pan najlepiej?

- W tej, w której aktualnie jestem. Nie mówię o czasie teraźniejszym, że mi się najlepiej z panem rozmawia! Na przykład, gdy gram w teatrze i podświadomość mówi mi, że chyba jest fajnie, to wtedy uważam, że w tym się czuję dobrze. Jeżeli jestem przed kamerą, kręcę jakiś film i widzowie się śmieją lub boją się, to też jest dobrze. Stojąc na estradzie i rozśmieszając ludzi monologami także czuję satysfakcję. W sumie nie potrafię powiedzieć, w której dziedzinie czuję się najlepiej. Czasem w takiej, czasem w innej.

A nie myślał Pan o tym, by zabrać się za reżyserię?

- Miałem nawet kilka tego typu propozycji, ale z nich nie skorzystałem. Trochę tego się boję. W moim odczuciu reżyseria polega w pewnym sensie na zmuszaniu ludzi do takiego lub innego grania, interpretowania, na dawaniu rad i tak dalej. Jest to swego rodzaju przedłużenie szkoły aktorskiej, kiedy studentów się uczy i poucza. Ja nigdy nie uważałem siebie za kogoś, kto mógłby kogokolwiek pouczać czy kimkolwiek sterować.

Gdy przygotowując się do naszej rozmowy napomknąłem tu i ówdzie, że będę z Panem rozmawiać, słyszałem: "Pozdrów pana Ferdka". jak by Pan to skomentował?

- No cóż, sam tego chciałem. Wobec tego sam jestem sprawcą tego, że ludzie kojarzą mnie z Ferdkiem Kiepskim. Czym mam nad tym ubolewać? Niekoniecznie.

Pana zdaniem "Świat według Kiepskich" to satyra czy sitcomowa forma kabaretu?

- Myślę, że to raczej satyra. My nie staramy się tam grać kabaretowo, chociaż są i takie seriale, w których aktorzy tak właśnie grają, czego przykładem choćby "Daleko od noszy". W "Kiepskich" nie staramy się grać śmiesznie. Te swoje śmieszne postaci gramy naturalnie. Czasem to jest śmieszne, czasem bardzo mądre, zwłaszcza gdy głupota przechodzi w nadgłupotę i wtedy paradoksalnie głupota staje się mądrością.

Niedawno przeczytałem dwie zbieżne wypowiedzi o tym, że kabaret coraz bardziej sprzyja niewybrednym gustom. Powiedzieli tak Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju i ostatnio Piotr Bałtroczyk. Czy zgodziłby się Pan z tą tezą?

- To jest zwykle tak, że mamy taki towar, jakiego oczekuje kupiec. Jeśli kabarety, zwłaszcza te o młodszym stażu, zauważyły, że ludzie śmieją się z tego, a przestają się śmiać z tamtego, to im podtykają właśnie to, z czego oni chcą się śmiać. Robert Górski, który w kabarecie zęby już zjadł i wypracował swój model tej sztuki, nagle zauważa, że wchodzi na estrady inny model, co jest normalne. Broni się więc przed tym trochę, nie bardzo akceptując to nowe. Ja też nie wszystko, co nowe w tej branży akceptuję, ale nie chcę się wypowiadać na temat upadku jakości kabaretu. Zresztą, gdy przed laty Kabaret Moralnego Niepokoju wchodził na rynek, to też co niektórzy mówili: o Boże, czas umierać. Trudno porównywać kondycję kabaretu na przestrzeni lat, a na przykład dość często odnosimy się wówczas do Kabaretu Starszych Panów. To było coś zupełnie innego, kabaret literacki, który oglądany teraz na powtórkach wcale nie wywołuje śmiechu, ale raczej nostalgiczne rozrzewnienie i uśmiech. A na prezentacjach obecnych kabaretów ludzie wyją ze śmiechu. Trochę się chyba rozgadałem...

Z Pana wypowiedzi można wywnioskować jedno: kabaret nie upada, on się raczej zmienia.

- Taka jest kolej rzeczy. Pamiętam, jak w mojej młodości

starsi psy wieszali na zespole The Beatles, mówiąc, że kończy się muzyka. Przecież dzisiaj to jest klasyka, coś dźwięcznego, melodyjnego i harmonicznego, nieporównywalnego z tym, co proponuje się współcześnie. My zawsze mamy taką teorię, że życie nasze zacznie się dopiero od jutra, że dzisiaj to tylko przedsionek, a jutro będzie właśnie to, na co czekamy. Tymczasem jutro będzie takie samo jak dzisiaj.

To świetny akcent na zakończenie naszej rozmowy. A czego życzyć Panu na nowy, rozpoczęty niedawno rok - dobrego humoru czy tradycyjnie zdrowia?

- Zdrowia, oczywiście, że zdrowia. Humor dobry mam wtedy, gdy go mam i to jest trochę zależne ode mnie. A zdrowie... No pewnie, gdy się pali papierosy, to się samemu sobie szkodzi. I czasem to słychać (wypowiedzi Andrzej Grabowskiego co rusz przerywał charakterystyczny dla palacza kaszel).

Życzę więc Panu zdrowia i dziękuję za rozmowę.

***

TECZKA OSOBOWA

> Urodził sią w 1952 roku w Chrzanowie, ale wychował w Alwerni.

> W 1974 r. ukończył Państwową Wyższą Szkołą Teatralną w Krakowie, niedługo później został aktorem Teatru im. Juliusza Słowackiego

w Krakowie, z którym związany był przez wiele następnych lat.

> Pierwszy sukces zawodowy osiągnął dzięki roli w spektaklu "Przepraszam, czy tu biją" (Tarnowski Teatr im. Ludwika Solskiego, reż. Ryszard Smożewski, 1976), za którą otrzymał Nagrodę Młodych Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu. Za swe role teatralne otrzymał wiele innych nagród i wyróżnień.

> Przed laty wygrał Ogólnopolski Festiwal Teatrów jednego Aktora w Toruniu monodramem "Audiencja

V" Bogusława Schaeffera, wyreżyserowanym przez brata aktora, Mikołaja Grabowskiego.

> Grał też w wielu filmach, m.in.: "Ślubach panieńskich (2010), "Tajemnicy Westerplatte" (2009), "Małej Moskwie" (2008), "Senności" (2008), "Świadku koronnym" (2007), "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" (2006), "Pitbullu" (2005), "Superprodukcji" (2003), "Zróbmy sobie wnuka" (2003), "Dniu świra" (2002), "Ogniem i mieczem" (1999), "Bożej podszewce" (1997).

> Seriale telewizyjne z jego udziałem to m.in.: "Świat według Kiepskich" (od 1999 roku, jako Ferdynand Kiepski), "Złotopolscy", "Odwróceni", "Na dobre i na złe", "Pitbull", "Blondynka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji