Artykuły

Siermiężny, przewidywalny komediant

"Komediant" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Waldemar Śmigasiewicz usiłował pogodzić w "Komediancie" cyrkową szarżę ze studium schizofrenii. W efekcie powstał jednak tylko smutny, nużący spektakl o patologiach w aktorskiej rodzinie.

"Ponieważ jak na razie się nie zabiliśmy, próbujemy nadal zajmować się teatrem" - mówi Bruscon (Kazimierz Kaczor), aktor przybywający z rodziną na występy gościnne do zapyziałego Utzbach. W dramacie Thomasa Bernharda scena to jedyne, co podtrzymuje starzejącego się komedianta przy życiu. Wystarczy kawałek podłogi w jakiejś odrapanej świetlicy, szmata zamiast kurtyny, talerz rosołu zamiast zapłaty. Bruscon krąży niestrudzenie po prowincji, żebrząc u karczmarzy i stróżów o pozwolenie na występ. Tylko odgrywając sekwencje swojego szalonego utworu "Koło historii", jest w stanie opanować na chwilę rozpacz i poczucie bezsensu.

Gdy 20 lat temu rolę tytułowego komedianta odgrywał w spektaklu Erwina Axera Tadeusz Łomnicki, krytycy widzieli w nim ostatniego obrońcę odchodzącej kultury. Człowieka, któremu postaci zmieszane bezładnie w "Kole historii" (Hitler, Cezar, Napoleon, Spinoza, Metternich, Goethe, Kartezjusz) pozostaną bliższe niż współcześni. A z pewności bliższe niż jego własne dzieci, "zepsute" krwią żony proletariuszki.

W spektaklu Waldemara Śmigasiewicza aktorstwo nie jest dla Bruscona ratunkiem, sposobem buntu przeciwko banalnej rzeczywistości. Jest raczej objawem choroby. Kazimierz Kaczor już w pierwszych minutach przedstawienia zdradza wszystkie tiki, spazmy i nerwowe gesty, którymi będzie rysował swojego bohatera. Trzepocąca histerycznie dłoń, grymas wstrętu, głos, który zamiera nagle w bezdechu, by zaraz przerodzić się w kobiecy pisk. Z tego zestawu środków wyłania się nie tyle człowiek obdarzony jakimś uwznioślającym szaleństwem, ile schorowany, zrzędliwy starzec przerażony utratą sił i prestiżu. Bruscon wdaje się z właścicielem gospody (Krzysztof Stroiński) w zaskakujące rozmowy na migi, to znów ciągnie swoje przemowy, nie zważając, że wszyscy słuchacze znikli. Nie ma siły traktować gospodarza z naturalną dla siebie wyniosłością, pozostaje zlękniony i służalczy. Momenty, gdy odkleja się od rzeczywistości, nie mają w sobie nic ze wzlotów ku wizjom, planom czy wspomnieniom, które mogłyby mu przynieść ulgę. To chwile maligny, ataku schizofrenii. Wydobyć go z nich może najwyżej wyziębienie czy głód. Stąd z tak obsesyjnym uporem wypytuje właściciela sali o rosół. Jaki będzie? A z czym? A czy aby na pewno już się szykuje?

Jeśli Bruscon jest w spektaklu jedynie słabnącym, rozżalonym szaleńcem, to jego dzieci Sara (Anna Moskal) i Ferrucio (Michał Napiątek) pozostają już tylko parą zabiedzonych kalek. Ubrani w niedopasowane do wieku stroje poruszają się jak kukiełki, którym dopiero co połamano wszystkie kończyny. Cierpną lub wpadają w szloch na sam dźwięk głosu ojca. Grając niezdarnych i pokracznych, stają się karykaturami zahukanych ofiar furiata.

W wystawieniach "Komedianta" czuć zwykle ton innych wielkich sztuk o aktorach tyranach, jak "Szalbierz" Spiró, "Ja, Feuerbach" Tankreda Dorsta. U Śmigasiewicza prześwituje momentami coś z "La Strady" Felliniego. Bruscon traktuje swoje "niedotrozwinięte" dzieci z podobnym okrucieństwem, jakim siłacz Zampano odpłacał zakochanej w nim "niewolnicy" Gelsominie. W warszawskim spektaklu klaunada i cyrkowy rozmach zbyt często kłóci się jednak z próbą ukazania studium jakiegoś przypadku klinicznego.

W rezultacie "Komediant" okazuje się kolejną produkcją Teatru Powszechnego, w której trafia się wprawdzie kilka interesujących elementów, ale całość pozostaje siermiężna, przewidywalna i rozczarowująca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji