Artykuły

Romanca o przemijaniu

Zapanowała ostatnio na krakowskich scenach moda na Hiszpanię. Po dwu sztukach Calderona ("Życie jest snem" w Starym Teatrze i "Księżniczka na opak wywrócona" w Teatrze Ludowym - sztuka, powtórzona także jako spektakl dyplomowy PWST: a więc Calderon po raz trzeci!) zjawił się temat hiszpański na scenie "Rozmaitości" poprzez adaptację powieści Hemingwaya "Komu bije dzwon". A obecnie Teatr im. Słowackiego sięgnął po utwór największego poety-dramaturga hiszpańskiego naszego wieku, Federica Garcia Lorki. Wybrano "Pannę Rositę" - sztukę, która stanowi niejako klamrę twórczości dramatopisarskiej Lorki - jej szkic powstał w 1925 r., tuż po napisaniu pierwszego utworu scenicznego poety, "Mariana Pineda", ukończona zaś została w 10 lat potem, tuż przed ostatnim utworem teatralnym Bernardy Alba". Prapremiera "Rosity" odbyła się 31 grudnia 1935 r. - na kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią poety, rozstrzelanego przez faszystowską Falangę.

Kraków po raz pierwszy ogląda "Pannę Rositę" - utwór, jak wszystkie, jakże nieliczne, sztuki i Lorki mówiący o kobiecie, pochylający, się ze zrozumieniem i litością nad jej niedolą i krzywdą, wielbiący jej godność i honor. Autor "Yermy" - to jedyny chyba pisarz naszego wieku, który postaciom kobiecym nadał rangę i wymiar antycznych bohaterek. A równocześnie, wyrastając całą swą twórczością z narodowej, ludowej gleby rodzimej Andaluzji, potrafił przedstawić owe bohaterki jako naturalne, zwykłe kobiety, pozbawione cienia patosu czy sztuczności; bliskie i żywe.

Taka jest i Rosita - uosobienie nieszczęśliwej, zdradzonej miłości, uosobienie kobiecej krzywdy, kobiecego przemijania, kobiecej wierności, mogącej, co prawda, realistkom dzisiejszego świata kojarzyć się z przesadną donkiszoterią, ale zawsze wzbudzającej szacunek, podziw i litość. I z pewnością nie tak bardzo niedzisiejszej, niecodziennej i nieżyciowej, jakby wydawać się mogło z pozoru...

Niełatwo jest realizować sztuki Friderica Garcia Lorki, tego niezwykłego poety sceny, łączącego w swych utworach najjędrniejszy realizm z poetycką metaforyką, prozę z wierszem, liryzm z ostrą satyrą, groteskę z tragedią. To bogactwo form i nastrojów jego "udramatyzowanych romanc", osnutych w całości delikatną mgiełką smutku i melancholii, jakże bliskich niekiedy sztukom Czechowa, domaga się w realizacji scenicznej chyba przede wszystkim - prostoty i naturalności. I wydaje się, że te momenty krakowskiego przedstawienia, które odbiegły od owej prostoty, stanowiły słabe punkty udanej w sumie i pięknej inscenizacji "Panny Rosity" - w gościnnej reżyserii artystki warszawskiej, Ewy Bonackiej.

Nie najszczęśliwszym pomysłem było chyba na przykład wprowadzenie trójki śpiewających cabaleros, z pozoru tak bardzo harmonizujących z hiszpańską atmosferą, w istocie jednak - gdy zjawiali się co chwila w estradowej niemal scenerii - rozbijających tok akcji, przeszkadzających w jej odbiorze, a przy dość monotonnej i ponurej muzyce (Ryszard Sielicki) wręcz nuźących.

Dyskusyjne może być też zbyt farsowe potraktowanie sceny wizyty starych panien (przypominających w dodatku stylistykę bardziej... Bałuckiego, niż Lorki) - w sztuce, z takim zrozumieniem i delikatnością traktującej właśnie o kobiecej samotności.

Natomiast przesadna prostota, granicząca wręcz z ascezą, jaką zastosował scenograf (Kazimierz Wiśniak), wzbudza pewien niedosyt - w sztuce o kwiatach (jej pełny tytuł brzmi "Panna Rosita czyli mowa kwiatów", a sama Rosita to nie tylko z imienia symbol skazanej na śmierć róży). W sztuce, której jednym ze współbohaterów staje się ogród, a wzruszająca postać hodowcy róż nadaje jej główny ton. W tej sztuce - wyschnięty od I do III aktu skrawek ziemi z kikutami krzewów, wydaje się niesłusznym nakładaniem przez teatr własnej metaforyki na poetycką metaforykę lorkowską.

Ale wszystkie te zastrzeżenia i wątpliwości widza nie zmieniają faktu, że "Panna Rosita" jest przedstawieniem pięknym i wzruszającym. Zasługa to przede wszystkim aktorstwa - szczególnie głównych wykonawców. Zwłaszcza postaci tytułowej. Szlachetnie poprowadzona rola - od trzpiotowatości podlotka, poprzez smutki i nadzieje dojrzałej kobiety, po tragedię opuszczonej, starzejącej się niewiasty - stanowi nowy sukces aktorski Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. Jakże łatwo było przerysować czy zbanalizować tę piękną kobiecą sylwetkę. Jakże naturalnie, prosto, a głęboko zarazem rysuje ją młoda aktorka. Równie interesujące postaci stworzyli wujostwo Rosity w świetnej realizacji Zofii Jaroszewskiej i Karola Podgórskiego, który ostatnio ze sztuki na sztukę prezentuje wysokie walory swego psychologizującego - jeśli tak można się wyrazić - aktorstwa. Postać Wuja - miłośnika róż - raczej drugorzędna w sztuce mimo swej metaforyczno-poetyckiej funkcji - dzięki jego grze urasta do rangi pierwszoplanowej. I równie, jak Rosita głęboko wzrusza.

I wreszcie rzadko widywana ostatnio na scenie Alicja Matusiakówna zawładnęła nią w "Pannie Rosicie" z wielką siłą i dynamizmem, stwarzając pełno-krwistą, ludową - w tym szlachetnym sensie, pozbawionym prostactwa i wulgarności - postać Gospodyni. Trudno - opierając się jedynie na literackich przekazach - oceniać, czy typowo hiszpańską, Ale to dla polskiego widza chyba nienajistotniejsze. Są i aktorskie perełki w rolach epizodycznych (przede wszystkim Roman Stankiewicz jako Martin).

Ma "Panna Rosita" dla teatru jeszcze walor dodatkowy: "zatrudnia" na scenie sporą porcję aktorek (9 ciekawych epizodów!), z którymi w dzisiejszych naszych teatrach nie zawsze wiadomo, co robić... To można by zresztą także powiązać z głównym wątkiem "Rosity" - o tragicznym przemijaniu niepotrzebnej kobiecości...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji