Ballada o miłości zwyciężającej śmierć
W ostatnie niedzielne popołudnie zgodnie z programem TV pokazano dzieciom przedstawienie "Panienki z okienka", adaptowanej dla teatru lalkowego jakże popularnej powieści Jadwigi Łuszczewskiej, znanej już niemal tylko pod pseudonimem Deotomy. Romansowy wątek tej powieści, osadzony w historycznym Gdańsku, emocjonowal jednakowo już kilka pokoleń młodych czytelników w naszym kraju.
Nie widziałam planszy zapowiadającej przedstawienie ale po przedstawieniu wyczytać mogłam jedynie nazwiska wykonawców i realizatorów tego spektaklu: adaptacji dokonał Tadeusz Malak inscenizowała i reżyserowała Zofia Miklińska, scenografię projektował Ali Bunsch, muzyka była dziełem Wandy Dubanowicz, a program emitował gdański ośrodek TV.
Należy zatem odnotować, że raz jeszcze na antenie telewizyjnej zaprezentowano przedstawienie Państwowego Teatru Lalki "Tęcza" w Słupsku, teatru zadziwiająco konsekwentnie prowadzonego zarówno repertuarowo jak i artystycznie przez Zofią Miklińską.
Warto dziś przypomnieć zarówno piękny spektakl "Od Polski śpiewanie", jak i "Licho z Gardna", "Kaszubów pod Wiedniem", czy "Guli Gutkę", prezentującą dzieciom kaszubskie piosenki i obyczaje, wreszcie wspomnianą "Panienkę z okienka" aby się zorientować, że Zofia Miklińska przede wszystkim eksponuje repertuar polski, związany szczególnie z historią i dziejami Pomorza. Jest to cenne, świadome działanie, by najmłodszych mieszkańców słupskiego, koszalińskiego i pilskiego uczyć nie tylko teatru, rozwijać w nich wrażliwość, ale konsekwentnie zaznajamiać z przeszłością, z historią ziemi, na której mieszkają.
Na ostatnią premierę w tym teatrze wybrano sztukę Jacka Jokiela "Bajka o żołnierzu i śmierci". Po obejrzeniu przedstawiania, być może zasugerowanego formą, zmieniłabym tytuł na "Balladę o żołnierzu i śmierci". Autor, mieszkający na Wybrzeżu, któremu nieobcy jest teatr lalkowy, napisał sztukę ostrą, gorzką, sztukę o bezsensie wojny, czytelną we wszystkich warstwach przede wszystkim przez dorosłych. Zofia Miklińska zna odbiorcę swojego teatru i z myślą o małych i młodych widzach stworzyła piękną balladę o Jasiu i Kasi, którym miłość pozwoliła przezwyciężyć okrucieństwo wojny i śmierci. Temu zamysłowi znakomicie posłużyła scenografia Ali Bunscha. Od szarości tła odbijają się ostro lalki i wyolbrzymione maski aktorów. Jest w tym przedstawieniu echo teatru ludowego, z niego bowiem wydaje się wywodzić postać Bębnisty, potraktowana arlekinowo, w której to roli ciekawie prezentuje się Krystyna Krasowska; z niego też biorą się postaci Śmierci i Diabla, Teresa Szyszka i Jan Marcinowicz na oczach widzów przywdziewają swoje maski i elementy kostiumów, która podkreślają ich śmiertelną i diabelską "profesję". W maskach grają od początku konsekwentnie Alojzy Błaszkiewicz (Cesarz), Teresa Kaczorowska (Minister) i Aleksander Maksymiak (Generał), Jaś i Kasia (Zenon Czapski i Krystyna Jelińska), podobnie jak zespół żołnierzy i uczonych - to lalki. W przedstawieniu występuje jeszcze Wierzba (Eryka Grynagiel), która oparła się zniszczeniu i symbolizuje tutaj życie. Przedstawieniu towarzyszy jak zawsze świetna muzyka Wandy Dubanowicz z motywami jakże u nas znanych, starych żołnierskich piosenek.
Lubię premiery w słupskim Teatrze Lalki. Odznaczają się bowiem rzetelnością pracy reżyserskiej, podobnie jak i całego zespołu aktorskiego. Każde przedstawienie otrzymuje doskonałą oprawę plastyczną i muzyczną. Zofia Miklińska potrafi przy tym zawsze zaprezentować aktora, który - prowadząc lalki - pracuje często niemal anonimowo. Jestem przekonana, że po przedstawieniach tego teatru satysfakcję mają nie tylko mali widzowie, ale i dorośli. A to świadczy najpełniej o poziomie artystycznym przedstawień lalkowych w Słupsku.