Błazen
"Komediant" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Waldemar Śmigasiewicz to jeden z tych reżyserów, których spektakle zapomina się natychmiast po wyjściu z teatru. Jakakolwiek sztuka trafi w jego ręce, efekt końcowy będzie taki sam: przedstawienie idealnie nijakie, wywołujące u widza rechot połączony z samozadowoleniem, że oto bezboleśnie odrobił lekcję z kultury. Takie były jego inscenizacje gombrowiczowskie - z powodu ich liczby reżyser uchodzi za "gombrowiczologa" - i wedle tej samej recepty powstał zrealizowany w warszawskim Powszechnym "Komediant" Bernharda. Tytułowy bohater - w oryginale postać niejednoznaczna, owszem: grafoman, nieudacznik, chałturnik, odreagowujący kompleksy i poczucie odrzucenia na rodzinie oraz gospodarzu przybytku w prowincjonalnym Utzbach, w którym przyszło mu tego wieczoru wystąpić. Miał też jednak
w sobie nutę tragizmu, przez co jak w lustrze mogli się w nim przejrzeć widzowie, też często niespełnieni, sfrustrowani, z pragnieniami przekraczającymi możliwości realizacji. W wykonaniu Kazimierza Kaczora Bruscon jest już tylko nieudacznikiem, megalomanem i domowym tyranem. Zamiast (auto)refleksji wywołuje na widowni pusty rechot. Na jego tle nieoczekiwanie na postać pierwszoplanową wyrasta gospodarz Krzysztofa Stroińskiego. Aktor tworzy intrygującą kreację człowieka prostego - jest hodowcą świń i rzeźnikiem, co reżyser podkreśla, każąc mu przechadzać się z wiadrami i rzucać po scenie kaszanką - zamkniętego w sobie, ale otwartego na sztukę, spragnionego teatru (świetna jest scena jego baletu z reflektorami, kiedy ustawia światło do spektaklu). Więcej takich spektakli jak "Komediant" Śmigasiewicza, a ludzie pokroju gospodarza nie będą mieli czego w teatrze szukać.