Artykuły

Zwrotne sprzężenia psychiczne

W przedstawieniu "Don Carlosa" Schillera, reżyserowanym przez Macieja Bordowicza, wystąpiło wielu aktorów, ale tylko jeden naprawdę przykuwał uwagę. Był nim Zdzisław Wardejn, występujący w roli margrabiego Posy. Nie wiem, czy takie było zamierzenie reżysera, czy tylko przypadkowo tak się złożyło, że poniedziałkowe przedstawienie przekształciło się w teatr jednego aktora. Zaraz spróbuję wyjaśnić; w przedstawieniu brali udział aktorzy renomowani, jak Zaczyk, Henryk Borowski, aktorzy młodzi, jak Krzysztof Kolberger, aktorzy efektowni, jak Ewa Wiśniewska - wszyscy oni jednak grali albo sztucznie, albo tylko poprawnie, albo wręcz po amatorsku. Miotali się i pokrzykiwali, jak by nam chcieli wskrzesić teatr sprzed stu lat, i to teatr, który wystawia "tragedię". Tylko Zdzisław Wardejn był spokojny. Był margrabią Posa takim, jakim może przedstawić go współczesny aktor. Nie recytował tekstu, zdawał się go mówić od siebie.

Jeśli to wynikło z koncepcji reżysera - to byłaby to koncepcja przewrotna i wyrafinowana. Zdzisław Wardejn jako Posa, byłby w przedstawieniu tym przysłowiowym jedynym sprawiedliwym. Jedynym człowiekiem, nie zaś aktorem uczestniczącym w dramacie zdrady i namiętności sprzed prawie dwustu lat. Obawiam się jednak, że ta dwutorowość stylu gry aktorskiej, ten podział na współczesny sposób gry Wardejna i na krzykliwy, kiepsko teatralny styl gry innych wynikł z przypadku. Po prostu Wardejn gra tak zawsze.

Ale wyszła ta dwutorowość gry w pewnym sensie na dobre przedstawieniu. Bo właśnie margrabia (w dawnych tłumaczeniach markiz) Posa jest postacią centralną dla sztuki, owym spiritus movens w obronie wolności, prawie że uosobieniem samej wolności. Można go nazwać postacią mitopeiczną, tak jak Don Kiszota, Hamleta czy Fausta - postacią, wychodzącą poza literaturę, żyjącą niejako własnym życiem. Postać markiza Posy obrosła legendą, komentarzami, stała się hasłem wywoławczym. W ilu to utworach - od czasów Fryderyka Schillera - istnieją do niego odwołania: oto znów szlachetny markiz Posa domaga się wolności.

Markiz Posa przybył na dwór Filipa II z uciemiężonych Niderlandów, by skłonić infanta Don Carlosa, by objął tam namiestnictwo - gdyż według niego tylko sprawiedliwe rządy mogą uratować prowincję, zaoszczędzić krwi i cierpień Niderlandom oraz uratować hiszpańskie wpływy, autorytet i władzę. Ba, snuje plany stworzenia idealnej monarchii po obaleniu rządów tyrana (Filipa II). Ginie zamordowany, ratując na krótko życie Don Carlosa, który, zaplątany w nieszczęśliwą miłość do własnej macochy dostanie się w końcu w ręce Inkwizycji.

Otóż podobnie jak markiz Posa stał się uosobieniem dążenia do wolności, tak też Niderlandy, uciskane i walczące o wolność z Hiszpanią, stały się od drugiej połowy wieku XVI uosobieniem oporu w imię niezawisłości. Jeśli tak można powiedzieć, stały się krajem "mitopeicznym", krajem-symbolem, do którego odwoływała się literatura i publicystyka przez wiele wieków. Właśnie powstanie przeciw Hiszpanom, jakie ogarnęło w latach sześćdziesiątych XVI wieku północne prowincje Niderlandów, posłużyło Fryderykowi Schillerowi za pretekst do jego dramatu o Don Carlosie, hiszpańskim następcy tronu, synu króla Filipa II.

O dramacie "Don Carlos" mówi się, że ukazuje mechanizm stawania się historii, że jego autor potrafił na scenie wprawiać w ruch dramatyczny wielkie siły historiozoficzne. W przedstawieniu Bordowicza ten mechanizm nie został specjalnie wyeksponowany, natomiast reżyser położył nacisk na partykularne intrygi i gierki polityczno-dworskie, mające na celu tylko interesy jednostkowe, nie dobro kraju. Jedynie markiz Posa ma ideały i chce je wcielić w życie, posługując się swym młodocianym przyjacielem i uczniem - infantem. Młody reżyser nie byłby pewnie sobą, gdyby przyjaźni Posy do Don Carlosa nie nadał troszeczkę dwuznacznych akcentów. Ale to taka teraz moda na obrazoburcze interpretacja klasyków - w duchu psychoanalizy.

Kostiumy w przedstawieniu były zapewne piękne. Ich urody na biało-czarnym ekranie można było się tylko domyślać. Trudno też coś więcej powiedzieć o urodzie wiersza - w tłumaczeniu Kazimiery Iłłakowiczówny. W każdym razie bardzo brakowało na początku Mickiewiczowskiej frazy: "Skończyły się dni pięknego w Aranchwes pobytu...". Fraza ta stała się przysłowiowa, stała się hasłem wywoławczym pewnych sytuacji.

Otóż w telewizji skończyły się piękne dni, kiedy to przedstawienia teatru szły "na żywo". W związku z tym powstawały całe teorie - że właśnie transmisja na żywo w telewizji zastępuje w pewnym sensie sprzężenie zwrotne, jakie zachodzi na widowni teatralnej między aktorem a widzem - bowiem istnieje element ryzyka, czy aktor się nie "sypnie", czy całe przedstawienie się uda. W tym upatrywano urok spektakli telewizyjnych, ich specyfikę. Dzisiaj, kiedy znakomita większość przedstawień jest utrwalana - i istnieje możność poprawki - fakt ten nie przeszkadza ani odbiorcom, ani, bardziej w tym zainteresowanym, aktorom. Istnieją bowiem sprzężenia między wykonawcami i odbiorcami bardziej wewnętrznej, delikatnej natury. Aby takie duchowe sprzężenie (czasem i na swój sposób zwrotne) zaszło, potrzeba przede wszystkim po tamtej stronie ekranu człowieka-aktora, który skupi całą naszą uwagę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji