Artykuły

O śmierci szczęśliwej

- Unikam deklaratywności w sztuce, bo uważam, że jej rolą nie jest dawanie odpowiedzi, tylko stawianie pytań. Kolejne sytuacje je zadają. Na przykład to dotyczące działalności takich osób, jak Ludwig Minelli, założyciel szwajcarskiego stowarzyszenia Dignitas, które pomaga w zakończeniu życia osób nieuleczalnie chorych - reżyser Łukasz Witt-Michałowski o "Śmierci szczęśliwej" w lubelskiej Scenie Prapremier InVitro.

Sylwia Hejno: Spektakl zaczyna się od wieloznacznej rozmowy Mersault z Zagreusem ze "Śmierci szczęśliwej" Alberta Camusa. Jedna z tez książki jest taka, że można żyć i umierać szczęśliwie pomimo złego czynu, o ile został popełniony w imię głównego celu człowieka - szczęścia. Pan wywraca tę wizję do góry nogami.

Łukasz Witt-Michałowski: A czy Mersault umiera szczęśliwy? To pytanie otwarte. Teatr wcale nie ma za zadanie tego rozstrzygać. "Śmierć szczęśliwa" służy za punkt wyjścia. To, co mnie interesuje w powieści Alberta Camusa, to jej początek i koniec. Rozmowa z Zagreusem przypomina mi inną literacką sytuację - rozmowę Iwana z diabłem w "Braciach Karamazow", chociaż u Camusa ta scena rzeczywiście jest mniej bezpośrednia. Koniec spina całość w klamrę. Wszystko, co się dzieje "pomiędzy" także nie jest powiedziane wprost. Unikam deklaratywności w sztuce, bo uważam, że jej rolą nie jest dawanie odpowiedzi, tylko stawianie pytań. Kolejne sytuacje je zadają. Na przykład to dotyczące działalności takich osób, jak Ludwig Minelli, założyciel szwajcarskiego stowarzyszenia Dignitas, które pomaga w zakończeniu życia osób nieuleczalnie chorych. Kobieta, którą uśmierca, a która chce pójść w ślady zmarłego męża, zadaje lekarzowi pytanie: "Po co to robisz?". On jej odpowiada, że pomaga w egzekwowaniu wolności. Ta autentyczna historia brytyjskiego dyrygenta i jego żony jest dla mnie kamieniem milowym - w takim sensie, że jej moralny backround jest mocno wątpliwy.

Co Pan przez to rozumie?

- To, że jeśli lekarz zdiagnozuje u pani śmiertelną chorobę, to może pani przyjść i się poddać eutanazji, pod warunkiem, że będzie pani towarzyszyć trzech świadków i zostanie pani uznana za poczytalną. To wszystko, żeby pani ulżyć. Tymczasem ja mam wrażenie, że rzecz opiera się na pieniądzach. Mieliśmy do czynienia z kobietą zupełnie zdrową, która chciała podzielić los nieżyjącego męża. Dlaczego nie mielibyśmy pójść dalej i nie decydować się na śmierć np. po zawodzie miłosnym? Czemu ukrócić sobie życia nie mogliby ci, którzy dysponują odpowiednią ilością zer na koncie? Na dnie jeziora w Zurychu (podejrzenia padły na klinikę Dignitas - red.) znaleziono trzysta urn z prochami. Czy pani życzyłaby sobie mieszkać nad tym jeziorem? Druga sprawa, ważniejsza: gdzie jest ta granica, że ja mogę - tak zwyczajnie - się uśmiercić oraz co siedzi w człowieku, który taką śmierć zadaje?

Jak powstała sztuka "Śmierć szczęśliwa"?

- Pan Albert Sumak przysłał mi gotowe teksty, a fragmenty z książki Camusa dodałem ja. Oczywiście nie trzeba

Sherlocka Holmesa, żeby zauważyć związek między tymi nazwiskami. Pan Sumak jest osobą anonimową, a to jest tylko pseudonim.

Czy Albert Sumak istnieje?

- Albert Sumak nie żyje.

Dobrze - dlaczego zatem wybrał Pana?

- Dlatego, że robię kontrowersyjne rzeczy - przedstawienia z kryminalistami, albo wkładam tekst Marka Ravenhilla w usta osiemdziesięcioletnich aktorów.

Mówił Pan o unikaniu deklaratywności. Czy scena, nazwijmy ją umownie, śmierci na wesoło nie przesądza o jej współczesnym obrazie? Gdybym dwie osoby, które podają elektrowstrząsy, ubrał w białe fartuchy - bo to one zaczynają ten cały taniec -

to dopiero byłoby oczywiste i deklaratywne.

- Przyznaję, że o tym myślałem, ale ostatecznie się nie zdecydowałem. To moja wizja polskiej służby zdrowia, z którą mam osobiste, bardzo złe doświadczenia, poparte obserwacją tego chociażby, że pan, który pomaga chorym na ucho, nie pomaga chorym na nogę, bo to zbyt duży rozrzut i nie posiada odpowiednich kwalifikacji. Ta scena jest pamfletem na sytuację, gdy człowiek jest zdezorientowany i najlepiej, żeby sam sobie postawił diagnozę i znalazł pieniądze na leczenie.

Po niej znowu wracamy do Mersaulta, który świadomie uczestniczy we własnym umieraniu.

- Kiedyś chciałem wystawić całą "Śmierć szczęśliwą", ale środka tej książki zupełnie nie sposób inscenizować. W jaki sposób oddać na przykład to, że od kichnięcia po zabójstwie Zagreusa symbolicznie zaczyna się cała choroba bohatera? Albo to, że Mersault wyrzuca zegarek, żeby żyć rytmem swojego serca? Takie rzeczy umie robić Krystian Lupa. Ja zrobiłem to, co mogłem, z pewnym żalem, że nie mogę zrobić więcej. Rozmawiała Sylwia Hejno

"Śmierć szczęśliwa", Studio TVP Lublin, ul. Raabego2,18-19 lutego, godz. 19.00, bilet 10/20zł

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji