Artykuły

Grać łatwiej niż żyć

Mimo imponującego dorobku zawodowego na ulicy rzadko jest rozpoznawana. W sitcomach nie bierze udziału z założenia. Masowa popularność jej nie kusi - sylwetka wrocławskiej aktorki KINGI PREIS.

Bezpretensjonalna, zwyczajna. Potrafi zażartować, czasem też przekląć. Często się uśmiecha. - Jaka ze mnie gwiazda? - mówi Kinga Preis. Niska, ruda i okrągła. Nie jest specjalnie ładna. Nie ma oszałamiającej figury. Ale kamera ją lubi. Potrafi zagrać wszystko: narkomankę i Joannę d'Arc, matkę pięciorga dzieci i bezwzględną kobietę sukcesu, nastolatkę i staruszkę. Raz jest surowa, innym razem łagodna, czasem stonowana, kiedy indziej pełna ekspresji. Teraz na scenie kinoteatru Bajka w Warszawie z blond włosami, w prostej sukience przeobraziła się w zbuntowaną dziewczynę, czasami tylko pogodzoną z losem. W "Balladach morderców" śpiewa piosenki Nicka Cave'a o miłości, namiętności, cierpieniu i śmierci. Każdy jej występ to intrygująca kreacja aktorska. Publiczność jest zachwycona. Woła o bisy. - To prawdziwe piosenki aktorskie. Można je nie tylko zaśpiewać, ale także zagrać. Jest w nich niemal tyle samo dramatyzmu, co w sztukach Szekspira - twierdzi Kinga Preis. "Absolutny aktorski słuch i intrygująca uroda" piszą o niej krytycy. "Jedna z najzdolniejszych europejskich aktorek. Lepsza niż Cate Blanchett, a Blanchett jest genialna" zachwycał się Krzysztof Piesiewicz, który napisał scenariusz do "Ciszy" Michała Rosy. Za pierwszoplanową rolę w tym filmie dostała najważniejsze nagrody: Złote Lwy na festiwalu w Gdyni, Polskiego Orła. - Nie mogę narzekać, że jestem niedoceniona - przyznaje. - Nagrody są oczywiście bardzo miłe, ale nie mają większego znaczenia. Przez dwa lata po premierze "Ciszy" nie dostałam żadnej propozycji filmowej. W tym zawodzie można wysoko zajść i wszystko w jednej chwili stracić - tłumaczy.

O roli zapomną

Trzy lata temu zagrała główną rolę w "Przypadku Klary" w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Bohaterka, młoda kobieta, znajduje się w przełomowym momencie życia, zaczyna pytać: "Po co jest na świecie?". Tytułowa Klara szuka spełnienia w miłości, pracy, ale wszystko, czego próbuje, przynosi jej kolejne rozczarowania. - Takie role prowokują do zastanowienia się nad sobą - mówi Preis. - Kreuję cudze życie, wchodzę w inną rzeczywistość, której nigdy bym nie doświadczyła. Dzięki temu poznaję siebie, pogłębiam wrażliwość. To jest dla mnie najfajniejsze w aktorstwie.

Stara się dokonywać mądrych wyborów w życiu i w pracy. Te drugie wydają się jej dużo prostsze. Instynktownie czuje, co jest dla niej niedobre. - W życiu osobistym popełniam wszystkie typowe błędy - przyznaje. Miała 26 lat, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Była przerażona. Myślała wtedy, że świat się zawalił, że to już koniec. - Po szkole teatralnej chciałam grać, grać i jeszcze raz grać. Rozpierała mnie energia. Bałam się, że dziecko mnie ograniczy, zabierze cenny czas. Anna Dymna, z którą występowała wtedy w Teatrze Telewizji, uspokajała ją: "To najbardziej fascynująca rzecz, jaka ci się w życiu przydarzy. Pamiętaj, że jak jej dobrej roli byś nie zagrała, to i tak kiedyś o niej zapomną, a dziecko będzie z tobą za pięć, dziesięć, piętnaście lat i ciągle będziesz dla niego ważna". Musiało jednak minąć dużo czasu, zanim przekonała się, że Dymna miała rację. Wtedy jednak nie potrafiła cieszyć się tym, że jest w ciąży. W siódmym miesiącu grała w Teatrze Telewizji w "Madame Bovary" Krzysztofa Babickiego. - Zawiązywali mi gorset, żeby nie było widać sterczącego brzucha. W ósmym miesiącu zagrałam dziesięcioletnią Mary Foyer - wspomina. Trzy tygodnie po porodzie wróciła do teatru. Nie mogła usiedzieć w domu. Wpadała w depresję. - Pojawił się taki rodzaj niespełnienia, lęku. Powtarzałam sobie: "Boże, przecież ja nic nie robię".

Czas wyciszenia

Kiedy Antoś miał trzy lata, zauważyła, że traktuje dziadków jak rodziców, a kiedy słyszy jej głos w słuchawce, to zaczyna płakać. Poczuła się z tym bardzo źle. W wakacje pojechała z synkiem i Piotrem, jej partnerem, na trzy tygodnie do Ustki. Po raz pierwszy była tylko dla dziecka. - Pod koniec urlopu miałam ochotę zadzwonić do teatru i skłamać, że jestem chora - opowiada. - Było mi tak dobrze. Dlatego nie chcę być niedzielną mamą, nie widzieć, jak dorasta mój syn.

Dziś siedmioletni Antek i Piotr są na pierwszym miejscu. - Najszczęśliwsza jestem, kiedy mam ich obu koło siebie. Rezygnuję z różnych propozycji, które nie wydają mi się aż tak interesujące, żeby warto było ich opuszczać. Byłabym gotowa w ogóle przestać grać, gdyby pojawiły się jakieś ważne powody. Niedawno syn zapytał: "Mamusiu, tatusiu, dlaczego nie jesteście małżeństwem? Czy wy się nie kochacie?". Zastanowiła się. Są razem

od dziesięciu lat. Mówi o Piotrze czule "mój mąż", ale ślubu nie było. Na razie plany małżeńskie nie przybrały konkretnego kształtu, ale już obiecali Antkowi, że w podróż poślubną wyjadą razem. - Mamy za sobą wiele dramatycznych przejść, które uważam, że łączą ludzi znacznie silniej niż jakieś papiery.

Gdy się poznali, Piotr, chociaż nieformalnie wolny, mieszkał jeszcze ze swoją żoną i synem. Ten związek nie był łatwy, wymagał wiele pracy. Od dawna jest im ze sobą dobrze. Kocha i wie, że jest kochana. Po co ślub? Ale z drugiej strony, dlaczego nie? - Przegadaliśmy temat i okazało się, że oboje mamy potrzebę mocniejszego związania się. Aktorka to niedobry materiał na matkę i żonę. Ten zawód zbyt mocno wpływa na życie. Po spektaklu potrzebuję czasu, żeby się wyciszyć, dojść do równowagi. Wtedy pali papierosa za papierosem, zmienia kanały w telewizji, próbuje czytać książkę. - Irytuję się, kiedy najbliżsi w takich chwilach czegoś ode mnie chcą. Mam zmiany nastrojów - mówi.

Warszawie mówi "nie"

Aktorką została przez... lenistwo. Była bardzo przeciętną uczennicą, zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. Wychowała się w rodzinie artystycznej. Babcia tańczyła w balecie, mama skończyła szkołę muzyczną w klasie fortepianu. Od lat pracuje jako koordynator pracy artystycznej w operze. Kinga Preis biegała na premiery, oglądała spektakle. Teatr kojarzył jej się z ciekawymi ludźmi, pewnym rodzajem swobody, intelektualną atmosferą. To ją pociągało.

Dwa razy zdawała do szkoły teatralnej w Krakowie. Wybrała to miasto, bo wydawało jej się miejscem magicznym. Tam studiować, grać -marzyła... Niestety. Dwukrotne odrzucenie sprawiło, że zwątpiła w siebie. Po raz trzeci poszła na egzaminy w rodzinnym Wrocławiu tylko po to, żeby udowodnić sobie, że do aktorstwa się nie nadaje. Zdała. - Często mam takie wrażenie, że jak bardzo czegoś chcę, to mi się nie spełnia. Kiedy odpuszczam, to wszystko przychodzi samo. Na trzecim roku szkoły teatralnej dostała propozycję od Jerzego Jareckiego. Brawurowo zagrała tytułową postać w "Kasi z Heilbronnu" Heinricha von Kleista. Została zauważona. Za debiut otrzymała Nagrodę Młodych z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru. Po szkole czekał na nią etat w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Od dziesięciu lat wciąż w nim pracuje i nie zamierza tego zmieniać. - Kiedy trafia się coś interesującego w Teatrze Telewizji czy filmie, pakuję się i jadę na zdjęcia - dodaje. Oczywiście jest jej przykro, gdy wraca do pustego pokoju hotelowego. Zazdrości kolegom, którzy wieczory spędzają z najbliższymi, ale uważa, że to lepsze rozwiązanie niż przeprowadzka na stale do Warszawy - Doskonale zdaję sobie sprawę, że w stolicy dostawałabym więcej propozycji. Piotr, który jest operatorem we wrocławskim oddziale telewizji, także miałby więcej zleceń. Ale czy o to w życiu chodzi, żeby nieustannie pracować? - zastanawia się. - Krezusami nie zostaniemy, a skończyłoby się na tym, że zaczęlibyśmy się mijać. Antek straciłby kochających dziadków i był skazany na opiekunkę. Nie chcę tego. Może mam po prostu małe potrzeby. Nie kuszą mnie kosztowne kreacje czy luksusowe samochody. Nie marzę o apartamencie, który musiałabym spłacać przez kolejne czterdzieści lat. Stać mnie na płacenie rachunków, od czasu do czasu jakiś wyjazd. To mi wystarczy.

Między nią a partnerem

Mimo imponującego dorobku zawodowego na ulicy rzadko jest rozpoznawana. Czasem ktoś podejdzie i pogratuluje roli. Jednak ani film, ani spektakle teatralne nie zapewnią takiej popularności i dochodów jak tasiemcowe seriale telewizyjne czy sitcomy. Nie bierze w nich udziału z założenia. Masowa popularność jej nie kusi. - Czułabym się skrępowana, gdyby obserwowano mnie na zakupach w supermarkecie czy na stacji benzynowej. Nikogo ani nie oceniam, ani nie potępiam. Często, dla wielu aktorów, serial to jedyna możliwość, żeby grać, zarabiać. Jednak dopóki dostaję ciekawe role w teatrze, co jakiś czas w filmie, to mogę sobie pozwolić na takie idealistyczne spojrzenie.

Pracuje ze znakomitymi reżyserami: Zanussi, Falk, Glińska, Kutz, Cywińska i wielu innych. - Dobrze zagrana rola to szansa na kolejne. Ktoś mnie zobaczy, spodobam się, będzie mnie chciał w swoim przedsięwzięciu. Ostatnio wystąpiła w serialu "Kryminalni" Piotra Wereśniaka i Ryszarda Zatorskiego. Zastanawiała się, czy taka rola jest jej do czegoś potrzebna. Wahała się. - Nie jest tak, że w ogóle nie gram w serialach. Była przecież "Boża podszewka" Izabelli Cywińskiej, "Przeprowadzki" Leszka Wosiewicza, "Twarze i maski" Feliksa Falka. Ale to trochę co innego. Duże, ciekawe role kostiumowe. Starannie przygotowuje się do występu, czyta biografie, ogląda filmy dotyczące epoki. - Gdybym nie była aktorką, to pewnie o wielu ciekawych rzeczach nie miałabym pojęcia. Nie przyszłoby mi do głowy sięgać po taką, a nie inną książkę czy posłuchać tej właśnie muzyki.

Dla dobrej roli jest gotowa na wiele poświęceń. Może się oszpecić, postarzeć (podczas zdjęć do "Bożej podszewki" charakteryzator przez kilka godzin przeobrażał ją w bezzębną staruszkę), schudnąć dziesięć kilogramów albo przytyć. Nie wstydzi się zrzucić stanika, majtek. Bo obnażanie ciała nie jest wcale trudniejsze niż obnażanie emocji. - Najgorsze jest przełamanie bariery między mną a partnerem, z którym gram. Potem nie ma już znaczenia, czy ogląda mnie stu widzów, czy milion - mówi.

Ale są granice, których nigdy by nie przekroczyła. Nie mogłaby nikogo zranić, skrzywdzić. W filmie "Ja złodziej" Jacka Bromskiego zagrała alkoholiczkę, która za tandetny wisiorek wykorzystuje seksualnie kolegę syna. Na planie było dwóch nastoletnich chłopców. Nie wspomina tego doświadczenia najlepiej. Nie lubi też grać z dziećmi. W jednym ze swoich ostatnich filmów "Karol - historia człowieka, który został papieżem" Gia-coma Battiata ciężko odchorowała scenę z trzyletnim chłopczykiem, który przez kilka godzin miał siedzieć cicho w wiklinowym koszyku. Akcja toczy się w czasie wojny, słychać nadlatujące samoloty, wybuchy bomb. Dziecko odbierało sytuację bardzo realnie. - Chłopiec wpadł w histerię. Nie mogłam patrzeć, jak bardzo się denerwuje - opowiada Preis.

Wystarczy pięć osób

Niedługo skończy 34 lata. To świetny wiek dla kobiety, ale trochę gorszy dla aktorki. Niektórzy uważają, że już nie może zagrać nastolatki, a jeszcze nie - matrony. Co z tego, że tyle razy udowodniła, że potrafi? Nie lubi pytań w stylu: "Co dalej?".

- Kto to wie, co wydarzy się jutro? Niewiele zależy ode mnie. Mogłabym zostać kobietą na utrzymaniu męża - śmieje się. - Szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko temu.

Na razie czuje, że bierze udział w rzeczach ważnych. Żyje po swojemu, poza modą, blichtrem, szpanem. Jest ponad i robi to, co lubi najbardziej - gra. Dlatego też nie zastanawia się, czy swój zawód wykonuje dla przeciętnego widza, konesera czy krytyka. - Tak naprawdę ciągle gram dla siebie, dla własnej przyjemności. Jeśli akceptuje mnie choćby pięć osób, które mają podobną wrażliwość, to co robię ma sens - uważa Kinga Preis.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji