Artykuły

Taniec absurdów

Przypomina mi się prapremiera "Tanga". Może dlatego, że tam także grali Michnikowski i Czechowicz. Jak zmienił się od tamtych czasów Mrożek, jak zmienili jego bohaterowie, właściwie tylko aktorzy przypominają samych siebie sprzed lat dziesięciu. Mrożka zdaje się coraz mniej już podniecać zabawa w absurdalizm sytuacji, bawi go teraz groteskowość ludzkich słów i charakterów.

Sceneria w "Emigrantach" jest też ledwie zamarkowana - prawda, że w sposób mistrzowskim! - za to kociokwiki psychiczne obu swych bohaterów dramaturg opisuje z precyzją chirurga.

Przy tych dzisiejszych panach "AA" i "XX" dawny Artur i dawny Edek to jednowymiarowe marionetki, choć dzisiejsi wiele wzięli od swych poprzedników: "AA" to inteligencki libertyn żonglujący frazesem, "XX" to prostoduszny kanalarz, tyle że wyzbyty jakichkolwiek aspiracji społecznych z wyjątkiem zainteresowania pełną kabzą. Obaj wyeliminowali się życia, emigranci nie tylko z prawnego statusu, ale przede wszystkim mocą swych dążeń, by istnieć poza sferą zbiorowości, by koncentrować się na własnych jednostkowych celach. Cele w gruncie rzeczy nawet dla nich samych niezbyt jasne, więc próbują je sobie nazwać, każdy po swojemu - "AA" kazuistycznie, "XX" topornie - ale z wspólną obsesyjnością.

Ta obsesja do samookreśleń powoduje, że "Emigranci" są sztuką, która nie wychodzi poza granicę słowa. Szermierka na słowa, zabawa w słowa, potok słów, potop słów. "AA" i "XX" pożyczają sobie tych słów od Ionesco, od Gombrowicza, od Becketta, od dawnego Mrożka. Słowa są więc znajome, ale ich sensy poczynają się układać w nowe szeregi absurdów. "AA" i "XX" ustalają więc sobie nowy, absurdalny mit szczęścia, absurdalny mit o pracy, paradoks o wolności, westchnienie o sens życia.

Wszystko jest jakoś tam sczepione z realnością współczesnego świata, a jednakowoż przeniesione w ten świat z groteskowych snów. Świat i senny majak nakładają się na siebie, przenikają się wzajemnie, stapiają w jeden fałszywy kryształ. Mocniejsze stuknięcie, a kryształ pęknie, rozleci się na milion mikroskopijnych odłamków. Ale nie ma kto stuknąć. Strumień słów tak oddalił "AA" i "XX" od realnego świata, że znaleźli się w kosmicznej próżni własnych urojeń. To już nie emigracja z jakiejś - nie nazwanej zresztą ojczyzny, to przeprowadzka w pustkę.

Na scenie Teatru Współczesnego zabudowała ową pustkę Ewa Starowieyska. Rzecz niby dzieje się w piwnicy, jakieś rury, jakieś przewody i drzwi do nikąd wiodące, ale pejzaż to nieledwie księżycowy, zgodny z dwuznacznością tekstu, gdzie świat złączył się ze snem. Gra obu aktorów także tej zasadzie dwojakiej przynależności jest wierna. Niby obaj realni, prawie krwiści, bo też i groteskowi, zarówno przez jaskrawość kostiumu, jak też przez dosadność gestów. Ale obaj także odrealnieni, co Czechowicz ("XX") uzyskuje dzięki kabaretowej krzykliwości, Michnikowski ("AA") poprzez przerysowanie nałogowej frazy i taniec psychopatycznych gestów, jaki odprawia co moment.

Obaj aktorzy wiedzą, że w takim spektaklu gdzie wszystko zależy od stopnia ich wzajemnego złączenia się w myśli i słowie, nie ma miejsca na indywidualny popis. Więc też obaj czujnie wsłuchują się w ton partnera, obaj precyzyjnie prą ku crescendom, ku wybrzmieniom, obaj respektują rygory tego mrożkowego kontrapunktu, reżyser zawierzył ich inteligencji. I nie zawiódł się. Dopomógł im jedynie sugestywnością tła (tu drugi ukłon przed panią Starowieyską), dopomógł symfonią z niedokreślonych dźwięków, jakimi na piwnicznych rurach gra Zbigniew Turski.

Spektakl - jak to się mawia - czysty. Może się bardzo podobać. Choć rozumiem i tych, których irytuje. To ludzie, co jasność sytuacji cenią ponad nicowanie granic pojemności słowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji