Artykuły

Niech się w cieniu nie zmarnują

Młodzi aktorzy dostali szansę pracy nietypowej, czerpiącej z ich poczucia zespołowości i wyobraźni - o dyplomowym spektaklu "Yerma" w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Collegium Nobilium pisze Hanna Rudnicka z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl dyplomowy realizowany ze studentami kończącymi wydział aktorski to dla reżysera zadanie niecodzienne. W przypadku takiego przedsięwzięcia ciążąca na nim odpowiedzialność dotyczy czegoś więcej niż sukcesu artystycznego czy kasowego przedstawienia. Role w dyplomach to dla młodych aktorów nie zwykła praca - to wizytówki, z którymi będą wchodzić na trudny rynek sztuki i show biznesu to zwieńczenie, ich czteroipółletniej edukacji. Głównym zadaniem tych spektakli jest zatem zazwyczaj wyeksponowanie atutów i możliwości studentów - efekt artystyczny bywa celem drugorzędnym. Stąd też częsta konwencjonalność tych przedstawień - większość z nich reprezentuje nurt bardzo tradycyjnego teatru dramatycznego opartego na psychologicznym aktorstwie, ewentualnie musicalu czy rewii. Nieczęsto zaskakują. Na tak delikatnym gruncie rzadko starcza odwagi na ryzyko. Spektakl "Yerma", który pod opieką Pawła Passiniego zrealizowało w Teatrze Collegium Nobilium siedmioro aktorów kończących warszawską AT, stanowi jednak wyjątek.

Nietypowość tego dyplomu Passini podkreślał już w poprzedzających premierę wypowiedziach dla prasy. "Zależało mi, żeby wciągnąć studentów we współtworzenie całego spektaklu razem z reżyserem. Akademia nie zamówiła u mnie przedstawienia, w którym dobrze pokażą się ich studenci, odegrają swoje role, tylko postawiliśmy na proces, tu młody aktor może być partnerem w pracy. To uczy kreatywności i daje poczucie współodpowiedzialności za cały spektakl" - powiedział dziennikarce "Gazety Wyborczej". Niebędący nauczycielem tej grupki adeptów aktorstwa (co samo w sobie też jest niecodzienne - spektakle dyplomowe realizują zazwyczaj pedagodzy AT) reżyser nie znał swoich podopiecznych, ich osobowości czy poziomu ich warsztatu. Wszystkie te fakty implikowały inny rodzaj pracy niż ten, do których przyzwyczaiła ich szkoła - pracy, po dwóch miesiącach przynoszącej interesujące efekty.

"Yerma", którą wzięli na warsztat to pochodzący z lat trzydziestych XX wieku dramat Federico Garcii Lorci. Jego tło stanowi hiszpańska wieś sprzed osiemdziesięciu lat - patriarchalne, klaustrofobiczne środowisko, prości ludzie z głowami pełnymi przesądów. Wśród nich - tytułowa bohaterka, młoda mężatka widząca cel swego życia jedynie w macierzyństwie. Cóż innego może być przecież priorytetem kobiety w tym miejscu i w tym czasie? Mijają jednak lata, a Yerma wciąż nie może zajść w ciążę. Coraz bardziej zdezorientowana i zagubiona, pogrąża się w obsesyjnych myślach o dziecku. Umęczona społeczną presją i konfliktami z zazdrosnym mężem zmierza wprost do szaleństwa.

Utwór Lorci to tekst o niewątpliwym uroku, bardzo poetycki, pełen rodzajowości i elementów z dzisiejszego punktu widzenia mocno już naiwnych. W spektaklu w Collegium Nobilium naiwności te ograno tak, by nie raziły, a ludowości się pozbyto - nawet jej ślady nie pozostały w oprawie scenograficznej przedstawienia, a rytuały, w dramacie łączące się z wiarą w przesądy, nabrały na scenie charakteru mistycznego i odegrały ważną rolę w budowaniu klimatu spektaklu.

Atmosfera właśnie jest ogromną zaletą "Yermy" Passiniego. Współtworzy ją spójna i wyrazista oprawa plastyczna przedstawienia - szczególnie ważną rolę zdaje się odgrywać kolorystyka (dominująca czerń) i oszczędne, ale pełne treści operowanie światłem - spektakl rozgrywa się w rozjaśnianych zaledwie fragmentarycznie ciemnościach. Na scenie dużo jest też szkła i przede wszystkim metalu - powykrzywianych ram łóżek, krzeseł z siedzeniami na nienaturalnie długich, skrzypiących sprężynach, a klatka, w której na żywo grają muzycy, zrobiona jest z półprzezroczystej pleksi. Wszystko to sprawia dojmujące wrażenie mroku. Nic dziwnego - wchodzimy przecież w świat kobiety depresyjnej, samotnej, niezrozumianej, szarpanej najboleśniejszymi emocjami w stosunku do świata, którego nie pojmuje i w którym, wobec niemożności zostania matką, nie widzi dla siebie miejsca.

Realizm został wypleniony nie tylko ze scenografii spektaklu - równie dalecy od klasycznego "przeżywania" są tu młodzi aktorzy. Tak jak zaznaczał w cytowanej wyżej wypowiedzi Paweł Passini, ich celem nie było tworzenie złożonych, indywidualnych kreacji. Zdaje się, iż ich postaci miały raczej być pewnymi symbolami, uosobieniami określonych stanów. Yerma (Agata Góral) to jedno wielkie niezaspokojone pragnienie miłości, Victor (Igor Obłoza) - figura jej seksualnych pragnień, Juan (Mateusz Banasiuk) - kipiący z frustracji i zazdrości mąż. Wszyscy stosują tu chwyty aktorstwa umownego, formalnego, co wyraźnie uwidacznia się w świetnej scenie plotkujących praczek. Często też wiele więcej też niż środki czysto aktorskie wyrażają w tym spektaklu sceny taneczne, śpiew i muzyka - pulsująca, żywa, nadająca spektaklowi tempo, nawiązująca trochę do rocka, a trochę do poezji śpiewanej, napisana przez Pawła Passiniego do tekstów piosenek zawartych w dramacie Lorci.

Spektakl ogląda się dobrze - jest niezbyt długi, nie nuży - rytm nadaje mu wspomniana wyżej muzyka na żywo. Elektryzuje choreografia, wciąga ogólna atmosfera, cieszą ciekawe rozwiązania sceniczne. Jeśli coś zawodzi, to niestety kilkoro członków obsady w tych chwilach, gdy na plan pierwszy wychodzi nie zbiorowe dzieło, lecz to, co w ich pracy indywidualne. Roli nie podźwignęła do końca grająca rolę tytułową Góral - nieźle wybrzmiewa osamotnienie i pewna naiwność jej Yermy, lecz trudno uwierzyć w jej obsesję i szaleństwo. Mam jednak wrażenie, że winę za ten nieudany występ ponosi premierowy stres - aktorka ta, która zachwycała rolą Lizy w "Braciach Karamazow" ma bez wątpienia talent i ogromne możliwości - jest nadzieja, że w kolejnych pokazach zdoła lepiej odnaleźć się w tej niełatwej roli.

"Yerma" to czwarty, ostatni już w tym sezonie spektakl dyplomowy Akademii Teatralnej, zwieńczający niezwykle udany w stosunku do lat poprzednich sezon w Teatrze Collegium Nobilium. Szkołę kończy bardzo uzdolniony rocznik, pracował z nietuzinkowymi reżyserami (Bożena Suchocka, Jarosław Gajewski, Maja Komorowska), z którymi udało mu się stworzyć interesujące spektakle. Tym bardziej cieszy fakt, że wśród innych zadań dostali szansę pracy tak nietypowej, czerpiącej z ich poczucia zespołowości i ich własnej wyobraźni. Teraz pozostaje tylko trzymać za nich kciuki - parafrazując zdanie ze sztuki, "niech się w cieniu nie zmarnują". "Będę za nimi tęsknić" - wyznał w programie do ich wspólnego dzieła Paweł Passini. Dla mnie również ich dyplomy, z "Yermą" na czele, gdy już zejdą z afisza pozostaną cennym, budującym wspomnieniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji