Artykuły

Canto Tadeusza Kantora na krzyże, bagnety i cienie przeszłości

PRZYJECHAŁ w aurze wydarzenia i uwielbienia; w aureoli tego, który rzucił na kolana wybrednych krytyków i wymagającą publiczność. Czy w konfrontacji z wybrzeżową publicznością sprawdziły się jego wizje teatru - jak go nazywa - budą jarmarczną, pełnego retrospekcji i symboliki, bogatego w osobiste dygresje?

Podczas środowego spektaklu doszło do incydentu, który miał posmak skandalu: ktoś na sali zaczął głośno protestować, służba porządkowa ruszyła, by zaprowadzić spokój na widowni, a twórca "Cricota 2" i spektaklu "Wielopole, wielopole" był oburzony i żądał przeprosin. W czwartek znów głos z widowni dał wyraz swym obiekcjom... Nie, nie było to typowe odbieranie sztuki nogami, ale zawsze, jakby na to nie patrzeć, burzyło ład misterium, które wyczarowuje się już od pierwszej sceny.

Oto pojawia się On w czarnym garniturze i niedbale owiniętym wokół szyi szalem, krząta się wśród rekwizytów, które za chwilę zaczną grać w jego fotoplastikonie wspomnień. Jest Okno i Szafa; Stół i Łóżko, Krzesła i Drzwi: Rzeczy, jakie były i są w każdym Domu.

Domu, który pokazuje Kantor swej publiczności, już nie ma. Tak samo jak ludzi, którzy pojawiają się i odchodzą. Niby prestidigitator - gestem i słowem, ni to kierowanym do swoich aktorów, ni to w głąb pamięci - wyczarowuje Kantor zdarzenia i reminiscencje, odkurzając stare fotografie i odświeżając wspomnienia. Raz jest demoniczny, kiedy indziej zniecierpliwiony, czasem zaś uśmiech pojawia się na jego twarzy, która jak zwierciadło oddaje stan ducha samotnego, udręczonego życiem człowieka.

W tym teatrze nie ma zabawy i nikt się nie śmieje do rozpuku, choć przecież jest w nim i miejsce na anegdotę o zwariowanych wujkach - Olku i Karolu, o ciotkach - Mańce i Józce, o Żołnierzach i żołdakach, o wszystkich, którzy tworzą Życie w świecie Kantora, a więc Rodzinie i jej umieraniu. Codzienność przeplatana jest Wielkimi Uniesieniami, dla których wspólne są symbole: krzyż, dźwigany znojnie na Golgotę i wieńczący Finał, żołnierskie bagnety, melodie psalmu, marsza i kolędy...

Ktoś wchodzi, ktoś odchodzi, jest ślub i pogrzeb... Jak w kalejdoskopie raz zmieniają się, a kiedy indziej powtarzają sceny i obrazki.

"Wielopole - Wielopole", to rzecz o nieuchronności, więc darmo by tutaj szukać taniej zabawy. "Wielopole" zmusza do refleksji - czy ktoś tego chce, czy nie. Przy pomocy nader prostych środków wyrazu artystycznego powstała synteza; synteza pokoleń... Polskich pokoleń.

Wychodząc ze spektaklu zastanawiałem się, czy Kantor mnie zaskoczył swoim sposobem widzenia świata i czy wykorzystał wszystkie możliwości, jakie można było w tej Sprawie wykorzystać. Nie, nie zaskoczył. Nawet wówczas, gdy aparat fotograficzny zamienia się w narzędzie zagłady. No pewnie! Dla odjeżdżających na front żołnierzy - to zapewne ostatnie Zdjęcie! Czy mimo "jarmarczności", przy której upiera się autor, nie można było dopełnić prezentowanych wizji prostymi efektami świetlnymi? Skoro uciekł się do muzyki mechanicznej, forma black-outu, czy cieni i półmroków dopełniłaby chyba tej prawdy, że pewne sprawy z przeszłości widzi się w ostrzejszym, a inne w rozmazanym kształcie.

Tutaj wszystko jest "w pełnym słońcu", chociaż biel - to nie koniecznie radość. Wynika to zresztą jednoznacznie z - nazwijmy to - fabuły spektaklu, który w odautorskim komentarzu ma swoje odwzorowanie w hasłach: Pokój Mojego Dzieciństwa, Zakład Wynajmu Drogich Nieobecnych, Wojsko... Sięganie do opisu sekwencji jest więc w tym przypadku tylko czczą formalnością. Piszę o tym, gwoli uspokojenia wszystkich, którym nie udało się - tratując osobę handlującą katalogiem, wydanym specjalnie na krakowsko-warszawsko-gdańskie tournee Teatru "Cricot 2 wejść w posiadanie tego interesującego dokumentu.

Miałem szczęście i to nie tylko w tej sprawie. Lubię i - jak sądzę - rozumiem ów rodzaj teatru, jaki proponuje Tadeusz Kantor, choć jest to ten gatunek sztuki, który kontemplować się winno w samotności, w Teatrze Jednego Widza. To, że zaprosił doń autor tysiące odbiorców i że większość zaakceptowała jego sposób percepcji, to chyba największy sukces, choć daleki byłbym od padania na kolana. Traktuję więc "Wielopole - Wielopole" jako przygodę z przeszłością, czasem dramatyczną, czasem zaś oglądaną przez pryzmat osobistego stosunku do niej, w której roi się od przyczynków, dygresji, postaci i rzeczy, które choć na pozór błahe - tworzą materię Ludzkiej Historii Egzystencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji