Dziś "Don Giovanni" umiera w prosektorium
"Don Giovanni" jest pierwszym przedstawieniem autorstwa Marka Weissa-Grzesińskiego po objęciu przez niego dyrekcji Opery Bałtyckiej a jednocześnie czwartą reżyserią na tej scenie.
Gdańska publiczność zdążyła się już więc przyczaić do krążenia twórcy wokół tematu - sacrum i profanum, poszukiwań odniesień do współczesności, czy inscenizacyjnych prowokacji.
Kim jest zatem Don Giovanni - współczesny sybaryta? Czarny charakter ubrany na czarno - skromnie acz gustownie - odcina się wizualnie wraz ze sługą Leporellem na tle kolorowego, jaskrawego tłumu.
Eklektyzm wieśniaczych strojów, aspirujący w odczuciach jej właścicieli do miana eleganckiej garderoby, jest zwykłą tandetą. Zarozumiały i wyniosły Don Giovanni nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że największym symbolem kiczu wśród tego towarzystwa jest on sam.
Nie zdaje, bo nie zadaje pytań, nie przejawia żadnych skłonności do autorefleksji. W pogoni za kolejną zdobyczą stawia na ilość a nie jakość. A pośpiech i tempo życia powodują, że nie jest nawet w stanie delektować się swym hedonizmem. Staje się zwykłym erotycznym wyrobnikiem?
Jaki bohater taka konwencja spektaklu. Po pierwsze niezwykłe tempo akcji. W minimalistycznej scenografii dzieje się dużo, szybko a inscenizacja obfituje w precyzyjnie dobrane detale, Po drugie jest groteskowo, na końcu makabrycznie a pomiędzy trąci trochę swojskim kabaretem. Czasem jest zbyt dosadnie.
W scenie podboju Zerliny - świadomie wobec mężczyzn korzystającej z atrybutów swej kobiecości - wiadomo po chwili do czego zmierzają perwersje Don Giovanniego i ma się stopniowo tego dość. Tak jak nie dziwi, którą część ciała odsłania rozpustnik, gdy jest atakowany przez otoczenie. Bynajmniej nie pierś, bo tam nie ma ani serca, ani wnętrza?
Widz - przytłoczony rzeczywistością bijącą ze sceny - może zamknąć na chwilę oczy by oddać się muzycznej mozartowskiej uczcie. Bowiem w jednym miejscu zebrała się plejada znanych i cenionych śpiewaków a towarzyszy im doskonale poprowadzona orkiestra. Tylko szkoda cokolwiek tracić z drobiazgowo przemyślanej reżyserii, która jest przyczynkiem do wielorakich przemyśleń.
Już po pierwszych dźwiękach uwertury podnosi się kurtyna a naszym oczom ukazuje się sala do ćwiczeń szermierki. Grupa młodych, rozbawionych kobiet w maskach zmaga się - w odwiecznym damsko - męskim pojedynku - z mężczyznami z nie tylko odsłoniętymi licami, ale i torsami. Ciekawy pomysł został dość niedbale wykonany przez balet. Tym sposobem zespół baletowy zaprzepaścił swą jedyną, poniekąd dużą szansę na przyzwoitą prezentację. Reszta wejść w spektaklu to zwykłe pląsy, niewymagające szczególnego przygotowania i umiejętności.
Przedstawienie kończy się kolacją w prosektorium. Pomiędzy metalowymi wózkami, na których leżą nagie zwłoki, krzątają się pracownicy kostnicy. Za chwilę, te w przezroczystym worku położą bezceremonialnie na ziemi, by zrobić miejsce Don Giovanniemu przygotowującemu się do spożycia wieczerzy z zaproszonym Komandorem. Scena drastyczna, ale przecież współczesny świat obfituje w dowody braku poszanowania godności ludzkiego ciała. Umówiony gość przybywa, jednak nie z zaświatów. To opłacony - przez spiskujące ofiary gwałtów i zbrodni naszego utracjusza - sobowtór.
Niemniej jak zawsze w tej operze i tym razem na końcu Don Giovanni umiera, tylko trochę jakby banalniej.
W Gdańsku mamy do czynienia z teatrem operowym, w którym śpiew i muzyka są równie ważne jak gra aktorska. I ten brak sztucznych, anachronicznych gestów cieszy. Można się bowiem spierać czy wszystko co było zagrane jest potrzebne, ale nie jak zostało to zrobione. Mamy w przedstawieniu barwne, wyraziste kreacje Don Giovanniego, Leporella, Zerliny, czy Masetta i dla równowagi stonowane postaci Donny Anny i Don Ottavia.
Ta ostatnia para dostarcza w gdańskiej realizacji momentów wytchnienia. Zarówno gdy występują ze sobą w duecie jak i w scenie wyznania miłości przez Don Ottavia - otoczony grupką dzieci zachowuje się jakby śpiewał im kołysankę.
Inscenizacja i reżyseria: Marek Weiss-Grzesiński. Kierownictwo muzyczne: Jose Maria Florencio. Scenografia: Jagna Janicka. Choreografia: Izadora Weiss. Przygotowanie chóru: Dariusz Tabisz.
W premierze wystąpili: Anna Mikołajczyk ( Donna Anna), Anna Wierzbicka (Donna Elwira), Julia Iwaszkiewicz (Zerlina), Mikołaj Zalasiński (Don Giovanni), Andrzej Malinowski (Komandor), Adam Zdunikowski (Don Ottavio), Dariusz Machej (Leporello) i Adam Pałka (Masetto).