Artykuły

Nie chcę się bać mojego miasta

- Na pewno ten napad mnie trochę zmienił. Teraz umiałbym zagrać złego człowieka. Kiedyś miałem z tym problem. Pamiętam, jak grałem Bernarda w "West Side Story", szefa gangu Portorykańczyków, i reżyser Wojtek Kościelniak mówił mi: "Wszystko jest OK, dobrze to robisz, dobrze grasz, tylko nie ma w tobie takiej faktycznej szczerej nienawiści. Nie ma w tobie tego zła" - mówi Konrad Imiela, dyrektor Teatru Muzycznego Capitol, który został skatowany na wrocławskiej ulicy.

Ten napad sprowadził mnie na ziemię. Do tamtej pory byłem idealistą w sprawach bezpieczeństwa. Zawsze czułem się bezpiecznie, bo nigdy w życiu nie spotkałem się z przemocą. Owszem, okradano mi auto, ukradziono rower. Takie zwykłe złodziejskie historie. Ale gdy w końcu spotkałem się z agresją, to tak na całego. Przekonałem się, że świat nie jest taki idealny. Teraz, gdy wracam nocą do domu, zawsze biorę taksówkę.

Paradoksalnie, to wydarzyło się tuż po tym, jak zrobiliśmy musical "Hair". Spektakl o bezinteresownym oddaniu się, wysyłaniu ludziom pozytywnej energii i zapomnieniu się we wzajemnym szacunku, tolerancji, miłości. Była piękna, czerwcowa noc, około pierwszej, wracaliśmy z Łukaszem Wójcikiem z teatru, a mi w głowie wciąż pobrzmiewało musicalowe "Let the sunshine".

Szliśmy szerokim chodnikiem pomiędzy skrzyżowaniami z Kołłątaja i Dworcową. To moja codzienna droga z domu do Capitolu i z powrotem. Mieszkam niedaleko. W pewnym momencie do Łukasza ktoś zadzwonił. Nie chciałem być świadkiem jego rozmowy, zwolniłem i szedłem kilka kroków za nim. Nagle kątem oka zobaczyłem biegnących w naszym kierunku mężczyzn. Było ich trzech, może czterech. Widziałem ich przez ułamek sekundy. Bardzo szybko znalazłem się na ziemi powalony ciosem w tył głowy. Nie wiem, czy dostałem pięścią, czy butem. Starali zachowywać się cicho: "Dawaj kasę, dawaj telefon!".

Byłem całkowicie zaskoczony. Po tym wszystkim mój przyjaciel, który specjalizuje się w samoobronie, uświadamiał mi, że w takiej sytuacji, jeśli nie można uciec, trzeba położyć się na ziemi i ochraniać głowę rękami. Ja wtedy nie miałem gotowego scenariusza na taką akcję, w ogóle czegoś takiego nie brałem pod uwagę.

Oddałem im, co chcieli. Myślałem, że już po wszystkim. Oni mają, co chcą, my idziemy do domu. Wtedy dostałem butem w twarz. Straciłem przytomność. Nie wiem, co się działo dalej, można się tego jedynie domyślać po ranach, jakich doznałem. Miałem nad okiem odciśnięty bieżnik buta, złamaną górną szczękę, cały oczodół, kość jarzmową, nos był przesunięty i połamany.

Łukasz też został kopnięty w głowę. Później długo miał problemy ze słuchem. Ale on zdążył się przygotować na atak: położył na ziemi, zasłonił głowę. Dlatego jego obrażenia w porównaniu z moimi były niewielkie.

Kiedy tamci uciekli, Łukasz podszedł do mnie. Wyglądałem dramatycznie. Byłem cały we krwi. Dużo jej straciłem.

Na drugi dzień moja żona była tam na miejscu. Sfotografowała krwawe plamy na chodniku.

***

Odzyskałem przytomność. Łukasz pomógł mi dotrzeć do domu. Tam znowu zemdlałem. Byłem jak przerażone zwierzę, nawet nie czułem bólu. Nie myślałem o tym, że jestem aktorem, a twarz to moje narzędzie pracy. Chciałem tylko, żeby moje córki nie zobaczyły mnie w tym stanie. To mógł być dla nich szok. Mają dziewięć i trzynaście lat. Zawsze im mówiłem, że z tatą są bezpieczne. Rodzina, a szczególnie ojciec, powininna być opoką bezpieczeństwa. Bardzo boję się, żeby im się ten kontekst bezpieczeństwa nie zawalił, skoro tata został tak potraktowany. Jesteśmy po paru rozmowach na ten temat.

Na szczęście nie obudziły się, mimo policji w domu i pogotowia. Zawieziono mnie do szpitala. Miałem szczęście, że nie ucierpiała gałka oczna. Można nawet powiedzieć, że wyszedłem z tego obronną ręką. Nie miałem żadnych neurologicznych urazów mózgu. Siłę uderzenia przejęły na siebie kości, które łamiąc się, nie przekazały jej dalej. Dziś mam tytanowe elementy oczodołu, właściwie cały prawy dolny oczodół jest tytanowy, nawet widać kształt śrubki koło nosa. Mam problem z dolną powieką, która opada z powodu niedowładu. No i przede wszystkim mam problem ze wzrokiem. W pewnych płaszczyznach widzę wszystko podwójnie. Cały czas się rehabilituję, mam nadzieję, że to cofnie się samo.

Leżałem na kilku oddziałach. Najpierw zszyto mi powiekę. Potem trafiłem na chirurgię twarzowo-szczękową na Borowską. Jestem pod wrażeniem tego, co potrafi dzisiejsza medycyna. Podczas półtoragodzinnej operacji lekarze naprawili mi twarz.

W szpitalu spędziłem ponad dwa tygodnie, potem w domu, pod obserwacją lekarzy. Gdy tylko pozwolili mi wyjechać, pojechaliśmy z rodziną poza Wrocław.

Nie korzystałem z pomocy psychologa. Nie czułem takiej potrzeby. Dużo rozmawiałem o tym, co się stało, z przyjaciółmi, z żoną. Oni byli moimi psychologami.

***

W szpitalu myślałem o tych, którzy na mnie napadli. Ale może przez moje katolickie wychowanie, może przez "Hair", mam taki światopogląd pacyfistyczno-idealistyczny i wiem, że oni mają gorzej niż ja. Mają tak przestawiony system wartości, że nie będzie im w życiu łatwo, czeka ich wiele cierpienia. Zastanawiałem się nawet, jak im pomóc, by to zrozumieli. Nie mają wykształcenia, nie mają zawodów. Po napadzie poszli z naszymi pieniędzmi, jakimiś kilkudziesięcioma złotymi, do salonu gier. Telefony sprzedali w lombardzie i za pieniądze z ich sprzedaży też pograli sobie na automatach. Dokumenty wyrzucili, ktoś je znalazł i przyniósł mi do domu. Nie docenili jedynej rzeczy, która miała dla mnie prawdziwą wartość - starego drewnianego krzyżyka oprawionego w metal, kupionego przeze mnie w Filadelfii, w sklepie z meksykańskimi antykami. Jeden z nich zerwał mi go z szyi i wyrzucił jako bezwartościowy do studzienki kanalizacyjnej. Dla mnie to też było znaczące: żyjemy w katolickim społeczeństwie, więc jeżeli ktoś zrywa krzyżyk z szyi i wyrzuca jako nic nie warty, to o czymś świadczy. Zupełnym braku poszanowania.

Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że zostali złapani, bo ani ja, ani Łukasz ich nie rozpoznaliśmy. Więc fakt, że mimo to policja do nich dotarła, podniosło moją wiarę w nią.

Gdy spotkałem ich po raz pierwszy w sądzie, miałem takie wrażenie, którego nie potrafię na razie nazwać. Bo z jednej strony nie byłem tym spotkaniem zestresowany, a z drugiej przez cały dzień jednak nie mogłem dojść do siebie. Jestem przyzwyczajony do załatwiania spraw z ludźmi po prostu rozmawiając z nimi, kłócąc się, patrząc im w oczy. A znalezienie się wspólnie ze swoimi oprawcami w sądzie jest sytuacją nienormalną. My nic już nie możemy między sobą załatwić. Nie znajdziemy wspólnego języka.

Jeden ma 20, drugi 23 lata. Matka jednego przyszła do mnie kilka miesięcy temu. Bardzo jej współczuję. Jest kompletnie załamana tą sytuacją i bardzo chce walczyć o syna. Przyszła i rozbrajająco szczerze powiedziała, że tak naprawdę to nie wie, czego ode mnie chce. Po prostu ze mną porozmawiać. Wie, że to był błąd jej syna. Powiedziałem, że ją rozumiem, ale ona musi też zrozumieć mnie. Na jednej szali są jej emocje, a na drugiej na przykład emocje moich córek. I co jest ważniejsze? To są rzeczy nieporównywalne.

Niestety, ten syn przyznał się do kilku podobnych napadów. Z aresztu napisał do mnie list, prosząc o wybaczenie. Spytałem prokuratora, czy to był jego jedyny taki wybryk. Okazało się, że nie. Poza tym chciałbym wierzyć, że jego przeprosiny były szczere, ale nie mogę. Gdyby naprawdę czuł wyrzuty sumienia, mógł odwiedzić mnie w szpitalu. Także ten list przyjmuję jako zagranie w stronę sądu, by dostać łagodniejszą karę.

Rozprawa sądowa przebiegła sprawnie. Przyznali się do kilku rozbojów. Nie unikałem ich spojrzeń. Zawsze chcę rozmawiać z człowiekiem. Mimo wszystko widzę w nich ludzi. Ale uważam, że powinni zostać ukarani. Nie czuję chęci zemsty, jednak wszyscy powinni widzieć, że takie rzeczy nie uchodzą bezkarnie. Ta sprawa musi mieć pointę, która odstraszy innych.

Nie wiem, jaką powinni ponieść karę, nie znam się na tym. Zwłaszcza że dla jednego człowieka pół roku w areszcie śledczym może być gorsze niż dla drugiego kilka lat w więzieniu. Nie znam tych ludzi, więc nie wiem, jaka kara byłaby dla nich właściwa.

***

Jestem artystą. Każde tego typu przeżycie dla artysty jest mocną inspiracją, trzeba to wykorzystywać. Ja też pod wpływem tego, co się stało, napisałem trochę tekstów piosenek. Chcę w czerwcu, w rocznicę tego zdarzenia, dać koncert w synagodze Pod Białym Bocianem. Na pewno będzie miał wymowę przeciwko przemocy. Dzielnica Wzajemnego Szacunku jest do tego dobrym miejscem. Te teksty można zebrać pod wspólnym tytułem "Trochę mi się świat odletdesanszajnił".

Na pewno ten napad mnie trochę zmienił. Teraz umiałbym zagrać złego człowieka. Kiedyś miałem z tym problem. Pamiętam, jak grałem Bernarda w "West Side Story", szefa gangu Portorykańczyków, i reżyser Wojtek Kościelniak mówił mi: "Wszystko jest OK, dobrze to robisz, dobrze grasz, tylko nie ma w tobie takiej faktycznej szczerej nienawiści. Nie ma w tobie tego zła". I rzeczywiście, nie było go we mnie. Do tego trzeba się z sobie dokopać, odnaleźć to w sobie. Myślę, że gdybym teraz miał zagrać Bernarda, byłoby mi trochę łatwiej.

Z aktorskiego punktu widzenia dla mnie najciekawsze jest to, dlaczego mnie skatowali, kiedy już im wszystko oddałem, nie zagrażałem im w żaden sposób? Chcieli mnie pozbawić wzroku? Chcieli mnie zabić? Doprowadzić do utraty przytomności? Policjant wyjaśnił mi, że coraz częściej bandyci po okradzeniu chcą sprawić, by delikwent stracił pamięć i nie mógł ich rozpoznać.

A może to był zupełnie bezrefleksyjny sposób wyżycia się, zwykła ślepa agresja? Ale przecież niewiele brakowało, a ja mogłem tego po prostu nie przeżyć. Co takiego musi być w człowieku, że jest w stanie zabić?

Wróciłem na scenę. Nie wiem, jak teraz będzie z moim aktorstwem. Przed kamerą opadająca powieka może być problemem. Widać, że coś jest nie tak z moim okiem. Ale wierzę w medycynę.

***

Straciłem za to poczucie bezpieczeństwa w mieście. Kiedy kupowałem mieszkanie w "trójkącie bermudzkim", wiele osób mi mówiło: "Konrad, zastanów się, to jest trójkąt !". Ale ja przekonywałem, że przecież jest bezpiecznie. Może sam sprowokowałem los?

Po napadzie kilku moich sąsiadów ze wspólnego podwórka zapewniało mnie, że to na pewno nikt stamtąd. To się potwierdziło. Sprawcy są z zupełnie innej części miasta. Zanim jednak się o tym dowiedziałem, chciałem nawet zorganizować koncert na podwórku, z bramy którego najprawdopodobniej wybiegli. Żeby dotrzeć do mieszkańców tamtej bramy z dobrą energią.

Teraz, gdy wracam nocą do domu, kiedy ulice są opustoszałe, biorę taksówkę. Zresztą zasugerowali mi to policjanci. Po 22 lepiej wracać taksówką, bez względu na to, w której części miasta się mieszka. Szkoda, bo uwielbiam chodzić nocą po mieście. Ale faktem jest, że okolice dworca są niebezpieczne i miasto będzie musiało coś z tym zrobić. W zeznaniach obu "moich" oskarżonych pojawia się często fraza: "Chodziłem sobie koło dworca". Dworzec jest miejscem, które przyciąga rozmaite osoby.

Przeszła mi przez głowę także zgubna myśl, czy nie kupić broni. Umiem się nią posługiwać. Kiedy przygotowywałem się do jednej z ról, nauczyłem się strzelać. Ale w normalnym świecie z posiadania broni można mieć więcej krzywdy niż pożytku.

Na pewno jestem teraz bardziej czujny, gdy chodzę ulicami. Rozglądam się na boki.

Jedyną dobrą stroną tamtego zdarzenia była wielka dawka dobrej energii, którą dostałem zarówno od mojej rodziny, przyjaciół, jak i od ludzi, których zupełnie nie znam. Zdałem sobie sprawę, ile osób jest mi przychylnych, ile osób mi dobrze życzy, ile osób jest mi w stanie pomóc. To jest wiedza, która naprawdę jest budująca. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę jest dla kogo żyć na tym świecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji