Artykuły

Przewrotna wdówka z charakterem

"Wesoła wdówka" w reż. Marii Sartovej w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Nie wiem, jak to policzono, ale wierzę Jackowi Chodorowskiemu, który w programie do "Wesołej wdówki", najnowszej premiery Gliwickiego Teatru Muzycznego, napisał, że tytuł ten doczekał się na świecie miliona przedstawień! I dalej grany jest przy pełnych salach.

A to oznacza, że zamiast narzekać, że klasyczna operetka jest niemodna, lepiej zdjąć czapki z głów i przyznać: gatunek miał, ma, i mieć będzie swoich zagorzałych wielbicieli. Im (wielbicielom, rzecz jasna) nie wystarczy jednak wprowadzenie "Wesołej wdówki" na afisz, oni (wielbiciele) chcą pełnej rozmachu, dobrze zaśpiewanej i zabawnie zrealizowanej inscenizacji.

Więc donoszę: z gliwickiej premiery w reżyserii Marii Sartovej będą zadowoleni! Przedstawienie spełnia wszelkie wymagania kanonu gatunku; Hanna Glawari nie biega po scenie w dżinsach, a Daniło Daniłowicz nie rozmawia przez telefon

komórkowy. A jednak realizatorzy gliwickiej premiery dokonują drobnej korekty czasowej, przesuwając akcję utworu o kilkanaście lat do przodu. Zamiast więc pluszów i tiurniur, mamy na scenie z lekka geometryczną, chłodną architekturę w stylu art deco oraz stroje, stylizowane na lata 20. XX wieku. Ten zabieg, świetnie zrealizowany przez Barbarę Kędzierską (scenografia) i Tatianę Kwiatkowską (kostiumy) dyskretnie odmładza staroświeckie libretto, pozwalając widzom na sentymentalny dystans do przedstawianych wydarzeń. W niczym natomiast nie szkodzi muzyce Franciszka Lehara, pięknie wykonanej przez orkiestrę Gliwickiego Teatru Muzycznego, którą prowadził Wojciech Rodek.

Najnowsza, ale wystawiana już po raz czwarty w historii gliwickiej sceny, inscenizacja "Wesołej wdówki", skupia uwagę widzów na postaci głównej bohaterki, która urosła nieomal do symbolu kobiecości. Z wierzchu przewrotnej, w duszy (śpiewającej, gdy usta milczą) - ciepłej i tęskniącej za szczerym uczuciem. W premierowym spektaklu Hannę Glawari zagrała Grażyna Brodzińska. Jej piękna, elegancka i nieodparcie kusząca kokieterią, Hanna mogłaby właściwie zaśpiewać w tym spektaklu jedną arię. A i tak byłby wielki sukces. Myślę o wyjątkowej wręcz interpretacji pieśni "Wilio, ach Wilio", nagrodzonej gigantyczną owacją słuchaczy, z Bogusławem Kaczyńskim na czele.

Grażyna Brodzińska nadała jej przepiękny, nostalgiczno-liryczny (choć bardziej niż to się przyjęło, ściszony) charakter, czym idealnie skontrastowała wnętrze bohaterki z maskami, jakie przyjmuje ona w kontakcie z otoczeniem. Artystka miała zresztą godnego, scenicznego przeciwnika, zagranego z fantazją i doskonale zaśpiewanego przez Michała Musioła, w roli Daniła. Interesująco zaprezentował się także Łukasz Gaj w partii Kamila. W ogóle zespół Gliwickiego Teatru Muzycznego w stu procentach wykorzystał pomysł Marii Sartovej, która sekwencje akcji, zamieniła w osobne etiudy wokalno-aktorskie. Najpyszniejszą scenką tego rodzaju był chór podstarzałych amantów, wyśpiewujących przebój "Kobietki, ach kobietki". A układ choreograficzny do tego "numeru", zaprojektowany przez Zofię Rudnicką - bezcenny!

Jedyne, co mi przeszkadzało, to powrót niektórych artystów do maniery, mówienia "z zaśpiewem" kwestii dialogowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji