Artykuły

Madame de toilettes czyli Stolica Polskiej Piosenki Anno Domini 2011

"Naprawdę nie dzieje się nic... czyli piosenki z Opola" w reż. Tomasza Koniny w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Mateusz Rossa w portalu artystycznym Tektura Opolska.

Czy każdy lubi odgrzewane kotlety? Kwestia dyskusyjna, jak i ten spektakl. Opinie będą podzielone. Wszak będzie można usłyszeć właśnie o tych po raz enty odgrzewanych kotletach, o niedoskonałym wykonaniu utworów, których pierwowzory tak bardzo zapadły w pamięć Polaków. Toteż wypada mi pisać wyłącznie z osobistych flanek nie siląc się na dystans, którego wobec tej premiery nie chcę posiadać i nie muszę. Takie jest moje prawo jako widza. Wielu z nas przyjechało kiedyś po raz pierwszy do Opola; siląc się na poprawność historyczną - znaczna większość. Bezsprzecznie, opolski dworzec kolejowy był tą pierwszą przystanią w przestrzeni Opola, jaką i mi było dane poznać na samym starcie. To stąd rozeszły się nasze ścieżki po tym spokojnym, pięknym w cudownych ludzi mieście. Zespół Kochanowskiego prezentuje przekrój kraju z ostatnich kilku dziesięcioleci obrazując społeczeństwo przez pryzmat polskiej piosenki. Oczywiście, znajdą się i tacy, którym nie w smak będzie wykonanie niektórych utworów. Ale czy o poprawność chodzi? Życie nie bywa poprawne, życie nie jest jak w reklamie z dowolnego kanału TV. Najczęściej jest szorstkie i takim też jest na scenicznych deskach w Kochanowskim. Wszak aktorzy oddali prawdziwą przestrzeń, jaką można spotkać na typowym, głęboko w polskiej mentalności osadzonym klimacie, który wszyscy współtworzyliśmy i tworzymy nadal.

Na dworcu jest zatem standardowa bufetowa - pani Krysia (wspaniała Grażyna Misiorowska) z całym jej uroczym, seksownym powabem. W jej ustach słowa piosenki o motylkach i barankach (No skąd my to znamy? Sic!), a już dalej w duecie z kasjerką Różą, a w tej roli wspaniała Judyta Paradzińska z głosem miejscowo, cudownie zachrypniętym. No tak, jak to na dworcu - polejmy sobie kielicha - chce się rzec, co i bywalcy dworców kolejowych namiętnie w tym kraju praktykują. Wszak to jest ta przestrzeń zawieszona w czasie. Czy nadal oderwana od rzeczywistości jako skansen typowej polskości, czy też wartość sama przez się na plus dodana? Czy to my, Polacy w swojej prawdziwej skórze? Wszak póki co, polskich kolei żadne reformy zbyt długo się nie trzymają, a co jedna to lepsza, żeby wspomnieć zimową zmianę rozkładu jazdy i polityczne perturbacje z tym związane. Ale cóż, skoro nawet dyspozytorka Ewa (w tej roli magiczna i z pełnią ułańskiej fantazji Ewa Wyszomirska) w niewybrednych komentarzach ręce rozkłada, godząc się na tą irracjonalną, polską rzeczywistość, co i rusz uroczo zblazowanym głosem zapowiadając w pełnym znieczuleniu i bez żadnego zdziwienia kolejne, kilkudziesięciominutowe opóźnienie pociągu. Może dlatego, że tak dobrze ten stan rzeczy znamy i czujemy się z nim bezpiecznie? Salwy śmiechu na widowni zdają się to potwierdzać, że jesteśmy przyzwyczajeni i już raczej wolimy status quo ante, niż jakiekolwiek zmiany. Czyż przykładem nerwowych i nieprzemyślanych reform w kraju nie jest postać "kogucika" Piotrka Kaweckiego - dyżurnego ruchu (w tej roli koncertowo - Leszek Malec), który ostatecznie na miejsce człowieka wprowadza maszynę, gdy ze służby po raz ostatni schodzi dyspozytorka ruchu? Na marginesie, dobrze by było, gdyby pan dyżurny ostatecznie się zdecydował, jakiego koloru nakrycie głowy nosi - niebieskie, czy czerwone, bo rożnie widziałem.

Na dworcu jest też niebieski ptak szukający swojego dnia wczorajszego - pasażer Konrad w wykonaniu Macieja Namysło. Mi osobiście pobrzmiewa to wszystko Mickiewiczem, eterycznym romansem, tym niespełnionym wczoraj, które tak wielu w Polsce nosi w sobie i wciąż marzy. Miłością żyjemy, o niej i do niej śpiewamy, a bywa taka ulotna jak ten bukiet kwiatów w dłoniach aktora. To takie sentymentalne na tym naszym, opolskim dworcu kolejowym. W opozycji zaś do postaci Konrada pozostaje ideowiec Kuba z bardzo energetyczną piosenką Grzegorza Ciechowskiego. W tej roli Jarosław Dziedzic jako buntownik z wyboru. (Brawo! Więcej kreacji postaci tego typu w pana wydaniu.) W tych dwóch kreacjach daje się zauważyć kontrast jaki nas wszystkich dotyka. Czy iść odważnie do przodu szukając zmian, godząc się zarazem na błędy, które niechybnie się pojawią, czy trwać w przaśności tego mickiewiczowskiego wczoraj? Faktem scenicznym jest to, że to ideowiec Kuba zostaje pogoniony ze sceny, po czym cała dworcowa społeczność przystępuje do dalszego odgrzewania wspomnianych już na wstępie kotletów.

Absolutną, eteryczną magię wywołała nestorka opolskiej sceny - Zofia Bielewicz w roli Pani Basi, a ja od siebie dodam, że "Od Klozetów". Skoro już mamy być tym Chrystusem Narodów, co pobrzmiewa średnio w co drugim utworze, to bądźmy nim na styl, sposób, szyk i klasę Pani Basi Od Klozetów. To, jak w słowach wykonywanej piosenki wędrowała przez lata życia kreowanej postaci (Czy siebie zarazem?) i jej absolutna sceniczna zgoda na oczywistość bycia tutaj i teraz, jej kruchość i siła zarazem... Diwo opolskiej sceny, do nóżek upadam i "szacun" absolutny ode mnie - szczeniaka. Mieć chociaż dziesiątą część sił oraz energii jaką Pani wkłada w swoją postać, byłoby dla mnie absolutnym zaszczytem. Chwila, w której Bielewicz w roli Pani Basi udaje się na peron swojego życia w piosence Tomaszów (słowa: Julian Tuwim, muzyka: Zygmunt Konieczny) mrozi krew w żyłach: "Jeszcze mi tylko z oczu jasnych / spływa do warg kropelka słona, / a ty mi nic nie odpowiadasz / i jesz zielone winogrona..."

Na finał - zjawiskowa Rogowska. Z mroku wyłonił się anioł jej duszy - zniewalający głos, który objął wszystkich bez reszty. Nie było żadnych szans na ucieczkę przed tak płomienną siłą ekspresji. Drobna postać z głosem, który przyszpilił widownię do foteli. Była wszędzie i aż się zdawało, że dźwięki, które z siebie wydobywa, nie znają żadnych granic. Z kim i jaki pakt zawrzeć musiała ta drobna postać, by objąć całą widownię magią swojej ekspresji? Czy można poczuć fizycznie dotyk głosu, ten rezonans, to modulowanie, a opis zawrzeć w słowach? Serce zadrżało i bryła teatru zadrżała bo Szatan to czy Bóg? To królowa uczuć i dobrego słowa, to Rogowska - mistrzyni emocji potargała nasze jestestwo.

Wyrazy absolutnego uznania należą się panu Tomaszowi Koninie, zwłaszcza za scenografię, która porywa swoją przestrzenią, współgrając perfekcyjnie z oświetleniem wykonanym przez pana Daniela Jaskułę. Panowie zagospodarowali olbrzymią przestrzeń sceniczną w taki sposób, że wybrzmiewająca magią muzyki gra aktorska w nieprzekombinowanej, a jednak autorskiej aranżacji muzycznej (Radosław Wocial), pozwala na krwistą kreację opowiadanej historii.

Pozwolę sobie pozostać w absolutnej opozycji wobec słów recenzentki opolskiego wydania Gazety Wyborczej, pani Aleksandry Konopko, cytując: "Tym bardziej więc żal, że reżyser podążył za myślą "Śpiewać każdy może". Bo - niestety - w teatrze, inaczej niż w tej piosence, właśnie o to chodzi, jak co komu wychodzi". Bo teatr przez duże "T", to jest odzwierciedlenie tkanki społecznej w całej ferii barw, a nie kreacja sztucznych światów. Bo w nas żyje bal i cały świat Osieckiej, Grechuty, Kozidrak, Ciechowskiego, Nosowskiej, Cygana, Kofty, Młynarskiego, Pietrzaka, Gałczyńskiego i wielu, wielu innych. Ich świat, ich życie, tak jak nasz świat i życie - nie są doskonałymi, a piosenka jest tylko i wyłącznie drogą do... Tak, są to odgrzewane kotlety, ale ja czasami lubię dobre, stare, odgrzewane kotlety. A zwłaszcza te pieprznie doprawione i sztuką jest je tak doprawić, by nadal smakowały.

Post scriptum

Madame de toilettes czyli Stolica Polskiej Piosenki Anno Domini 2011. Tytuł recenzji nie jest przypadkowy, a muszę hamować swój temperament, żeby za dużo nie napisać. Wszak jak to w życiu bywa, kontekst tej premiery wpisuje się diabolicznie (przypadkowo zresztą) w tak zwaną misję publiczną TVP oraz w słowa: Pacta sunt servanda. Czyż "warszawka" nie rucha przez dziurkę od klucza całego społeczeństwa wycofując się rakiem z organizacji festiwalu w pełnym wymiarze, który w ostatnim dziesięcioleciu sama skutecznie popsuła? Tak, opolski festiwal domaga się absolutnej reformy i to pod każdym względem po żenującej i nachalnej prezentacji ramówki TVP na opolskiej scenie w ostatnich latach (marnej zresztą do tego stopnia, że z obrzydzeniem ogromnym - za wyjątkiem TVP Kultura - zaglądam w te okolice). Miasto Opole olbrzymim wysiłkiem remontuje za grube pieniądze amfiteatr, a teraz niemałe pieniądze dołoży do misyjnego ponoć festiwalu. To jest dopiero absolutny klozet w wydaniu TVP za publiczne, misyjne podobno pieniądze. Ostatni, dobry koncert festiwalowy jaki widziałem to koncert "Zielono mi", który miał miejsce podczas 34 Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w roku 1997. Dziś, jeżeli chcę posłuchać sentymentalnej wędrówki przez ostatnie dziesięciolecia polskiej muzyki, prędzej ponownie wybiorę się do Teatru Kochanowskiego, niż odpalę kanał publicznej TV. Dyskusję publiczną uważam za rozpoczętą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji