Artykuły

Kicz całkiem niezdecydowany

Andrew Lloyd Webber nazwał swoje dzieło rock-operą. Ale więcej w nim opery niż rocka, i to opery pojmowanej jako monumentalny, pełen przesady kicz.

Muzyka nie cichnie ani na chwilę: arie przeplatają się z chórami, tercetami, kwartetami i fragmentami instrumentalnymi. Kaskady dźwięków wylewające się ze sceny tworzą specyficzną sztuczną nademocjonalność, w której nie urodzą się żadne proste uczucia, a tym bardziej wewnętrzne dramaty. Wszystko zostaje ujęte w nawias formy, wyniesione, oświetlone i zademonstrowane.

Marcel Kochańczyk, wystawiając "Jesus Christ Superstar", popełnił grzech niezdecydowania. Zatrzymał się w pół drogi: spektakl nie jest porywający, nie idzie za stylem muzyki. Tłum biega, tańczy i śpiewa, ale ani choreografia, ani aktorstwo nie są dopracowane. Nieprecyzyjność i mała pomysłowość tańca i ruchu, męczące "granie", polegające na tym, że każdy na scenie coś musi robić, mieć jakieś małe zadanie, przeradza się w banalne odgrywanie powierzchownych emocji.

Kochańczyk nie bardzo też wiedział, co zrobić z aktorami. Janusz Radek (Judasz) ma głos, który przebija ściany i kruszy szkło (dziwne, że po jego występie reflektory pozostały całe), ale manieryczność jego śpiewu można było ciekawiej wykorzystać. Maria Meyer (Maria Magdalena), choć śpiewa z kulturą i uczuciem, nie tworzy przekonującej postaci, a Maciej Balcar (Jezus) jest nijaki, zarówno wokalnie, jak i aktorsko.

Grzech niezdecydowania obciąża również scenografa (Grzegorz Policiński) i projektantkę kostiumów (Elżbieta Terlikowska). Lud i apostołowie wyglądają jak młodzi ludzie z ulicy, Jezus odziany jest w hippisowate giezło, zaś postaci reprezentujące establishment (Piłat, Annasz, Kajfasz, kapłani, Herod, kupczący w świątyni) noszą wymyślne, kiczowate kostiumy, przypominające telewizyjne shows z lat siedemdziesiątych. Taki pomysł nie byłby może i zły, gdyby nie siermiężność wykonania. Gra z kiczem i tandetą to zabawa niebezpieczna i łatwo ją przegrać. Chorzowskiemu spektaklowi to właśnie się przydarzyło. Kostiumom brakuje rozmachu, dwuznacznej urody, pomysłowości. Są po prostu brzydkie, choć usiłują być tak brzydkie, że aż piękne. Scenografia zaś jest nijaka - malowniczo zachmurzone niebo, metalowa konstrukcja ze schodami i paskudne (opuszczane i podnoszone w miarę potrzeby) zastawki-zasłony z metalowej siatki i srebrno-czarnych poszarpanych (nadpalonych?) szmat. O takiej scenografii mówi się, że jest funkcjonalna - owszem, nie przyciąga wzroku i pozwala na zróżnicowane planów, ale nic poza tym. Kolorowe światła i dymy starają się bez większego powodzenia uatrakcyjnić przestrzeń. "Jesus Christ Superstar" wywołał entuzjazm części widowni. Niektórzy poderwali się nawet do stojącej owacji. Ale inni siedzieli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji