Artykuły

25 lat brzmi dla mnie obco

- Kiedy zacząłem grać bardzo dużo w filmach, musiałem zrezygnować z teatru. A scena kabaretowa pozwala na bezpośredni kontakt z widzem. Przypomina mi to teatr z tą różnicą, że w teatrze jesteśmy zamknięci ramami postaci, którą się gra i kreuje, a w kabarecie możemy być sobą do końca - mówi CEZARY PAZURA, który obchodzi dziś w katowickim Spodku 25-lecie pracy artystycznej.

O tym, dlaczego kopał drzewa w lesie, na co zabrakło mu czasu, dlaczego chciał zostać księdzem, a także o przełomowych produkcjach i zawodowych mistrzach - z Cezarym Pazura, znakomitym polskim aktorem rozmawia Ola Szatan:

Dzisiaj w katowickim Spodku odbędzie się wyjątkowy benefis. Ćwierćwiecze pracy świętować będzie Cezary Pazura, a towarzyszyć mu będą przyjaciele ze sceny, m.in. Paweł Mataszyński, Jerzy Kryszak, Marcin Daniec, Kabaret Moralnego Niepokoju, Kabaret Ani Mru Mru.

25-lecie działalności artystycznej to wynik, który bardziej pana przeraża czy mobilizuje?

- Nie czuję tego czasu i dlatego te 25 lat brzmi dla mnie obco. Mam wrażenie, że szybko przeleciało... Przerażające może być tylko słuchanie tego... 25 lat na scenie - to brzmi jak wyrok (śmiech)! Wydawałoby się, że teraz na scenę wyjdzie facet z siwą brodą i nic nie będzie pamiętał. Tymczasem jest odwrotnie. Ani nie mam siwej brody i z moją pamięcią jest całkiem nieźle. A mój jubileusz jest czasem na podsumowanie i jakąś refleksję.

To podsumujmy... czy jest coś, co chciał pan zrealizować, a nie udało się?

- Zabrakło czasu na wiele rzeczy, które chciałem w życiu robić. Nigdy nie posiadłem umiejętności gry na instrumencie tak, abym mógł wylać tę muzykę, która jest we mnie. Nigdy też nie nauczyłem się żadnego obcego języka w takim wymiarze, żebym mógł czytać w oryginale i wszystko rozumieć. Ale to też był duch czasu, dlatego, że w czasach komuny nie przywiązywało się zbytniej uwagi do nauki obcych języków, w szkole traktowane były po macoszemu. I teraz niestety moje pokolenie jest koślawe. Człowiek większości rzeczy uczy się w młodości.

A propos młodości... W jednym z wywiadów powiedział pan: "Jest młode pokolenie, które mnie nie zna i aby dać mu się poznać, muszę zacząć mówić jego językiem. Aktorstwo jest jak zawód lekarza, cały czas trzeba doskonalić swój warsztat inaczej zostaną tylko bańki i lewatywa".

- Naprawdę tak powiedziałem? (śmiech). Coś w tym jest. Żyjemy w czasach, w których jesteśmy wręcz zalewani różnymi informacjami. Codziennie rodzą się nowe gwiazdy, a inne umierają. Aktorstwo jest materią, która niepielęgnowana, może ogromnie stracić na znaczeniu. To, że ja 25 lat jestem na scenie i z tego większość czasu jestem znany publiczności, która przychodzi na moje filmy i występy, napawa mnie optymizmem na przyszłość.

A to prawda, że kiedy po raz pierwszy zobaczył pan Bruce'a Lee to skopał pan wszystkie drzewa w lesie?

- Wtedy wszyscy byliśmy pod wrażeniem filmu "Wejście smoka", rzucaliśmy się na drzewa i każdy był Brucem Lee (śmiech). Pamiętam nawet taki żart, kiedy chłopcy w klasie odpowiadali pani nauczycielce, że są Brucem Lee. Ta poszła zdenerwowana do dyrektora szkoły mówiąc mu o sytuacji, a dyrektor jej odpowiedział: "Niech pani ich nie słucha. To ja jestem Brucem Lee" (śmiech). Opowiadam to w kontekście siły, jaką ma film. Miałem przeświadczenie, że dotknąłem czegoś nowego, że wreszcie będę umiał się obronić dzięki temu, że zobaczyłem to w kinie. Ale nie tylko ja kopałem drzewa, podejrzewam, że robiło to całe moje pokolenie.

Z jednej strony jest pan Brucem Lee, a z drugiej... chciał pan iść do seminarium?

- Myślę, że większość wrażliwych chłopaków ma taki moment w swoim życiu, że chce zostać księdzem (śmiech). Bo to kojarzyło mi się wtedy z jakimś posłannictwem... Ale do tego trzeba mieć dużo determinacji, Cezary Pazura świętuje dziś w Katowicach 25-lecie działalności artystycznej odwagi i powołania. A ja tak do końca tego nie czułem.

Kiedy po raz pierwszy zdawał pan do szkoły teatralnej, miał pan takie powołanie czy to był czysty przypadek?

- Wszyscy dokoła mówili mi, że się do tego nadaję. Prowadziłem szkolne kabarety, brałem udział w konkursach recytatorskich, udzielałem się w kółkach teatralnych... Na tle rówieśników wyglądałem nieco inaczej. I wciąż też słyszałem, że "Pazura to się nadaje do szkoły teatralnej". Byłem więc bardzo rozczarowany, gdy mnie do tej szkoły nie przyjęli. Tak sobie wbiłem do głowy to bycie aktorem, że nie brałem pod uwagę żadnego innego zawodu. Dlatego fakt, że nie zdałem do szkoły teatralnej potraktowałem jak zimny prysznic, który mnie ostudził i pozwolił realniej spojrzeć na swoją sytuację. I tę trzeźwość w ocenie własnej sytuacji mam do dzisiaj. Mimo, że pracuję w zawodzie od 25 lat, to cały czas zdaję sobie sprawę, że każdego dnia to się może skończyć, te moje "5 minut" i trzeba będzie próbować inaczej dawać sobie radę w życiu.

Dlatego też związał się pan ze scenę kabaretową?

- Kiedy zacząłem grać bardzo dużo w filmach, musiałem zrezygnować z teatru. A scena kabaretowa pozwala na bezpośredni kontakt z widzem. Przypomina mi to teatr z tą różnicą, że w teatrze jesteśmy zamknięci ramami postaci, którą się gra i kreuje, a w kabarecie możemy być sobą do końca.

Który z filmów był dla pana przełomem w karierze?

- To są cezury, daty graniczne. Dla mnie taką cezurą było na pewno "Pogranicze w ogniu" - od tego się zaczęło. Potem był "Kroll" i "Psy". Następnie ważnym filmem w moim życiu było "Nic śmiesznego". I w końcu "Kiler". Po nim nastała era "13 posterunku". Ten serial odmienił mi życie.

Miał pan miał wielu mistrzów?

- Na pewno m.in. Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski czy Adam Hanuszkiewicz, od którego wszystko się zaczęło. To Adam Hanuszkiewicz obsadził mnie w głównej roli w swoim spektaklu dyplomowym. Potem byli młodzi twórcy, tacy jak Władek Pasikowski, Maciek Siesicki i Juliusz Machulski - król polskiej komedii. Bardzo mi pomógł w widzeniu świata. Nie mogę też pominąć Zenona Laskowika, z którym spotkałem się jeszcze w czasie studiów i u niego zdobywałem pierwsze szlify na scenie kabaretowej. No i mój opiekun roku - Jan Machulski... To były najważniejsze osoby, dzięki którym ukształtowałem się w zawodzie. Każdy z nich mówił o tym samym, ale innymi słowami. I człowiek mógł pojąć pełnię tego zawodu.

Sprawdził się pan jako reżyser. Film "Weekend" miał różne recenzje, suchej nitki nie zostawili na nim krytycy....

- Bez przesady! Film został bardzo dobrze przyjęty przez publiczność, a dla mnie to jest najważniejsze. Poza tym zdradzę pani najnowsze wieści: "Weekend" jako pierwszy i jak na razie jedyny polski film trafił do brytyjskiej sieci kin Cineworld, gdzie kilka dni temu zaczęto go grać. Polonia w Londynie jest zachwycona.

A pan czuje się szczęśliwy?

- Tak. Jestem zdrowy, moi rodzice żyją, mam kochającą żonę i córki, jedną malutką i drugą która kończy studia. Zasypiam szczęśliwy i takim się budzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji