Artykuły

Moskwa Kutza

Nie mogłem odnaleźć grobu Antoniego Czechowa, który urzeka prostotą, ale za to zwiedziłem mieszkanie Sergiusza Eisensteina, który był jednym z moich idoli w latach studiów (obok Chaplina i Bressona). W dwa pokoiki po wdowie w bloku z lat trzydziestych wtłoczono wszystkie przedmioty po nim, od 70 lat nieruszone - pisze Kazimierz Kutz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Moskwa wydała mi się tym razem piękna i bezkresna. Siedmiokrotnie większa od Warszawy, napęczniała życiem, cieszy oko rozłożystością architektoniczną, postmodernizmem budowlanym i niezliczoną ilością cerkwi. Nikt z Rosjan nie wiedział, ile ich jest. Miasto iskrzy bulwami monastyrów i niklami wieżowców. Na trotuarach śliski lód pożera energię słońca i nie pozwala spojrzeć ku niebu.

Setki imprez kulturalnych i konferencji. Tu nadal czuje się stołeczność dawnego gigantycznego imperium. Nie ma już tyle brudu i strachu co dawniej. Odwiedziłem Cmentarz Nowodziewiczy, gdzie leżą najwięksi Rosjanie. Niewiarygodna liczba generałów. Nieśmiertelni, spoczywają tu branżami. Jeden z uczonych ma za plecami rakietę odrywającą się od ziemi, a drugi ma w kamieniu wzór matematyczny wypisany jego ręką. Opodal siedzi na brzegu areny słynny klaun, tylko znacznie większy, niż był w życiu. Mogiła Szukszyna blisko Tupolewa, obydwie bardzo skromne i wciśnięte pomiędzy jeszcze starsze groby. Wszystko szare, czarne i skomasowane i tylko gdzieniegdzie bieleją drewnem prawosławne krzyże, wepchnięte w mogiły ostatnimi czasy.

Nie mogłem odnaleźć grobu Antoniego Czechowa, który urzeka prostotą, ale za to zwiedziłem mieszkanie Sergiusza Eisensteina, który był jednym z moich idoli w latach studiów (obok Chaplina i Bressona). W dwa pokoiki po wdowie w bloku z lat trzydziestych wtłoczono wszystkie przedmioty po nim, od 70 lat nieruszone. Książki, bibeloty, obrazy, sofy, fotele i zamsze; omszałe i poniekąd kaprawe w zastygłym czasie, robią wrażenie egipskiej katakumby władcy dusz. I pachnie Stalinem. Tu zjadłem proste śniadanie, niejako w gościnie u starego mistrza. Doznałem wielkich wzruszeń. Wtedy wezwał go Stalin na rozmowę o drugiej części "Aleksandra Newskiego", ale nakazano reżyserowi, aby nie zabierał głosu. Więc patrzył na ówczesnego boga Rosji i milczał. A ten zniszczył jego film na zawsze, a reżyserowi serce. Dziś nie ma w Rosji ani takiego władcy, ani tak genialnych reżyserów jak Sergiusz Eisenstein. Świeże bułki w Moskwie tak samo dobre jak u nas, tylko lepiej wypieczone.

Retrospektywa moich filmów zorganizowana przez Polski Instytut Sztuki odbyła się w nowoczesnej sali jednego z miejscowych milionerów ze słabością do sztuki filmowej. Są tu dwie sale; jedna większa dla filmów komercyjnych, a druga mniejsza dla filmów artystycznych. Z moich filmów pokazano "Krzyż Walecznych", "Nikt nie woła", "Ludzi z pociągu", "Ktokolwiek wie...", "Milczenie", "Sól ziemi czarnej", "Perłę w koronie", "Paciorki jednego różańca", "Śmierć jak kromka chleba" i "Zawróconego". Stare polskie kino ma tu nadal swoją renomę, więc przychodzą do kina ludzie starsi, ale i młodsi, których jest większość.

Byłem na otwarciu przeglądu i po projekcji spotkałem się z widzami. Jak to u nich rozmowy są zawsze ciekawe i zdają się nie mieć końca. W ich szkole filmowej, słynnym WGI, pokazałem "Zawróconego". Długa dyskusja toczyła się wokół spraw zawodowych, było dużo dziewcząt, ale moje oko nie zanotowało ani jednej piękności. Nie byłem jednak na Wydziale Aktorskim.

50 lat temu byłem w tym gmachu z Tadeuszem Konwickim i Ewą Krzyżewską. Za nią - już zmarłą - ciągnęła się sława "Popiołu i diamentu". Ona, cała w czerniach, piękna i milcząca, przyciągała wzrok wszystkich chłopców. Patrzyli na nią z uwielbieniem, jak na ikonę, jak na Czarną Madonnę polskiego kina, która zwiastuje "polską szkołę filmową". Dziś z fascynacji polskim kinem nie zostało nic. Tak jak nie ma na polskim rynku kina rosyjskiego. W Rosji nie ma dokonań naszych. Z teatrem jest znacznie lepiej. Byli tu ze swoimi spektaklami Lupa, Terlikowski, Jarzyna i pozostawili po sobie wielkie wrażenie.

Kiedy lądowałem na Okęciu, Warszawa zrobiła na mnie wrażenie przedmieścia czegoś pomiędzy Berlinem a Moskwą - małe to to i dość byle jakie. Ale już na polskiej ziemi dowiedziałem się, że jestem "anty-Polakiem". Ta gombrowiczowska swojskość i teza pana Jarosława o ukrytej niemieckości Ślązaków uzmysłowiła mi, że wylądowałem w ogrodzie polskiego absurdu. Okazało się, że nie tylko Katowice są miastem ogrodów, lecz także stolica jest wielkim ogrodem głupoty, jeśli idzie o kwalifikację Ślązaków jako niedoklutych Niemców. Nasza niezastąpiona partia ojczyźniana - Prawo i Sprawiedliwość - wchodzi w okres posiewu patriotycznych zbóż, które zaowocują jesienią przy urnach wyborczych.

Jedno wydaje się pewne: na Górnym Śląsku będzie jesienią jak na patriotycznym perskim jarmarku, tyle że bez bachantek z PiS-u. RAŚ powinien wydać z tej okazji małe figurki siedzącego Buddy z miękkim podbrzuszem i urodą Jarosława Kaczyńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji