Artykuły

Skowronek z raju

- Mój profesor Lech Komarnicki stwierdził, że jeśli chcę pojechać na Zachód, moje nazwisko powinno być proste i krótkie. Z nowym nazwiskiem pojechałam do Niemiec i tak już zostało - śpiewaczka THERESE WALDNER (pseudonim artystyczny Teresy Borowczyk-Pekowskiej), gość Opery Nova w Bydgoszczy opowiada o swojej karierze i życiu.

Występowała Pani na wielu scenach operowych świata, łącznie z mediolańską La Scalą. A "Tosca" Panią przywiodła do Bydgoszczy...

- To moja ukochana opera i ukochany kompozytor. Może trzeba do "Toski" dojrzeć, ale w moim przypadku było wiadomo już na początku kariery, że mój głos jest stworzony do dużych, mocnych partii.

Kto odkrył Pani talent muzyczny?

- To były sympatyczne czasy, gdy nauczyciele w podstawówkach wyłapywali talenty. Wytypowali mnie do konkursu piosenki radzieckiej. Pojechałam na eliminacje rejonowe do Jarocina, potem na wojewódzkie do Kalisza. Wygrałam. W jury zasiadała pani prof. Lidia Małachowicz, która prowadziła klasę śpiewu w szkole muzycznej. Po konkursie przysłano kuratora do mojej szkoły, by przekonać rodziców, żeby posłali mnie do szkoły muzycznej. Do południa więc było liceum ogólnokształcące, a po południu szkoła muzyczna. Uczyłam się do północy i nastawiałam budzik na godz. 4, by odrobić lekcje.

Jest Pani skowronkiem...

- Owszem, do dziś lubię wstawać wcześnie, co jest ewenementem w moim środowisku, bo śpiewacy lubią sobie pospać. Wstaję bardzo wcześnie, czytam popijając kawę i siedząc w mojej kuchni obserwuję ptaki, a nawet lisy.

To Pani mieszka w raju...

- Oj, tak - tam, gdzie nie ma ludzi, ale są zwierzęta.

Po maturze trzeba było wybrać...

- Kochałam już wtedy śpiew. Ukończyłam akademię muzyczną dwa lata przed czasem. Czułam potrzebę przeskakiwania tych lat nauki, by iść jak najszybciej do teatru i uczyć się rzemiosła od starszych śpiewaków. W tym czasie też umierał mój ojciec i chciałam pomóc mamie.

Jak wyglądał angaż do Teatru Wielkiego?

- Wzięłam udział w przesłuchaniach. Przyjęto mnie. Pracowałam tam siedem lat. Dyrektor Robert Satanowski wytypował mnie na konkurs wokalny do Miami, gdzie otrzymałam trzecią nagrodę i zaraz pojechałam na konkurs do Wiednia, gdzie dostałam nagrodę specjalną. Po powrocie do Polski z mojej skrzynki pocztowej wysypało się wiele propozycji. Wsiedliśmy więc z mężem do samochodu i przejechaliśmy Niemcy, by wybrać teatr. Zdecydowałam się na Bremen, bo tam dyrygował Marcello Yiotti.

Znanych scen teatralnych potem było dużo. W 2003 roku dostała się Pani do La Scali.

- Tam współpracowałam z Richardo Muttim. W ogóle dziękuję Bogu, że mogłam współpracować z najlepszymi dyrygentami, jak Lorin Maazel i Gianluigi Gelmetti.

Czy będziemy częściej Panią słyszeć w Operze Nova, w związku z rozpoczętymi w Bydgoszczy studiami doktoranckimi?

- Mam nadzieję...

Kiedy powstał Pani pseudonim artystyczny?

- Na studiach. Mój profesor Lech Komarnicki stwierdził, że jeśli chcę pojechać na Zachód, moje nazwisko powinno być proste i krótkie. Z nowym nazwiskiem pojechałam do Niemiec i tak już zostało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji