Artykuły

Szklana menażeria

Cokolwiek by się dalej powiedziało, na wstępie trzeba stwierdzić, że przedstawienie "Szklanej menażerii" jest ciekawe i bardzo godne zoba­czenia - zarówno ze względu na treść sztuki, jak na jej inscenizację, jak też grę artystów.

Jest sztuka ta eksperymentem wyjścia poza ramy tradycyjnych środków teatralnych, sięga do efektów filmowych, miesza różne elementy, wprowadzając moment retrospekcji, postać opo­wiadania, czy konferansjera, który jest jedno­cześnie bohaterem akcji, znosząc przedział mię­dzy widownią i teatralną fikcją.

Nie potrafiłbym zdefiniować, czego symbolem jest "Szklana menażeria"; bo pozornie gra ona rolę w życiu jednej tylko postaci - Laury Wingfield, pięknej kalekiej dziewczyny, obciążonej chorobliwą nieśmiałością, a przez to niezdolnej do normalnej kariery życiowej, w dodatku w Ameryce, gdzie życie wymaga zdolności do twardej, nieustępliwej walki. Czy przenośnia rozciąga się dalej, na treść całej sztuki? Jakoś mi się to wyraźnie nie układa. Bo treścią sztuki jest bunt, protest młodego pokolenia Jankesów z lat 1937-38, przedstawiony we wspomnieniach, z perspektywy współczesności tj. z czasów po II wojnie światowej. Wojna ta - domyślać się trzeba - dała ujście tęsknotom do Wielkiej Przygody, wyrwała tysiące młodych ludzi z za­tęchłej atmosfery filisterskiego mieszczaństwa ze świata, w którym wszystko obracało się do­okoła dolara, kariery, dobrego stanowiska, do­statniego szczęścia przy domowym ognisku. For­ma protestu nasuwa tu przypomnienie "Amery­kańskiej tragedii" Dreisera. Ta sama atmosfera, podobny świat, zbliżona problematyka.

Przedstawicielami dwu nierozumiejących się światów są matka i syn Wingfieldowie. Ona, typ energicznie, z pogodną twarzą stąpającej po ziemi niewiasty - za cel swojego życia uważa doprowadzenie dzieci do takiej pewnej i wygod­nej przystani, o jakiej kiedyś marzyła dla siebie. Podtrzymują ją na duchu wyidealizowane wspomnienia młodości. Trudno jej zrozumieć, że dzieci inne są od niej, że inne mają aspiracje.

Tom Wingfield jest marzycielem, jakiemu trudno jest zżyć się z mieszczańską atmosfera domu, pogodzić się z ideałami prozaicznej pracy, trudno stawać do konkurencji w amerykańskiej walec o byt. Ucieczki od prozy życia szuka w alkoholu i tęsknotach kinowych, wreszcie de­cyduje się na zwyczajną ucieczkę w nieznane. Całkowite rozładowanie kompleksu da mu jed­ynak dopiero wojenna przygoda.

Jim O'Connor jest egzemplarzem normalnego młodego Amerykanina. Bez tęsknot, realnie my­śli o życiu, planowo układa swoją w nim karierę, dostosowaną do zdolności i możliwości. Ten za­pewne "nie rzucił się" do udziału w przygodzie II Wojny Światowej. Chyba w mniej ryzykow­anych jej fragmentach.

Z dużą bezwzględnie sympatią bierzemy udział w tęsknotach i buntach Toma Wingfield. Może dlatego, że są one najbardziej europejskie w psychicznej strukturze młodych Jankesów. Trochę trudniej traktować nam wojnę, jako roz­ładowanie "kompleksu przygody". Zbyt drogo nas to kosztowało, abyśmy mogli odetchnąć z współczującą ulgą na to wspomnienie.

Inscenizacja "Szklanej menażerii" bardzo jest oryginalna i pomysłowa. Znów - można się sprzeczać, co do jej szczegółów, trzeba wyrazić pełne uznanie dla całości. Nie bardzo jestem przekonany, że praca dekoratorska musi być nazwana "kompozycją przestrzeni", ale nazwa nie jest sprawą istotną. Natomiast wchodzenie akto­rów na scenę z widowni uważam za niepotrzebne w tej sztuce, bez głębszego uzasadnienia, rozbijające uwagę widzów, a jako oryginalny pomysł trochę już ograne. Bardzo za to pomysłowo i celowo rozwiązana jest kompozycja sceny, która na niewielkiej przestrzeni przedstawiać musi całe mieszkanie, z wyjściem na ulicę i tej ulicy odcinkiem. Godne uwagi jest też zastoso­wanie świateł nie tylko jako efektu nastrojowego, ale środka lokalizującego akcję, pomocnego przy komponowaniu sceny.

Pierwszy raz zetknąłem się osobiście z prozą reżyserską Erwina Axera, znając ją dotąd tylko z recenzyj. Jest to praca niewątpliwie bardzo ciekawa i inteligentna, nie obawiająca się moc­nego podkreślenia efektów, nie stroniąca od sil­nego wyrazu. Może to czasem wywołać u widza uczucie rozczarowania, gdy już wyzwoli się on spod bezpośredniej sugestii sceny i zastanowi, że z wielkim namaszczeniem, z nazbyt uroczystą powagą powiedziano mu rzeczy nie tak znów ważne i doniosłe. Ale to nie umniejsza podziwu dla zdolności reżysera, który widowni potrafi narzucić swą sugestię.

Aktorsko przedstawienie stoi na bardzo wy­sokim poziomie. Poznańska publiczność spośród występowiczów zna tylko J. Jaronia, który był zaangażowany przed wojną w naszych teatrach. Możemy tylko stwierdzić, że od tego czasu jego talent ogromnie rozwinął się i dojrzał. Rola Toma Wingfielda jest kreacją świetnie przeprowadzo­ną, ciekawą i żywą.

Dobrze zapamiętamy sobie również nowych znajomych: I. Horecką - bardzo przekonywu­jącą, szczerą i bezpośrednią w roli Amandy, matki Wingfield, Z. Mrozowską - aktorkę o du­żym wdzięku, budzącą sympatię w roli Laury oraz J. Duszyński - znakomitego, jako poczci­wy, porządny, młody Amerykanin.

Powtarzam - warto, a nawet trzeba, aby pu­bliczność poznańska jak najliczniej oglądała go­ścinne przedstawienie łódzkiego teatru, tak różne stylem i charakterem od przedstawień naszych teatrów. Da to interesującą skalę porównawczą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji