Artykuły

"Aida" doskonała (w orkiestronie)

"Aida" w reż. Roberto Laganiy Manoliego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

"Aida" Verdiego to dzieło, które jest ozdobą każdego teatru operowego. Wspaniała muzyka, dobre libretto sprawiają, że opera ta jest wyzwaniem rzuconym ambicjom inscenizatorów i wykonawców. Kolejny raz zmierzyła się z nim Opera Narodowa. Powstało widowisko nie dorastające do poziomu narodowej sceny.Jacek Kaspszyk, dyrektor ON, przyzwyczaił widzów do spotkań z nowoczesnym językiem teatru (wyjąwszy nieudaną "Toscę"), zachwycającego formą i oryginalnością. Powierzenie inscenizacji "Aidy" włoskiemu twórcy Robertowi Laganii Manoli sugerowało, że dyrektor zatęsknił za tradycyjną wizją opery. Jednak owa tradycja w wydaniu Włocha okazała się skostniałą, nużącą statycznością "piłą".

Reżysera nie zainteresowały emocje, jakie są udziałem trójki głównych bohaterów: ich wokalne i aktorskie interpretacje ustępowały miejsca rysunkowi plastycznemu, dominującemu nad całą realizacją. O ile wydaje się to zrozumiałe w statycznych scenach zbiorowych, o tyle podczas kameralnych sytuacji może dziwić. Jednak piękno scenografii zakłócał reżyserski nieład, jaki zbyt często zakradał się na scenę, osiągając apogeum w drugiej odsłonie II aktu - scenie triumfalnego powrotu Radamesa. Nawiasem mówiąc, nie widziałem w żadnej inscenizacji "Aidy" interesująco zrealizowanej sekwencji tanecznej. Może by z niej zrezygnować?

Z trudnymi zadaniami wokalnymi ze zmiennym powodzeniem radziła sobie występująca w partii Aidy Irina Gordei (zachwyciła tylko raz: pięknie zaśpiewanym finałem). Śpiewaczka dysponująca imponującym głosem nadużywała dramatycznego wyrazu, nie zwracając uwagi na najliczniejsze w tej partii momenty liryczne. Na dodatek nie mogła opanować gestykulacji, czego efektem było wrażenie, iż prócz wokalnego przekazu obdarowuje widzów "wersją dla niesłyszących".

Do sukcesów nie może zaliczyć roli Radamesa Emil Ivanov: trudno na karb premierowej tremy składać wokalne niepowodzenia, których źródeł upatrywałbym w niedostatecznym wolumenie głosu artysty, właściwym raczej dla lirycznego Alfreda w "Traviacie", a nie bohaterskiego dowódcy egipskich wojsk. Na tym tle, również aktorsko, najlepiej zaprezentowała się Małgorzata Walewska. Jej Amneris to nie zarozumiała dziedziczka tronu, a odrobinę narcystyczna, zakochana bez pamięci, której siła uczucia przesłania świat. Czasem tylko niepotrzebnie nadinterpretacja aktorska kładła się cieniem na urodzie muzycznej frazy.

Najmocniejszą stroną narodowej "Aidy" pozostawała wspaniale grająca orkiestra pod batutą Jacka Kaspszyka. Można mieć jedynie żal do dyrygenta, że momentami wydłużał tempa, ale klimat, jaki wykreował z partytury, był zachwycający. Szkoda, że natchnienie panujące w orkiestronie nie przeniosło się na scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji