Artykuły

"Co kto w swoich widzi snach"

(Jeszcze na temat "Dwóch teatrów" J. Szaniawskiego)

"Nie wszystko się kończy po zapuszczeniu kurtyny" - mówi dyrektor "Teatru snów" w niezwykłej komedii Jerzego Szaniawskiego pt. "Dwa teatry". Zdanie to cytowano i omawiano na wszystkie boki we wszystkich recenzjach i artykułach, związanych z tym fascynującym dziełem. I słusznie. Bo zdanie to zawiera niewątpliwie ziarno z którego wyrasta nie tylko oryginalna roślina komedii o korzeniach głęboko zapuszczonych w ziemię, a o kwiatach przechylonych w krainę snów, ale i wielki problem, wynurzający się ze szczególną jaskrawością w polu uwagi krytycznej w momentach przełamywania się epok. Dlatego sprawa ta nabiera dziś szczególnej wagi. Miłośnicy sztuki dramatycznej mieli okazję oglądać tę komedię na Pradze w Teatrze Powszechnym, obecnie zaś w Warszawie w Teatrze "Rozmaitości". Sprawa jest podwójnie aktualna, a co ważniejsze - posiada aspekt pozaczasowy. Dlatego poświęcamy jej nieco więcej miejsca.

Wysokie napięcie dramatyczne sprzęgające dwa teatry komedii (która Bogiem a prawdą nie wiele z komedią ma wspólnego) jest wspóczesnym wydźwiękiem wielkiej sprawy historycznoliterackiej, która w różnych epokach rozmaicie się objawiała i nazywała. W odniesieniu do epoki romantyzmu nazywało się to "Walką klasyków z romantykami", w okresie pozytywizmu walką z mrzonkami, w okresie międzywojennym niektórzy "walczyli o nowy realizm", walczyła również Awangarda ze Skamandrem o nieuchwytną prawdę twórczości literackiej.

Na pierwszy rzut oka sprawa ukazuje się w następujących konturach. Jest teatr realistyczny pod nazwą, która jednocześnie stanowi komentarz - "Małe Zwierciadło". I jest "Teatr snów" również zdefiniowany nazwie.

"Małe Zwierciadło" odbija realizm życia, "Teatr snów" usiłuje ukazać to, co się nie mieści w ramach "Małego Zwierciadła", a może nawet to, co wogóle jest nieuchwytne dla wszystkich zwierciadeł świata. Odwieczna antynomia. Szekspir:

Zdaje mi się, że widzę... gdzie?

Przed oczyma duszy mojej.

Mickiewicz:

Duchy karczemnej tworem gawiedzi.

W głupstwa wywarzone kuźni;

Dziewczyna duby smalone bredzi,

A gmin rozumowi bluźni.

Wyspiański:

Co się w duszy komu gra,

co kto w swoich widzi snach...

Wydaje się, że problem powyższy powołany dziś do nowego życia przez Szaniawskiego dochodzi w chwili obecnej w swym procesie rozwojowym do punktu bardzo istotnego. Proces ten i punkt widoczny jest nie tylko na odcinku życia teatru. Pojawia się on w kulturze naszych przełomowych czasów, w których z taką gwałtownością przełamują się skrzydła najszerszych antynomii. Analogie zaobserwowane na różnych odcinkach wspierają słuszność tezy ogólnej. W tym sensie rozważania nasze zawarte w artykule na temat współczesnej twórczości poetyckiej (Tyg. Warsz, Nr 11 "Między dwoma brzegami") biegną równolegle w w stosunku do rozważań niniejszych. Owe "dwa brzegi", między którymi płynął i płynie i prawdopodobnie płynąć będzie nurt twórczości poetyckiej, mają wiele wspólnego z "dwoma teatrami", które ukazuje Szaniawski. Teatr prawdziwy nie jest ani "teatrem snów", ani "małym", czy "dużym zwierciadłem", lecz jest strukturą otwartą, w której mieszczą się obydwa teatry - "snów" i "zwierciadła", a który ponad to odkrywa nowe zgodne z prawdą widzenie świata i zmusza siłą wewnętrzną do działania zgodnego z owym widzeniem.

I tu właśnie pada ten trudny ale i najistotniejszy akcent etycznej odpowiedzialności. Od dwoistego punktu wyjścia (dwoistość ta zresztą jest względna) do jednolitego punktu dojścia. Oto droga zagadnienia, oświetlona - jeśli nie całkowicie to w dużej mierze - przez ten kapitalny, udramatyzowany wykład, jakim jest komedia "Dwa teatry".

2.

Spróbujmy obnażyć schemat strukturalny. Od pierwszej chwili niezależnie od działań powierzchniowych narasta spięcie dramatyczne między dwoma dyrektorami; pierwszym "Małego Zwierciadła", który jest człowiekiem z krwi i kości (widzimy go jak zajada śniadanie z niezwykłą dbałością przygotowane przez p. Laurę) i drugim widziadlanym - "Teatru Snów". Ten drugi ukazuje się wprawdzie dopiero w trzecim akcie, "ideowo" jednak obecny jest od początku. Oto dwa "ośrodki dyspozycyjne". Między tymi ośrodkami zarysowuje się jakby mimowolny, a jednak konieczny antagonizm.

Opinia o "Małym Zwierciadle" jest podzielona. Mówi się o nim dobrze i źle, z miłością lub z ironią. Zwróćmy uwagę na sądy ujemne. Woźny Matkowski referuje te zasłyszane ujemne opinie, które streszczają się w zdaniu: "Oni mają wielki repertuar i w ogóle, a u nas jest "realizm i autentyzm". Sam zaś dyrektor tak mówi w rozmowie z Lizelottą: "Nasłuchałem się dosyć złośliwości od różnych młodych i podstarzałych "reformatorów teatru", "malarzy", "groteskowiczów" - nie będę wyliczał ich wszystkich - ale ja, "fotograf rzeczywistości", jak mnie pogardliwie nazywają, nie zmienię niczego w swoim teatrze".

I z drugiej strony - opinie o "Teatrze snów". Też podzielone. Dyrektor "Małego Zwierciadła" jest jego ostrym sędzią. W teatrze tym wprawdzie nie był, nie uświadamia sobie nawet jego isnienia, ale wysłańców jego, garnących się w krąg realizmu, odprawia z niczym. Niepokoją go czymś, czego nie może pojąć ale odprawia kategorycznie. "Smutno mi jest - mówi do "Chłopca z deszczu" autora dziwnych jednozdaniowych sztuk teatralnych, - że muszę panu powiedzieć... utwory pańskie nie będą grane nigdy, w żadnym teatrze świata".

A jak opinię tę uzasadnia? Sztuki te, chwile pochwycone siatką liryzmu, "wejścia" jedynie, mogące wprawdzie wywołać "ciszę albo szmer" - popsułyby styl teatru. Bo w innym miejscu woła dyrektor: "Jestem trzeźwy. Jestem realista!"

W ten sposób konflikt między dyrektorami się zaostrza. Coraz dalsi są sobie w praktyce, a jednak... Jednak jakaś tajemnicza siła popycha ich ku sobie. Jeden dla drugiego staje się niepokojącym zagadnieniem. Jest to ta zagadkowa siła, która łączy przeciwieństwa nawet takie - sięgając w dziedzinę odległa - jak Pankracy i hr. Henryk z Nieboskiej. Skąd siła ta pochodzi? W omawianym wypadku stąd niewątpliwie, że dla obydwu dyrektorów teatr jest zagadnieniem naczelnym. Że jeden i drugi, każdy na swój sposób usiłują rozwiązać jego tajemnicę. I obydwaj wiedzą, że jego istotą jest "przedstawianie". Przedstawianie w tym pozornie dziecinnym, naiwnym znaczeniu, które ukazuje np. śmierć króla Heroda lub Kopciuszka i królewicza. To "przedstawianie" które - wysnute z prawdy Judzkiego przeżycia - otwiera w chwili końcowego zapuszczenia kurtyny perspektywę prawdy nieporównanie szerszą od prawdy punktu wyjścia i rozpoczyna swe promieniowanie już nie na scenie lecz w życiu.

Inna sprawa, że każdy z nich o czym innym myśli jako o przedmiocie "przedstawiania". Pierwszy - przede wszystkim o akcji dramatycznej i działających bohaterach. drugi - o tzw. "teatrze duszy".

Mówiąc o teatrze Maeterlincka w rozprawie pt. "Wesele jako dramat" trafnie pisze na ten temat St. Gertsman (Twórczość nr 1)"Utworów tych w żadnym wypadku nie można nazwać dramatami, a zamiast ogólnikowego określenia Szaroty "teatr statyczny" należałoby je raczej nazwać scenicznymi utworami statycznymi co lepiej i wyraźniej odróżni je od sztuk dramatycznych. Tego rodzaju utwory staną się właściwym teatrem duszy, kiedy celem ich będzie zobrazować głęboko skrytą istotną treść psychiki bohatera".

Wracając do sprawy wiążącej dwu dyrektorów podkreślić trzeba, że łączy ich pasja dramatyczna i miłość teatru. Stąd też pochodzi owo przyciąganie i niepokój. Oto co na ten temat mówi Lizelotta, muza Teatru "Małe Zwierciadło".

"Rzecz inna, że i mnie czasami ten teatr nie wystarcza. "Że chciałabym nieraz przekroczyć poza tę linię, którą wkoło swego teatru zakreśliłeś. Zresztą i ty czasem ten krąg zakreślony przekraczasz, bo trudno powiedzieć w teatrze: tylko "stąd-dotąd..." I ty, i twój autor, którego wystawiasz, i widz z teatralnej sali idzie czasem dalej, gdzieś indziej, niż myślisz".

A dyrektor Teatru Snów tak przemawia do swego realistycznego alter ego:

"Tęsknimy do waszej tężyzny... Teatr pański jest teatrem prawdziwym, z prawdziwego zdarzenia i niewątpliwie ma przewagę nad teatrem moim. Schylam przed nim czoło.

Ale jednocześnie ma poczucie własnej wartości. Z najgłębszym przekonaniem wewnętrznym mówi:

...w rzeczach niektórych teatr mój pańskie "Małe Zwierciadło" przewyższa. Jeżeli trzeba wykryć ukryte uczucie - my to potrafimy, jak nikt inny... Mistrzami jesteśmy w obnażaniu uczuć. Nic się przed nami nie ukryje"

3.

W powyższy sposób zaznaczone są dwa kierunki - odśrodkowy i dośrodkowy. Odśrodkowy, jeśli nie doprowadza do skrajności zbyt jaskrawych, tworzy dwa wielkie konstruktywne style: teatr realistyczny w najszerszym tego słowa znaczeniu i teatr symboliczno-metafizyczny również w najszerszym znaczeniu. Jeśli natomiast przekroczy granicę konstruktywności, nabiera cech "katastroficzych", wynaturzając style. Teatr taki staje przed ślepą ścianą, której nie przezwycięży najbardziej wyszukane wyrafinowanie formalne. W obydwu wypadkach. Teatr realistyczny, niejako "zewnętrzny", ma przed sobą dwie drogi. Bądź deformowania i formowania świata w widoku pewnej koncepcji "wewnętrznej" - "teatru snów" (np. "Róża" Żeromskiego). Wtedy zmierza do struktury nadrzędnej, wyzwalającej moce obydwu brzegów. Mamy wtedy do czynienia z deformacją twórczą. Bądź - drogą rozbijania świata dla samej namiętności analitycznej. Narasta wówczas zagmatwanie elementów świata, stwarzające fikcję bogactwa i odkrywczości. Chaos akcji o błyskotliwych spięciach dramatycznych. Wielość pozbawiona jedności (np. Akt II "Papugi" Korcellego).

Teatr symboliczno-metafizyczny ma również przed sobą dwie zasadnicze możliwości:

Bądź wyrażenie treści wewnętrznych elementami świata - "Małego Zwierciadła" z troską o czytelność i upowszechnienie znaków (akcja, rzeczy, słowa, gesty). Wówczas zmierza do struktury nadrzędnej, harmonizującej "dwa teatry" w całości nadrzędnej (np. Wesele).

Bądź całkowite mistyczne "zatajemniczenie" symbolu, zrozumiałego jedynie dla autora. Wówczas ciśnienie uczuciowo-woluntarne, istota teatru tego rodzaju, nie udziela się widzom w skutek braku komunikatywności. Jedność w jedności, poza wielością. (np. Teatr Maeterlincka niejednokrotnie przekracza tę nader ryzykowną granicę).

Podział powyższy - może pozornie nieco zagmatwany - jest jednak nicią Ariadny, umożliwiającą świadome posuwanie się przez dżunglę dziwolągów twórczości współczesnej. Tak już widocznie być musiało. Kultura i twórczość artystyczna od czasów pierwszej wojny światowej stoi po dziś dzień na tym śmiertelnie niebezpiecznym rozdrożu, gdzie z jednej strony droga ku dekadencji i monstrualności, z drugiej ku twórczości bogatej i ludzkiej jak nigdy. Faktem jest aż nadto oczywistym, że większość artystów schodzi na ślepą bocznicę w mylnym przeświadczeniu dokonywania Kolumbowych wypraw. To zboczenie stało się tak nagminne, że stworzyło swoistą modę i snobizm. Jest to poprostu zatrważające.

4.

Jakże tę sprawę pojął i przedstawił Szaniawski? Otóż po bliższym zapoznaniu się z "Dwoma teatrami" nabieramy przeświadczenia, że problem genetycznej dwoistości dramatu jako rodzaju literackiego został ukazany jednostronnie. Z całkowitym zrozumieniem i postawieniem na właściwym miejscu teatru "Małego Zwierciadła", a mimo pięknej obrony z krzywdą dla "Teatru Snów" Dlaczego? Teatr Snów - tak jak go widzimy w "Dwóch teatrach" - jest teatrem mistycznego zatajemniczenia. Pojawienie się dziewczyny z kwitnącą gałęzią jabłoni to rzeczywiście jeszcze nie teatr. A raczej to teatr zredukowany do pięknego wprawdzie, choć z lekka konwencjonalnego, znaku-symbolu, który ma zastąpić wielość struktury utworu scenicznego. Kto wie, czy załamanie to nie jest rezultatem pomniejszającego sprawę przeciwstawiania teatrowi "Małego Zwierciadła" "Teatru Snów". Bo teatr ten w ujęciu Szaniawskiego zdradza wyraźne pokrewieństwa z surrealizmem ("Ubogim byłby artystą gdyby nie widział uroków niedorzeczności..." - mówi o dyr "Małego Zwierciadła" dyrektor "Teatru Snów"). To pokrewieństwo z "pur nonsens" jest siłą, ale i bardzo groźną słabością. Większą słabością niż siłą. Jesteśmy skłonni twierdzić, że autor ukazując ten "drugi teatr" zgubił się w pewnym sensie na rozdrożu mistycyzmu. Mając odczucie i intuicyjne zrozumienie istoty teatru symboliczno-metafizvcznego, w realizacji literackiej wkroczył na drogę mistycznych ciemności, gdzie znak się staje nieczytelny a słowo zanika. ("A dziś, na przykład, cóż mi pan przynosi na tym arkusiku? Tytuł - "Gałąź kwitnącej jabłoni". A tekst nie dużo większy niż tytuł"). Jeśli więc zasadą strukturalną utworu miała być równowaga między "Małym Zwierciadłem" a "Teatrem Snów" to wskutek pogrążenia tego drugiego skrzydła w płynność chmur podświadomego nie całkowicie została ona zrealizowana. Dochodzimy do punktu zasadniczego. To nie "Teatr Snów" winien być strukturalną przeciwwagą znakomicie ukazanego teatru "Małe Zwierciadło". Jego miejsce zająć winien wspomniany poprzednio "teatr duszy". Jednoaktówki "Małego Zwierciadła" to misterne miniatury dramatyczne arcydzieła kondensacji i skrótu dramatycznego, które rzeczywiście "nie kończą się po zapuszczeniu kurtyny". W jaki wymiar przedłuża się ich działanie? Niewątpliwie na scenę "teatru duszy", którego istotą jest dynamika uczuciowo-woluntarna zmierzająca nie w sferę snów, pod próg świadomości, lecz w sferę sztuki, która jest wysoką domeną świadomości i która zachowując lekkość snów nie uchybia zasadom logiki.

"Sen, jawa i ekstaza twórcza są to trzy rzędy rzeczywistości z gruntu różne. Na niższy stopień rzeczywistości przysługuje oczywiście rojeniom sennym... Realność prawidłowość jawy nieskończenie przewyższa majaki ludzi śniących... Ponad tym systemem "naturalnego postaciowania"... unosi się iluzja sztuki. Na pozór jest ona odrealnieniem świata, powrotem do sfery snów spotęgowanym i uorganizowanym snem i jawie. A jednak maciczna moc sztuki, jej wpływ potężny na dusze, wyzwalający z nich ukryte moce twórcze dowodzi, że jej iluzja jest rzeczywistością obiektywną jeszcze wyższego rzędu, zjawą "ejdosów", potęg tkwiących u podstawy fizycznego i moralnego świata. Jest to jakby owa synteza dialektyki Hegla, powrót do sfery metafizycznej snu, ale już wzbogaconej o całą realność jawy" (Jerzy Braun. Nowy świat kultury).

W tych rejonach pragnęlibyśmy widzieć "drugi teatr" w omawianym utworze. Na tym dopiero poziomie zrównałby się on z pierwszym teatrem, któremu Szaniawski nadał imię "Małego Zwierciadła1". I to wyrównanie pozwoliłoby już bez cienia zastrzeżeń rozwiązać naczelny problem tej niezwyłej komedii która - cokolwiek by się rzekło - stanowić będzie trwałą, wysokiej klasy pozycję w polskiej twórczości dramatycznej. Tym bardziej, że instynkt znakomitego artysty dyktuje raz po raz zdania, poprzez które wydobywa się z podświadomego głęboki i pełen światła nurt, dążący do wielkiej syntezy. Walka teatru "zewnętrznego" z teatrem "wewnętrznym" - ta walka, która niegdyś określała stosunek klasyków i romantyków - jest walką świętą bo tylko przez nią wiedzie droga do twórczości, wyrażającej istotę i pełnię człowieczeństwa.

Walka ta jest wielkim pragnieniem jedności, ale jedności harmonizującej wielość nie zaś jedności wyobcowanej w mrok nieczytelnej tajemnicy. Walka ta, to krzyżowanie się dwóch poezji - poezji "pionu" i poezji "poziomu" (patrz Tyg. Warsz. Nr 11)- z których każda wzbogacona przez swą rywalkę, zmierza do tego samego celu. W ten to niezwykły sposób współdziałają dwaj dyrektorzy - pierwszy "Małego Zwierciadła", który "bał się słowa patetycznego" i drugi "Teatru Snów", który nie umiał "mówić jasno i rzeczowo". Ich wspólnym dziełem jest otworzenie olbrzymich perspektyw, ukazujących teatr przyszłości, teatr rozwiązywanych antynomii. Między dwoma brzegami płynie ten twórczy nurt. Ci, którzy stoją na jednym brzegu mają przed oczami teatr "Małego Zwierciadła" ci zaś z drugiego - Teatr Snów, a raczej "Teatr Duszy". Obydwa brzegi są konieczne, by mógł płynąć nurt poezji. Zniszczenie jednego bądź drugiego grozi katastrofą. Nieokiełznany żywioł poezji niebezpieczny jest jak powódź.

Dwa teatry...

"Chłopiec z deszczu", tajemniczy autor jednozdaniowych dramatów podziwia "Małe Zwierciadło", "bo tam stukają butami, tam jest dużo ciała i spraw ciała, tam zwycięża siła, tam zwycięża młodszy, tam się poświęca starca, by ratować dziecko i zachować gatunek. To co jest w pańskim teatrze, to jest związane z ziemią i przepojone jej magnesem".

Dyrektor Teatru Snów tymi niezapomnianymi słowami zamyka komedię-poemat "Z nowego, naszego już brzegu, będziesz patrzył, jak wyrasta ku górze miasto najdroższe, miasto ukochane, a ponad dachami jeszcze wyżej wyrastają wieże, coraz smuklejsze, aż zatrzymane w najwyższej ekstazie patrzeć będą znowu długie lata w niebo, chwytając wieczny niepokój piorunów i wielki spokój cichych mlecznych dróg".

Cóż to za teatr? To przecież nie "Teatr Snów", ani tym bardziej "Małe Zwierciadło". To chyba teatr prawdziwy, który nie jest snem ani zwierciadłem, który jest natomiast strukturą otwartą, w której mieszczą się skrzydła koniecznych dla twórczość przeciwieństw, a który odkrywa ponad te nowe zgodne z prawdą widzenie świata i zmusza siłą wewnętrzną do działania zgodnego z owym widzeniem.

"Dwa teatry", ten jedyny chyba w swoim rodzaju udramatyzowany wykład na temat istoty dramatu, a jednocześnie urzekający poemat sceniczny, istotnie odkrywa nowe widzenie świata i zmusza realistów do zastanawiania się nad tym, co było przeć podniesieniem kurtyny i co będzie po jej zapuszczeniu, a marzycielom usuwa kurtynę sprzed oczu i zmusza ich do patrzenia na jasno oświetloną scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji