Artykuły

Mistrz epizodów

- Bycie mistrzem epizodów nie jest spełnieniem dla aktora, przynajmniej dla mnie. Wynika to może z mojej próżności, a może z błędnej świadomości, że chciałbym, by parę osób zobaczyło to, co robię w większym niż dotąd wymiarze - mówi warszawski aktor, JACEK BRACIAK.

Urodził się w Drezdenku. W Rzekcinie pod Strzelcami Krajeńskimi w Technikum Mechanizacji Rolnictwa nauczył się obsługiwać kombajn i kosiarkę. Potem ukończył studia na Wydziale Aktorskim PWST w Warszawie. Znany jest z małych i większych ról, na czele z Jureczkiem z filmu "Edi", Pshemko z serialu "Brzydula", Rafałem Sagowskim z "Prosto w serce" i reklamy banku. Ten świetny, wszechstronny aktor ma właśnie swoje pięć minut.

"We wszystkim już grałem" - powiedział pan w jednym z wywiadów. Czy dlatego, że liczy pan nawet najmniejsze epizody?

- Miałem na myśli nie zadania aktorskie, lecz rodzaj mediów: kino, telewizja, seriale, film telewizyjny, teatr. Jak powiedział wybitny reżyser Kazimierz Dejmek, "aktor jest od grania, a dupa od srania". Nie pojmuję swojego zawodu jako posłannictwa. Jest to rzemiosło, które staram się wykonywać najlepiej jak potrafię.

Dzięki tym małym zadaniom został pan uznany za mistrza epizodów. Jak pan to przyjął?

- Szczerze mówiąc, bycie mistrzem epizodów nie jest spełnieniem dla aktora, przynajmniej dla mnie. Wynika to może z mojej próżności, a może z błędnej świadomości, że chciałbym, by parę osób zobaczyło to, co robię w większym niż dotąd wymiarze.

Długo grywał pan epizody?

- Dziesięć lat, aż do Jureczka w filmie "Edi" Piotra Trzaskalskiego.

Jak dowartościowywał pan siebie, czekając na pierwszoplanowe, główne role?

- Celem chyba każdego aktora jest grać duże role i na nie czekać, ucząc się przy okazji pokory, bo często jest się mylonym ze statystą, z amatorem. Pamiętam, jak grając w filmie Wojciecha Wójcika, miałem przynieść paczkę panu Piotrowi Fronczewskiemu. Reżyser krzyknął do mnie: "Panie, niech pan nie patrzy w kamerę!". Dopiero asystent podpowiedział mu, że jestem aktorem, co go zaskoczyło. Miejscem, gdzie nauczyłem się wszystkiego, był teatr, tylko tam aktor uczy się zawodu.

Potem grywał pan w serialach, i to w kilku w roku. Czy zdarzyło się panu grać równocześnie?

- Tak. Ostatnio w "Prosto serce" i w kontynuacji "Ludzi Chudego". Gdy oglądam powtórki "Brzyduli", sam się z siebie śmieję. W ubiegłym roku grałem w dwóch serialach, a w 2009 w trzech. Dla chleba, panie Bohdanie, dla chleba...

A gdzie higiena pracy, gdzie czas na zgłębianie postaci, że o odpoczynku psychicznym nie wspomnę?

- O higienę psychiczną dbam bardzo. Zrezygnowałem nawet z etatu w warszawskim Teatrze Powszechnym, żeby skupić się na serialu i na innych zadaniach, do których zostałem zaproszony. Ale odporność ludzka jest ograniczona i w trosce o własne bezpieczeństwo nie mogę ciągnąć kilku srok za ogon.

Czy zdarzyło się, że poczuł się pan robotem do grania?

- Nie. To, że gram dużo, jest złudzeniem, bo w ciągu jednego dnia kręci się kilkanaście scen z różnych odcinków i zajmuje to jeden dzień pracy, widzowie oglądają je na przestrzeni kilku tygodni.

W wywiadzie dla "Playboya" określił pan siebie jako "szmatę serialową". Czyżby nie cenił pan tego, co robi?

- Jeżeli już coś robię, to z całym dobrodziejstwem inwentarza. "Szmata serialowa" była ironicznym określeniem, bo zagrałem w tylu, że mogę tak o sobie mówić.

Jak na to określenie zareagowali koledzy z branży?

- W większości są to ludzie o dużym poczuciu humoru, np. Krzysztof Stelmaszyk, z którym gram w "Prosto w serce", również się pod nim podpisuje. Małgosia Socha też się uśmiechnęła. Aktorzy w większości zdają sobie sprawę z tego, co robią i dla kogo.

Słyszałem, że nie ma pan wśród aktorów przyjaciół...

- Przyjaźń rozumiem bardzo wyjątkowo - i rzeczywiście w swoim środowisku nie mam przyjaciół. Nie mogę stawiać się na każde zawołanie, a z drugiej strony nikt tego ode mnie nie oczekuje. Nie chodzę na gale, przyjęcia, bankiety. Wolę od czasu do czasu grać w piłkę.

Czy wie pan, że internauci postrzegają pana jako jednego z najbardziej normalnych aktorów. To komplement?

-Tak, bo jeśli dobrze rozumiem ich intencje, to chodzi im o to, że nie jestem nieprzystępny, i że w sposób dość racjonalny mówię o swoim zawodzie. W pracy zdarza się, że przestaję być normalny, bo tam przysłowiowy fijoł jest bardzo pożądany.

Jaki wpływ na tę normalność i naturalność przed kamerą ma fakt, że pochodzi pan ze wsi?

- Oj, duży! Przez lata miałem kompleks wsi, polegający na ogólnym braku kultury. Wychowałem się w małej wiosce i w teatrze byłem po raz pierwszy, gdy miałem dziesięć lat. Zdawałem sobie sprawę, że mam potworne braki w sferze kultury. Moje wątpliwości rozwiał w pewnym stopniu egzamin teoretyczny do szkoły teatralnej, gdy okazało się, że czytałem książki, których nikt poza mną nie znał. To, że ośmielałem się mieć własne zdanie na jakiś temat, było postrzegane jako brak tzw. dobrego wychowania. Prawdą jest, że takiego w domu rodzinnym nie dostałem. Uczono mnie, jak posługiwać się nożem i widelcem, ale nie uczono, że człowiek kulturalny uśmiecha się nawet wtedy, gdy ma coś innego do powiedzenia.

Ciągnie pana czasem do pól i lasów, do wiejskiego stylu życia?

- Pewnie. W domu rodzinnym bywam rzadko, raz do roku, bo częściej nie mogę. Ale z drugiej strony coraz bardziej pragnę ciszy i spokoju, własnego kąta na odludziu.

Ukończył pan Technikum Mechanizacji Rolnictwa. Miał pan powołanie do kombajnu i kosiarki?

- Poszedłem do takiej szkoły, bo wszyscy moi koledzy tam się wybrali. Liceum ogólnokształcące to był obciach, bo tam chodziły dziewuchy. Atak naprawdę, to nie miałem świadomości, na czym ta nauka ma polegać. I okazało się, że maszyny rolnicze interesują mnie mniej niż książki, konkursy recytatorskie i teatr amatorski.

Czyli zaczęło się od konkursu recytatorskiego...

- I drobnych sukcesów, które tam odnosiłem. A potem, w wyniku zbiegu okoliczności, pojechałem na obóz

przygotowawczy dla młodzieży, zdającej do szkół teatralnych z małych miasteczek i wioseczek, gdzie spotkałem pedagogów z ówczesnej PWST w Warszawie. Chciałem zdawać do Wrocławia, ale profesor Jan Englert zaproponował mi Warszawę.

Uczelnię ukończył pan z wyróżnieniem, ale stwierdził, że dla aktorów grających w filmie nie jest ona potrzebna.

- Podtrzymuję to, ale brak studiów aktorskich obnaża w teatrze wszelkie braki. Mało tego, dyskryminuje tych, którzy odważą się wejść na deski sceniczne bez solidnego przygotowania.

W Teatrze Powszechnym grał pan w sztukach wielkich dramaturgów, ale to już przeszłość, bo zrezygnował pan z etatu. Czy praca w serialach rozwija aktora?

- Nie, bo to, co pokazuję w serialach, zawdzięczam temu, czego nauczyłem się w teatrze. Serial nie uczy, tylko eksploatuje to, co aktor już umie.

Na szczęście nie gra pan wyłącznie w serialach.

- Zagrałem u Smarzowskiego w "Róży", u Kryńskiego w "Koktajlu". Przede mną następne filmy.

To, co pan potrafi, widać było w kapitalnie skonstruowanej postaci Wieńczysława Wyciora "Pshemko" w serialu "Brzydula". Aż dziw bierze, że potrafi pan być wiarygodnym gejem, będąc prywatnie homofobem?

- Ja homofobem?

Sam czytałem.

- Ależ skąd, słowa mogące mnie o to podejrzewać, zostały włożone w moje usta. To zaprzeczenie nie wynika z mojej poprawności politycznej, bo takową mam w dupie. Jeżeli nie chcę o czymś mówić, to zachowuję to dla siebie. A jeśli ma pan na myśli moje stwierdzenie, że pewne zachowania są pedalskie, to nie o orientację seksualną mi chodziło, lecz o pewien sposób myślenia. Słaby, tchórzliwy... Mam wielu znajomych wśród gejów, bardzo ich lubię, i myślę, że oni mnie również.

Czyli lubił pan granego przez siebie geja Pshemkę?

- Bardzo, i zawsze z sentymentem wracam do tej postaci. Gdy oglądam powtórki "Brzyduli", sam się z siebie śmieję.

Z kolei Rafał Saganowski z serialu "Prosto w serce" to gnida i podstępna kanalia. Jak czuje się pan w postaciach na wskroś negatywnych?

- Świetnie! Przeważnie są bardzo ciekawym materiałem aktorskim. Wbrew pozorom łatwym, bo trudniej jest zagrać kogoś dobrego. Wachlarz dobroci jest dosyć ograniczony, a aktor, który może pogmerać w ciemniejszej stronie ludzkiej psychiki, ma o tyle łatwiejsze zadanie, że odcieni podłości, przebiegłości i złośliwości jest dużo więcej, niż tych jasnych cech.

Nie obawia się pan utraty sympatii widzów, którzy często kojarzą aktora z postacią i to jemu przypisują najgorsze cechy charakteru?

- Obawiałbym się, gdyby to była moja pierwsza większa rola. Ale widzowie znają mnie z wielu wcześniejszych ról i mają świadomość, że wcielam się w przeróżne postaci. Ludzie mogą mnie postrzegać jako geja i słabego, nieporadnego alkoholika, kochającego ojca. Ale jak do tej pory nikt nie spluwał na mój widok, a faceci mnie nie podrywali.

Kolejną serialową rolę Marka w "Rodzince.pl" zagrał pan dla poprawy samopoczucia i odreagowania od bycia mendą?

- Przede wszystkim bardzo spodobał mi się scenariusz, atmosfera na planie. Kilka scenek, które miałem do zagrania, było szalenie dowcipnych, dlatego chętnie gościłem na planie.

Wiem, że lubi pan stare samochody, które kupuje, remontuje, sprzedaje i... znów kupuje. Czym jest dla pana to hobby?

- Chorobą, z którą muszę walczyć. Jeszcze zachowuję granice rozsądku, chociaż jest mi trudno. Ostatnio sprzedałem pięknego mercedesa 123 i nabyłem mercedesa 190, też ponad dwudziestoletniego, w świetnym stanie. Myślę, że pozostała we mnie część chłopca, który zawsze o tym marzył, żeby mieć samochody. Co tu ukrywać, chciałbym mieć wszystkie! Zwykle mam dwa, w porywach do trzech.

Zawsze są to mercedesy?

- Zawsze. Przy tej marce występuje szczególny rodzaj chemii. A zamiłowanie do pojazdów mechanicznych dało mi właśnie technikum.

Przed spotkaniem z panem zrobiłem małą sondę. Zapytałem kilka osób, czy wiedzą, kto to jest Jacek Braciak, i proszę sobie wyobrazić, że nikt nie wiedział. Ale gdy podpowiedziałem, że to ten melancholijny pan z reklamy banku, występujący tam w duecie z mamą, natychmiast skojarzyli. Czy ma pan świadomość swojej popularności reklamowej?

- Już tak, bo docierają do mnie zewsząd sygnały od przypadkowo napotkanych osób i od kolegów z Warszawy. Wszyscy reagują na tę reklamę pozytywnie, mówią, że się podoba. Oglądają ją miliony ludzi, więc trudno od niej uciec.

Ma pan na koncie dziesiątki ról, czy nie zastanowiło pana, że ludzie kojarzą pana z reklamą banku?

- W dobie emitowania mnóstwa seriali, nazwisko aktora, mało kto kojarzy. A jeśli użyje pan imienia lub nazwiska postaci serialowej, będzie od razu kojarzone. Jest wielu wybitnych aktorów i jeżeli zrobi pan taką samą sondę i zapyta, kto to jest np. Jerzy Radziwiłowicz, to myśli pan, że każdy odpowie panu bezbłędnie? Takie już mamy czasy, że nie tylko trzeba grać, ale i bywać, udzielać się, mieć parcie na szkło i kolorowe pisemka.

Tę reklamę dostał pan z castingu?

- Nie, zostałem do niej wybrany. Gdy poproszono reżysera Piotra Trzaskalskiego o kontakt ze mną, odpowiedział, że nie jest pewien, czy się zgodzę. O mały włos pozbawiłby mnie kolejnego mercedesa.

Po Jureczku z filmu "Edi" nie było dla pana roli na dużym ekranie na miarę tej nagradzanej, wysoko cenionej przez krytykę?

- Jestem gotowy. Czekam.

Reżyser Trzaskalski też nie miał dla pana propozycji?

- Po "Edim" był "Mistrz", do którego mnie zaprosił. Potem nie robił filmów. Ponownie spotkaliśmy się na planie reklamy.

Nadal planuje pan kupić za kilka lat szopę w Portugalii i tam zamieszkać?

- Szopy nie, bo mam już wybrany dom. Blisko wybrzeża, oceanu. W Portugalii jest sprzyjający klimat. Nie ma zimy i są życzliwi ludzie.

Powiedział pan kiedyś: "Całe życie uciekałem od wsi i szukania ciepłej wody w kranie". Teraz mieszka pan w ekskluzywnej dzielnicy w Warszawie i mówi, że tam życie jest nie do zniesienia.

- Na Saskiej Kępie jest fajnie, ale zależy, gdzie się tam mieszka. Ja mieszkam przy przelotowej ulicy, w drodze do stacji benzynowej, dlatego chciałbym się przenieść, gdzie jest spokojniej.

W końcu pozbył się pan kompleksów wynikających z chłopskiego pochodzenia?

- Nadal je mam i pielęgnuję w sobie. Wiem też, że mam pewne wartości, których mi nikt nie odbierze. Ich nie da się kupić. Trzeba je mieć z miejsca urodzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji