Artykuły

Prostowanie Bananów

Wojna w polskim teatrze toczy się głównie miedzy krytykami. A ściślej: wyznawcami Teatru Rozmaitości a resztą, bo nie chodzi im o cały młody teatr, podobnie zróżnicowany, jak stary - pisze Elżbieta Baniewicz.

Notatnik Teatralny wydał ostatnio numer pod hasłem: Wojna w polskim teatrze. Po roku 1990 pokolenie "młodszych zdolniejszych" reżyserów, piszą redaktorzy, spowodowało, "fundamentalne zmiany" w naszym teatrze. W odróżnieniu od starych znakomicie odnaleźli się w nowej rzeczywistości, zaproponowali odmienną problematykę, a tym samym formę. Rymuje się ona wyraziście z wrażliwością pokolenia wychowanego na kulturze obrazkowej, komórkach, esemesach, w przeciwieństwie do spektakli tradycyjnych, opartych na literaturze, "pachnących Skolimowem". Niestety, ich osiągnięcia są lekceważone albo budzą opór twórców i krytyków starszych generacji, którzy z wysokości Okopów Świętej Trójcy nie chcą zmieniać ani swoich gustów, ani poglądów. Konflikt ostry, podziały oczywiste.

Teatr, który się wlecze w ogonie życia, mieszczański, z pluszowymi kotarami, konformistyczny, zachowawczy, zakłamany kontra teatr, który wychodzi do ludzi w autentyczną przestrzeń miasta i poszukuje nowego aktorstwa, odważny, bezpruderyjny, prawdziwy. Epitety używane po obu stronach można mnożyć albo cytować z prasowych polemik. Wrocławscy redaktorzy, choć nie kryją swoich sympatii, pokusili się o rzecz trudniejszą. Zaprezentowali szerokie spektrum poglądów, czyli poważną rozmowę obu stron, a przynajmniej dali dla niej solidny materiał wyjściowy. Numer Notatnika czyta się świetnie, jest o czym pomyśleć.

Odwieczny konflikt pokoleń pokazano w aspekcie historycznym (Generacje i skandale Rafała Wegrzyniaka), teoretycznym (Starzy z młodymi czy stare z młodym? - rozmowa Piotra Gruszczyńskiego z Marią Poprzęcką) i praktycznym. Tu zabrali głos aktorzy i dyrektorzy teatrów, reprezentujący różne generacje i poglądy, między innymi: Krystyna Meissner, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki, Zbigniew Zapasiewicz, Maciej Englert, Maciej Nowak, Jacek Głąb. Uzyskano także wypowiedzi reżyserów - Krystiana Lupy, Mai Kleczewskiej, Jana Klaty i Redbalda Klynstry. Blok rozmów uzupełniają długie teksty krytyków - Romana Pawłowskiego i Tomasza Mościckiego - prezentujące zupełnie odmienne stanowiska. Obaj dobiegają czterdziestki i o konflikcie pokoleń nie ma mowy. Metryka urodzenia nie zawsze przesądza o miejscu w tym sporze, co podkreśla wielu z przepytywanych. Chodzi zatem o postawy twórcze i krytyczne, na tyle wyraźnie sformułowane, że nie sposób ich zlekceważyć.

Ponieważ zostałam w paru miejscach Notatnika przywołana, pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze na temat "ostrego jak nigdy dotąd" podziału w polskim teatrze. Roman Pawłowski był łaskaw zaprosić mnie do dyskusji "Pany z Ateneum kontra chamy z Rozmaitości", która odbyła się w Instytucie Teatralnym wiosną ubiegłego roku. Życzliwy mi człowiek, kiedy się zorientował, że będę jedynym "chłopcem do bicia", ponieważ panowie - Wojciech Młynarski, Gustaw Holoubek i Janusz Kowalczyk - postanowili zlekceważyć zaproszenie, poradził mi zdezerterować. Wątpił w możliwość lojalnej wymiany poglądów w takim składzie. Słusznie.

Jej przebieg znam z internetowego sprawozdania. Okazało się, że mój główny oponent, Piotr Gruszczyński, postanowił przyjść nago (sądził, że przerażona tym widokiem zasłonię oczy i z krzykiem ucieknę?), ale zabrakło mu odwagi. Pojawił się w dresie, ogolony na łyso, myśląc pewnie, że ja ubiorę się w habit, więc walka będzie malownicza. Dobrze, że nie poszłam. A i tak jeździł po mnie jak po łysej kobyle, bo śmiałam napisać, że teatr Warlikowskiego wydaje mi się kiczowaty, a fragmenty o Jarzynie, którego chwaliłam za talent, marnowany w komercyjnych zabawach, pominął. Wyznawcy żadne argumenty nie przekonają, wszędzie zobaczy wroga własnej wiary. Kto nie z nami, ten przeciw nam.

Akurat w sprawie młodych talentów sumienie mam czyste i zasługi nie mniejsze od wielu zwolenników. Pięć lat jeździłam po kraju, z Bożeną Winnicką i każdego roku z innym kolegą, w poszukiwaniu przedstawień na katowicki festiwal Interpretacje. Przypomnę nazwiska laureatów i tytuły dzieł: Anna Augustynowicz - "Moja wątroba jest bez sensu" Wernera Schwaba, Grzegorz Jarzyna - "Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza, Remigiusz Brzyk - "Czarownice z Salem" Arthura Millera, Wojciech Smarzowski - "Kuracja" Jacka Głębskiego (spektakl Teatru TV). W kolejnych edycjach festiwalu promującego młodych reżyserów, brali udział: Krzysztof Warlikowski, Piotr Cieplak (trzykrotnie), Andrzej Domalik, Wojciech Adam-czyk, Agnieszka Glińska, Paweł Miśkiewicz (dwukrotnie), Adam Sroka, Zbigniew Zasadny, Iwona Kępa, Piotr Tomaszuk, Waldemar Zawodziński, Zbigniew Brzoza, Marek Fie-dor, Grzegorz Wiśniewski, Piotr Kruszczyń-ski, Monika Pięcikiewicz, Andrzej Bubień, Jacek Orłowski, Łukasz Kos.

Przepraszam za tak długi spis, i tak bez nazwisk reżyserów Teatru TV, ale nie widzę tu "młodszych zdolniejszych", a pominiętych. Festiwal Kazimierza Kutza wielu twórcom pomógł, nie mówiąc o wyróżnieniach (minimum 10 000 PLN, laureaci wielokrotność tej sumy).

Trudno zatem zgodzić się z opinią, by młody teatr był lekceważony i niedoceniany przez stary. W jury byli między innymi: Anna Polony, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Erwin Axer, Gustaw Holoubek, Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Grzegorzewski, Krystian Lupa, Jerzy Trela, Stanisław Radwan, Henryk To-maszewski, Maciej Englert i Jan Englert, Jan Kanty Pawluśkiewicz. Chyba żadne pokolenie polskich reżyserów nie miało szans na spektakularne kariery, błogosławione nagrodami przez autorytety zawodowe tej rangi. Gdzież te Okopy Świętej Trójcy?

Równie trudno się zgodzić z twierdzeniem, powtarzanym jak poprzednie na łamach Notatnika, że młody teatr w nowej rzeczywistości dał sobie radę lepiej niż stary. Dał sobie radę co najmniej różnie, jeśli się przyjrzeć losom "młodych talentów". Arcydzieł powstało niewiele. Czy wymyślono nową estetykę? Żadnej generalizacji, jednym się udało, innym niezupełnie. Natomiast w sprawie, która zasadniczo różni - jak piszą redaktorzy - twórców obu generacji (wierność lub niewierność literaturze), należy powiedzieć stanowczo: wszyscy młodzi posługiwali się literaturą. Nie zawsze najlepszą i nie zawsze z wybranym utworem zdołali sobie poradzić, ale to inna kwestia. W żadnym wypadku nie był to teatr autorski reżysera, czyli fundamentalna zmiana w traktowaniu literatury.

Można ją było zauważyć w przedstawieniach Henryka Tomaszewskiego, który potrafił stworzyć fenomenalny "Traktat o marionetkach" ruchem i plastyką ciała (według tekstu Kleista zresztą), oraz w "Sędziach" Wyspiańskiego i "Operetce" Gombrowicza rządzących się logiką wyobraźni i formy Jerzego Grzegorzewskiego. Były to jednak spektakle mistrzowskie przygotowane przez starszych panów.

Zanim "młodsi zdolniejsi" dopracują się podobnej klasy artystycznej, chyba trochę wody w Wiśle upłynie. Naprawdę Pan Bóg ani natura nie rozdziela zdolności na kartki. Warto o tym pamiętać, budując "przepaść" miedzy pokoleniami. Dlatego rację ma Maciej Englert, gdy mówi w Notatniku o budowaniu sztucznych barier. Po pierwsze młodość owych "zdolniejszych" już nie pierwszej świeżości; to panowie i panie grubo po trzydziestce, niektórzy rozpoczęli piąty krzyżyk. I nie starcy o nich piszą, większość już spogląda na wszystko z niebiańskiego balkonu, tylko rówieśnicy albo studenci. Na łamach Teatru czy Didaskaliów same nowe nazwiska, recenzje zaś bardziej merytoryczne, a mniej ideologiczne niż w gazetach, gdzie jako żywo emeryta nie widać. Teatr to sztuka młodych. Zawsze tak było. I jest, bo najliczniejszą grupę publiczności stanowi młodzież licealna i studencka. W każdym teatrze! Tyle w każdym razie mówi statystyka, czyli fakty. Zatem upada kolejna utopia - młoda widownia wychowana na obrazkach, esemesach itp. porwana przez nowy teatr. Starcy na widowni bywają najrzadziej. W ogóle publiczność jest dziwna; na dobre przedstawienia kupuje bilety, a złe omija mimo gwiazdek, rankingów, rekomendacji.

Englert słusznie też zauważył, oprócz paru innych rzeczy, że wojna w polskim teatrze toczy się głównie miedzy krytykami. A ściślej: wyznawcami Teatru Rozmaitości a resztą, bo nie chodzi im o cały młody teatr, podobnie zróżnicowany, jak stary. Skądże. Chodzi przede wszystkim o przedstawienia z kręgu Warlikowskiego - odważne, bezpruderyjne, wspaniałe. Nie czuję się powołana do uprawiania public relation Teatru Rozmaitości, co czyni kilku recenzentów, podnosząc krzyk, jeśli ktoś nie podziela owej wiary artystycznej. Nie podzielam, ale też nie jestem wyznawcą żadnego artysty, bowiem taka postawa szkodzi myśleniu krytyka. Oprócz mnie czasem się odezwie Elżbieta Morawiec, Józef Kellera albo Jerzy Koenig spod zdziwionej brwi wypuści felieton. Innych piszących starców nie widać. To w tej sprawie pięćset stron druku o wojnie w polskim teatrze?

Ale dziś Rozmaitości są trendy, to się nosi. Nosi się także prawdę. Teatr zapisujący życie na bieżąco, czyli problemy zwykłych ludzi przytłoczonych złem świata pełnego korupcji, biedy, rodzinnych i społecznych patologii (stary teatr, jak wiadomo, zło świata popiera w całej rozciągłości). Przenosi się on do porzuconych budynków, koszar, fabryk, na dworce, ulice. Obejrzałam kilka spektakli teatru z Legnicy, okrzyczanych w swoim czasie wydarzeniami: "Złego" Tyrmanda w starej fabryce, "Balladę o Zakaczawiu" graną w starym kinie (w Warszawie w Riwierze), "Wesele raz jeszcze" Pruchniewskiego w siedzibie teatru, "Szpital Polonia" w Teatrze Małym oraz "Koriolana" w toruńskich fortach. Dziękuję, nigdy więcej. Toż to czysta amatorszczyzna reżyserii, aktorstwa, dramatopisarstwa. Nawet z Szekspira można zrobić grafomana, jeśli się go wystawi z amatorami, koniecznie w plenerze.

Podobną, na szczęście uzupełnianą innymi propozycjami formułę przyjął Maciej Nowak w Gdańsku. Też stara się robić teatr ważny, aktualny. W Szybkim Teatrze Miejskim, inspirowanym rosyjskim teatrem doc. i techniką verbatim rejestrująca autentyczna mowę i zachowania, premiera goni premierę. "Padnij", czyli relacje żon, których mężowie walczą w Iraku, uzupełnia reportaż o polskich neonazistach "Nasi", następnie o prostytutkach ze Wschodu, "Kobiety zza wschodnie"j, za chwilę pamiętnik bezdomnej wystawiony w schronisku Brata Alberta, gdzie obok aktorów, grają ludzie wyrzuceni na margines społeczny. "Pamiętnik z dekady bezdomności". Też dziękuję. Sztuki z dokumentu czy reportażu rozpisanego na dialogi zrobić się nie da. Sztuki nie warto zastępować socjologią.

Teatr wyrasta z teatru jak literatura z literatury, a malarstwo z malarstwa. Tu nie ma prawdy życia, jest tylko prawda sztuki. Nie wszyscy recenzenci chcą się z tym zgodzić, skoro z zapałem godnym lepszej sprawy walczą o teatr w skali jeden do jednego. "Cała prawda całą dobę" to domena telewizji, filmu dokumentalnego, z tym żaden teatr nie wygra.

I nie powinien, to absolutnie ślepa uliczka. Siłą teatru jest sztuczność, a nie naturalność, kłamstwo, nieprawda. Podążając drogą prawdy życia, należałoby domagać się, by aktorzy, grając narkomanów, wstrzykiwali sobie w żyły kompot. Ofelia, zgodnie z tą logiką, musiałaby się utopić, a Hamlet zginąć wraz z Poloniuszem, Klaudiuszem, Gertrudą i resztą dworu, co mogłoby ewentualnie rozwiązać problem bezrobocia wśród aktorów, ale nie problem sztuki. Dalej idąc tą drogą, skoro nagość już była, miłość fizyczna również (czemu nie domyśleć rzeczy radykalnie i konsekwentnie), czekam teraz na prawdziwą egzekucję albo akt kanibalizmu. Tylko bez butaforki i sztuczek! Jak prawda, to prawda. To dopiero byłoby wydarzenie medialne! Otóż nie wierzę w teatr prawdziwy i tu dla mnie przebiega granica "wielkiego sporu w polskim teatrze", któremu poświęcili tyle uwagi redaktorzy Notatnika.

Wraz z "teatrem prawdziwym" wlewa się na nasze sceny cała masa amatorstwa, czemu sprzyja brak dobrych tekstów i sensownych reżyserów. Drzwi są szeroko otwarte dla młodych jak nigdy dotychczas. Jeśli ktoś umie ustawić dwie do czterech sytuacji, jako tako porozumiewa się z aktorami, pracy ma pod dostatkiem. Średnie i starsze pokolenie nikomu nie zagraża, dawno się wykruszyło. Kiedyś absolwent reżyserii był zadowolony, gdy robił "Brytana Brysia" Fredry w Gorzowie, dziś zaczyna od arcydzieł. Wystarczy byle pomysł, by się dostać na najlepsze sceny. "Platonow" Czechowa w saunie - proszę bardzo!, "Letnicy" Gorkiego w przyczepie kempingowej - nie ma sprawy!, "Hamlet" w stoczni i z castingu - oczywiście!, "Kordian" na cztery osoby - świetnie!, "Edyp" w krajobrazie postindustrialnym, czyli na ziemi jałowej -

jak najbardziej!, "Makbet" w kamizelkach kuloodpornych z komórką w ręku - fantastycznie! To są nowe szaty klasyki. Bez nich dramaty napisane sto i więcej lat temu nie mogą przemówić do widza. To jasne, trzeba uwspółcześniać. Jeśli tekst zbyt skomplikowany, to go skreślimy albo zatrudnimy tekściarza od Shreka, by napisał lepszy. Długie monologi męczą artystów, przecież w telenowelach bohaterowie porozumiewają się półsłówkami. I dobrze jest.

A jeśli ktoś się nieśmiało domaga, by wszystkie znaczenia wychodziły ze sceny, a metafizyka miała korzenie w sposobie istnienia postaci, by estetyka służyła sensom całości, o nie, to zakłamaństwo, wstecznictwo i okopy Skolimowa.

Proszę bardzo, nawet mi pochlebia, tylko mało zgodne z prawdą. To nie ja kreuję co tydzień na swych łamach geniusza reżyserii albo nowego Szekspira. To nie ja ogłaszam, że nowa dramaturgia jest kołem zamachowym polskiego teatru, dzięki czemu jak gospodarka wychodzi on z dołka. Robi to konsekwentnie recenzent największej gazety w kraju w nakładzie kilkusettysięcznym. To głównie jego gusty i poglądy kreują "wielki spór". A to jest szkodnictwo na wielką skalę, przy którym moja niezgoda w niszowym miesięczniku jest piskiem zdychającej myszy. Ale i tego nie wolno.

Piszę "szkodnictwo" z pełną odpowiedzialnością, obserwuję bowiem skutki tej propagandy na scenach, niestety także narodowych, które ścigają się na aktualność i nowoczesność w wydaniu Gazety Wyborczej. Niby nic złego w tym, że też chcą być aktualne. Jest tylko małe "ale". Te sceny dostają kilkadziesiąt milionów rocznie, by służyć kulturze i tradycji, strach napisać - tożsamości narodowej, ochronie polszczyzny i rzemiosła, a nie na propagowanie amatorszczyzny. Czymże innym, jak nie czystą amatorszczyzną dramatopisarstwa, jest "2 maja" Andrzeja Saramonowicza, "Koronacja" Marka Modzelewskiego, "Narty Ojca Świętego" Jerzego Pilcha czy "Piaskownica" Michała Walczaka? Toż to blisko dramatu z prawdziwego zdarzenia nawet nie leżało, więc jak z takich tekstów zrobić przyzwoite przedstawienie? Przecież to czysta pornografia, że aktorzy klasy Gajosa, Radziwiłowicza, Budzisz-Krzyżanowskiej grają w takiej literaturze na scenie przy placu Teatralnym w Warszawie. Czy dyrektor, wieloletni rektor Akademii Teatralnej, wybitny aktor, Jan Englert, tego nie wie?

A w Starym Teatrze w Krakowie lepiej? Za dramaturgię uchodzą tam teksty dymków z rysunków Andrzeja Mleczki, stare numery kabaretowe, ostatnio sztuka Pawła Sali o biciu seksualnego rekordu, który spisał dialogi na targach erotycznych. Wszystko na czasie i prawda głęboka, gdzież się z nią równać naszym wieszczom. Tylko dyrektor Grabowski, przez wiele lat dziekan wydziału reżyserii, wychowawca młodych, jakoś nie nadąża. Zamiast być trendy, gra. "Gang Bang" w sali im. Heleny Modrzejewskiej, a nie na dworcu pod hasłem: Narodowy bliżej ludu podróżującego. W drodze z Przemyśla do Szczecina paru panów mogłoby się rozgrzać, a parę pań dorobić do domowego budżetu w ramach obserwacji uczestniczącej. Okazja medialnej reklamy stracona bezpowrotnie. Były szef Didaskaliów, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim zatrudniony jako kierownik literacki teatru nie doradził? A może minister nie zdążył z dotacją na tak ambitny projekt? No i tak to jest z walką młodych i starych w teatrze. Trochę tak jak z polityką, bardzo chciałabym pójść do najbliższych wyborów, ale nie mam na kogo głosować. Trudno. W teatrze też coraz częściej mówię: trudno.

Tylko tu mam wybór. Mogę pójść do kina i zobaczyć po raz n-ty "Spalonych słońcem" Michałkowa czy "Rzym" Felliniego albo fantastycznie zrobione, zagrane i poruszające "Złe wychowanie" Almodóvara. Mogę też posłuchać "młodego" Leszka Możdżera, który genialnie gra ze "starym" Adamem Makowiczem, i paru innych płyt. Poza tym mam jeszcze kilka książek. A młody teatr? Czy można komuś zabronić prostowania bananów?

Na zdjęciu:"Zaryzykuj wszystko", TR Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji