Ciała, które śpiewają
- Jestem Niemką i moimi nauczycielami w młodości byli uczniowie drezdeńskiej szkoły Mary Wigman. Potem ukształtował mnie głównie taniec amerykański. Mój styl to zatem mieszanka dawnego ekspresjonizmu i współczesnego tańca postmodernistycznego mówi choreografka SASHA WALTZ.
Po warszawskiej premierze "Matsukaze" Sasha Waltz dokonuje dla "Rz" artystycznej samooceny.
Rz: Gdybym zapytał, kim pani jest, jaka byłaby najkrótsza charakterystyka?
Sasha Waltz: Jestem Niemką i moimi nauczycielami w młodości byli uczniowie drezdeńskiej szkoły Mary Wigman. Potem ukształtował mnie głównie taniec amerykański. Mój styl to zatem mieszanka dawnego ekspresjonizmu i współczesnego tańca postmodernistycznego. Często też bywam porównywana do znakomitej rodaczki Piny Bausch, ale myślę, że nie ma między nami podobieństw. Czytaj też - Japońska opowieść, europejski styl
Pani artyści muszą tańczyć, śpiewać i być aktorami jednocześnie, jak więc dobiera pani tancerzy do swego zespołu?
- Każdy spektakl wymaga odrębnego castingu. Przy "Matsukaze" wiedziałam, że nie skorzystam z tancerzy o mocnej budowie, a mam takich w zespole, wybiorę natomiast tych delikatnych. Ktoś, kto chce się ze mną związać, musi być otwarty na różne pomysły i techniki tańca, mieć osobowość i coś, co przykuwa moją uwagę. Wymagam też umiejętności niezwykłej koncentracji.
Jak określiłaby pani swój styl?
- On nieustannie się tworzy. Przez wszystkie lata rozwijałam własną technikę tańca, ale nigdy nie uważałam, że stworzyłam zamknięty system, bo to oznaczałoby, że będę jedynie się powtarzać. Ciągle szukam nowych inspiracji i przesuwam granicę, do której chciałabym dojść.
Czy to przesuwanie granicy nie powoduje, że taniec traci tożsamość, staje się jednym z elementów sztuk wizualnych?
- Taniec będzie istniał dopóty, dopóki jego tworzywem będzie ludzkie ciało. W "Matsukaze" znów przesunęłam granicę. Do tej pory pracowałam z tancerzami, którzy śpiewali, w tym spektaklu są śpiewacy, którzy także tańczą. Czy to znaczy, że uprawiam inną sztukę? Moim zdaniem nie, integracja jest jedynie znakiem naszych czasów.
Przełomowe momenty w pani karierze?
- Pierwszy spektakl, który zrobiłam. Na pewno "Ciała", którymi rozpoczęłam działalność w berlińskim teatrze Schaubühne. Ważne też było moje pojawienie się w świecie opery. Teraz zaczynam tworzyć operę choreograficzną, połączenie śpiewu i tańca. Bardzo mnie ona pociąga.
Co będzie dalej?
- Kolejne muzyczne przedsięwzięcie z kompozytorem Markiem André. Tym razem muzycy będą współkreować spektakl. W planach mam też "Orfeusza" Monteverdiego.
Może pani sobie wyobrazić, że wyreżyseruje konwencjonalną operę Mozarta, Verdiego, Pucciniego?
- W widowisku, nad którym pracuję z Markiem, będą fragmenty z Mozarta. Może to mój pierwszy krok w tym kierunku. Czy podjęłabym się wyreżyserowania całej opery z epicką akcją? Może, zobaczymy.
Sasha Waltz
urodzona w 1963 r., taniec i choreografię studiowała w rodzinnym Karlsruhe, Amsterdamie i Londynie. W 1993 r. założyła zespół Sasha Waltz & Guests. Prowadziła słynną scenę Sophiensaele w Berline, współkierowała teatrem Schaubühne. W 2005 r. głośną inscenizacją "Dydony i Eneasza" zadebiutowała w operze, z którą związana jest coraz mocniej.