Artykuły

Kaczka Rubika nie płacze po starym wiarusie

"Złota Kaczka" w reż. Andrzeja Ozgi w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wlkp. Pisze Dariusz Barański w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Nawet dziś, w świecie komercji i konsumpcji, tli się "obawa", że oto w kieszeni zostaną dwa grosze człowieczeństwa. I pytanie: po co to wszystko. Jeśli więc po obejrzeniu "Złotej Kaczki" w Teatrze Osterwy tak siebie zapytamy, to już dobrze. Jest kilka wersji legendy o Złotej Kaczce. Różnią się od siebie nie tylko imieniem bohatera. Raz jest to szewczyk Lutek, raz Kuba, a w przedstawieniu wystawianym przez gorzowski Teatr Osterwy to Pietrek (Jan Mierzyński) od zegarmistrza. Różnią się fabułą i zakończeniem. Raz mowa jest o tym, że szewczyk przehulał w jedną noc sto dukatów, ale nieopatrznie po tęgiej hulance zapomniał o dwóch groszach w kieszeni i czar prysł, a wraz z nim sen o bogactwie. Innym razem obdarował groszem biedaka zapominając, że miał wydać wszystko na swoje zachcianki. I umyka mu bogactwo i ręka księżniczki zaklętej w złotą kaczkę.

Mnie najbardziej podoba się legenda warszawskiego poety Or-Ota, w której szewczyk Lutek część ze stu dukatów daje weteranowi, co to był "pod Samosierrą, pod Smoleńskiem, pod Moskwą, przy księciu Józefie pod Lipskiem", a na piersi miał wstążeczki Legii Honorowej i Virtuti Militari. Z tej opowieści Artura Oppmana płynie piękny morał. Nie tylko o pomocy bliźniemu, ale też z akcentem patriotycznym. Pomagając ojczyźnie, w osobie wiarusa napoleońskiego, zasługujemy na własne szczęście, powodzenie i dobrobyt.

Do dziś, gdy przejeżdżam przez warszawskie Powiśle, koło zamku Ostrogskich na Tamce mam nieodpartą chęć sprawdzić, co tak kryje się w lochach. Przyznaję, że chętniej sprawdziłbym, czy udałoby mi się wjedną noc wydać majątek. Pozornie to dziś łatwe. Od czego galerie handlowe, salony samochodowe, butiki, drogie restauracje. Ale nawet i dziś gdzieś tli się "obawa", że oto w kieszeni zostaną dwa grosze człowieczeństwa. I pytanie: po co to wszystko. Jeśli po obejrzeniu "Złotej Kaczki" w reż. Andrzeja Ozgi w Teatrze Osterwy takie pytanie sobie postawimy, to już dobrze.

Spektakl nazwano musicalem familijnym. Faktycznie piosenek nie brakuje, wręcz jest ich przesyt. Autorem muzyki jest Piotr Rubik i on też panuje na scenie niepodzielnie. Czy z dobrym skutkiem? Chwilami ma się wrażenie, że cały ten warszawski mieszczańsko-staropolski entourage rozmija się ze stylistyką rubikowej twórczości. To mniej więcej tak, jakby Romeo i Julii, przebranych w renesansowe pończochy, kazać śpiewać partie z "West Side Story". Zawsze sobie ceniłem w bajkach wystawianych w gorzowskim teatrze autentyczne zaangażowanie aktorów. Teraz chyba trochę zabrakło tej świadomości, w czym tak naprawdę uczestniczą, dla kogo grają. Wygląda na to, że większość energii i uwagi poświęcono raczej temu, aby porządnie wyśpiewać i wytańczyć to, co kompozytor stworzył. Jeśli bierze się na tapetę tak znaną legendę, której skarbem jest morał, to nie ma co tej puenty rozmywać w jakimś stadzie wilków. Sprawa jest prosta: Pietrek vel Lutek, vel Kuba miał się nie dzielić kasą z innymi. A się podzielił, bo mu serce kazało i wolna wola. W wersji Ozgi wygląda na to, że bohater jest trochę mało rozgarnięty, a właściwego wyboru dokonał, ponieważ: tak mu umiłowana Kasia (Adrianna Góralska) kazała; czuł się odrzucony przez grupę, która nie pozwoliła mu walczyć ze stadem wilków. Są dwie wyraziste postaci: Złota Kaczka (Edyta Milczarek), która tu nie tyle jest głosem przeznaczenia, ale wcielonym złem, i Kapitan-Mag (Artur Nełkowski). Ten ostatni to poprzednik Pietrka, wcześniejsza ofiara Złotej Kaczki. Szkoda tylko, że tenże tajemniczy Kapitan na koniec wzorem oper mydlanych okazuje się zaginionym niegdyś ojcem chłopaka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji