Artykuły

Trzecia młodość starego Fredry

"Rewolwer wystrzelił" wołają w finale osoby "Rewolweru", ustawione rzędem, twarzami do widowni, jak przystało na zakończenie przedstawienia utworu Fredry w szanującym się teatrze. Rewolwer wystrzelił? Ba, oddał całą salwę! i nie rewolwer to lecz armata, cały arsenał broni palnej...

Jesteśmy świadkami renesansu najmniej znanej, "najsłabszej", nie tylko zapomnianej, lecz wzgardzonej komedii Fredry, nie renesansu, lecz, po prawdzie, neoodkrycia. "Rewolwer" bowiem, wystawiony we Lwowie i w Krakowie w 1877 roku w cyklu prapremier wszystkich komedii, wydobytych z legendarnej szuflady upartego starca, zrobił haniebną klapę, mimo całego ówczesnego entuzjazmu dla twórczości świeżo zmarłego mistrza. I tak samo zakończyło się niewypałem jedyne wznowienie "Rewolweru", w Warszawie w 1906 roku, gdy wydawało się, iż jego palba zestroi się ze strzałami nowych rewolucjonistów w Królestwie.

A jak będzie teraz? Witając pierwsze po przeszło pół wieku wznowienie "Rewolweru" wróżę - nietrudno wywróżyć - nie tylko sukces Teatrowi Polskiemu, lecz dość rychłe granie tej rewelacyjnej (nie tylko dla fredrologów) sztuki przez inne teatry, w innych miastach. Drugie to powojenne "odkrycie" Fredry, powtarza się - mutatis mutandis, wtrąciłby zadomowiony w łacinie Fredro - sukces "Męża i żony". W starym piecu diabeł pali (jak o Fredrze mowa, to i przysłowia pod pióro się cisną) - Fredro miał lat 27, gdy zabawił się "Mężem i żoną", miał lat 68, gdy wykpił ludzi Rewolweru".

Od paru lat namawiałem Balickiego do przyspieszenia projektowanej przezeń premiery "Rewolweru", a raczej jakby prapremiery, bo to by musiało być zupełnie nowe, całkowicie nowe odczytanie utworu. Z tą sztuką jest bowiem coś arcydziwnego: biorąc ją na warsztat teatralny trzeba zapomnieć dokumentnie o jakimkolwiek Fredrze ze szkół i teatralnych tradycji, zarówno o tym klasyku z "Zemsty" czy "Ślubów panieńskich", Fredrze na szczeblu arcydzieł, jak i o Fredrze staroświecko-farsowym, tym z różnych utworów błahych i "pośmiertnych", wznawianych przez teatry peryferyjne dla prostoty faktury i łatwości humoru. To jest Fredro z gruntu odmienny, Fredro dla widza współczesnego. Niejeden Słonimski narzekaj, że humor Fredry jakoś go nie pobudza do śmiechu. Daję słowo, że tym razem śmiałem się serdecznie. Jak nigdy dotychczas na przedstawieniu fars Fredry. Cała widownia "pękała ze śmiechu".

W swoich Wstępach do współczesnego wydania "Pism wszystkich" Fredry mówi Kazimierz Wyka o "potrójnym debiucie" Fredry (Szkoda, że zamiast wyręczać krytyków w recenzowania "Rewolweru", nie przedrukowały "Listy Teatru Polskiego" odnoszących się do "Rewolweru" bystrych, i jakże trafnych, jak się okazało, uwag Wyki"). Trzy fazy ocen "Rewolweru" możemy też prześledzić w historii literatury.

Najpierw była gniewna negacja. Nawet najbliżsi przyjaciele "Dożynek" odsądzili "Rewolwer" od czci i wiary. Stanisław Tarnowski (1877) biadał:

"Szczerze mówiąc zdaje nam się, że to rzecz jedna z najsłabszych, jakie Fredro kiedykolwiek napisał(...) intryga zawikłana, niejasno zawiązana a niesmacznie rozwiązana (...) figury bez charakterów i wdzięku, ani zabawne ani zajmujące (...) słowem, całość dość zawiła a mało powabna (...) tak samo osądziły "Rewolwer" inne pisma i publiczność (...) byłoby najprzyjemniejszem nie mówić nic o tej sztuce". Wyrażony wówczas w obronie "Rewolweru" głos jednego z krytyków był tak odosobniony, nikt prawie nie zwrócił nań uwagi.

Potem nad "Rewolwerem" zapanowała cisza, przerwana tylko bardzo dorywczo po premierze z 1906 roku. Jan Lorentowicz pisał wówczas:

"Rewolwer chybił".... gorączkowe poszukiwanie aluzji nie pomogło... Sztuka okazała się w istocie "krotochwilą najniewinniejszą, najpogodniejszą, najmniej wrogą porządkowi społecznemu".

Zwyciężyło zawstydzenie, że Fredro mógł popełnić taką ramotę i dyskretne prześlizgiwanie się obok niej. Ignacy Chrzanowski w pokaźnej księdze "O komediach Aleksandra Fredry" (1917) poświęcił "Rewolwerowi" parę wzmianek ubocznych, a właściwie... jedno zdanie ("prawda, że to komedia słaba"). Inni postępowali podobnie. Nawet Boy nie obrachował się z "Rewolwerem" w swoich "Obrachunkach Fredrowskich".

Trzecia faza, współczesna, to dopiero Kazimierz Wyka. Odkrył on wartości zarówno "Wychowanki" jak "Rewolweru". Określił "Rewolwer" jako "groteskową satyrą, wymierzoną nie tylko w system policyjny, lecz w całą epokę", przyznał sztuce wybitną rangę artystyczną i spojrzał na nią jako na utwór, antycypujący groteskę sceniczną typu utworów Gałczyńskiego - przeciwstawiając się w ten sposób opinii, którą zaledwie rok wcześniej w tym samym PIW-owskim wydaniu "Dzieł wszystkich" wyraził komentator do "Rewolweru", pisząc o nim jako o ponurym, pełnym grozy dramacie, zeszpeconym jedynie przez naciągnięte na siłę, pozornie szczęśliwe zakończenie.

Uważne odczytanie "Rewolweru" wykazuje, że rację ma jedynie Wyka, chociaż także przeciw autorowi "Rewolweru". Wydaje się bowiem, że Fredro istotnie pomyślał "Rewolwer", jako satyrę na okres policyjnych rządów w Galicji, tak hrabiemu i obszarnikowi deklarującemu swe zachowawcze poglądy, dopiekły do żywego. Wydaje się, że w pierwotnym założeniu "Rewolwer" nie miał być antytezą innych komedii Fredry, że jego fabułę widział autor w konwencji realistycznej, choćby farsowo ujętej, nie odległej od tej, która kształtowała "Pana Jowialskiego" czy "Wielkiego człowieka do małych interesów". Innymi słowy: baron Mortara - Moździerz, rewolucyjna żona i Salvandor, dziennikarz - literat - frant Cezar Negri etc, etc, mieli być figurami komedii, ale na swój sposób komedii serio. Tak też odczytywano "Rewolwer" przed Wyką i dlatego literatura i teatr zgodnie wrzucała go do rupieci. Bo "Rewolwer" rozpatrywany w kategoriach realizmu to staroświecczyzna, która uśpi najbardziej zahartowanych. Tu trzeba iść na groteskę, na "szopę", a wtedy powstaje zabawa przednia, mówiąca nagle o powinowactwie Fredry - może nie tyle z Gałczyńskim co z Witkacym. I nie będzie to na siłę majstrowana parodia, bo nie tylko fabuła, a konkretny tekst pysznie harmonizuje z groteskową deformacją.

I właśnie przez to zostaje również ocalony satyryczny sens utworu. W normalnej konwencji fredrowskiej satyra "Rewolweru" - wymierzona w reżim policyjno - biurokratyczny, w oportunizm i strachliwość oportunistów - staje się polewką mdłą i niestrawną, dopiero ugroteskowiona odzyskuje wartości odżywcze nabiera właściwości smakołyku. Mamy wówczas - dopiero wówczas! - satyrę celną, skutecznie ośmieszającą zjawiska o charakterze społeczno - politycznym, pasującą nie tylko do spraw parmeńskich i galicyjskich sprzed ery austriacko-konstytucyjnej, które dziś mało kogo ziębią czy grzeją. Dlatego na taki przychylny odzew natrafiają różne sytuacje i koncepty "Rewolweru", na przykład ów paniczny lęk przed brodami, zapuszczanymi manifestacyjnie przez rewolucjonistów. Staromodny rewolwer przemienił się w nowoczesną broń szybkostrzelną. Witamy nowego, odkurzonego, młodego Fredrę.

Przed paru laty Teatr Polski zasłużył się wznowieniem "Wychowanki", drugiej obok "Rewolweru" sztuki, poddanej przez Wykę odkrywczej literackiej rewizji. Sukces był, ale niezupełny: dlatego, że pewne sytuacje, dramatyczne i ostro zarysowane, rozpuszczono wówczas w pomniejszającej farsowości. Obawiałem się, że w wypadku "Rewolweru" nastąpi odwrócenie sytuacji: że teatr cofnie się przed pełnym ugroteskowieniem i że powstanie spektakl trochę nijaki. Obawy okazały się płonne. MARIA WIERCIŃSKA nie cofnęła się przed konsekwencją: dała groteskę jednolitą w tonie i brawurową, chociaż przemyślaną i w cuglach. Muzyka Offenbacha jako przerywniki zabrzmiała dogodnie. Spełniły też swoje funkcje zabawne, umowne dekoracje JANUSZA KRASSOWSKIEGO, także dowcipna kurtynka wewnętrzna. Reszty (bagatela: "reszty") dokonali aktorzy, odgrywający widowisko kipiące wesołością; bawili się doskonale sami i rozbawiali jak rzadko widownię.

Wyborni byli wszyscy, i to muszę przede wszystkim podkreślić: wszyscy - i EDWARD WICHURA i MIECZYSŁAW GAJDA i SŁAWOMIR LINDNER i "płomienna rewolucjonistka" ALICJA PAWLICKA i MARIA KLEJDYSZ, która nastaje na Barona niczym Elwira na Don Juana u Moliera. STANISŁAWOWI JAŚKIEWICZOWI udało się z bankiera Mortary stworzyć wyrazistą figurę tchórza i spekulanta, był w miarę śmieszny, w miarę zabawnie żałosny. Prym zasię wiodła wielka czwórka: HALINA CZENGERY, wprost znakomita jako wrząca namiętnościami Pamela, wdowa hiszpańska - TADEUSZ KONDRAT, przypominający swoje najlepsze kreacje komiczne w roli niemego komisjonera - JAN KOBUSZEWSK1, znowu popisowy w grotesce dyskretnej i bardzo "nowej" (już go widzę w roli "Papkina") - WIEŃCZYSŁAW GLIŃSKI, jeszcze raz pokazujący jaki w nim tkwi świetny aktor charakterystyczny i farsowy. Co przy tym koniecznie trzeba dorzucić - to pochwałę cienkości i dobrego gustu w wyborze środków farsowych. Przedstawienie ma charakter groteski, ale dalekiej od łatwego "wygłupu".

Słowem, sukces. Chcę powiedzieć: dobry sukces. Bo wskrzeszenie przekreślonej przez sądy przeszłe komedii Fredry to rzecz niebłaha, ani w literackim ani w teatralnym znaczeniu. Gdybyż Teatr Polski dawał nam częściej tak radosne niespodzianki!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji