Artykuły

Trzecia opera Szostakowicza

"Gracze" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Recenzja Józefa Kańskiego w Ruchu Muzycznym.

Nie wszyscy miłośnicy muzyki - nawet ci zainteresowani XX-wieczną literaturą operową - wiedzą, iż po znakomitym Nosie i potępionej zrazu przez sowieckie władze od kultury,

lecz potem sławnej w świecie Katarzynie Izmajlowej podjął był Dymitr Szostakowicz pracę nad trzecią z kolei operą zatytułowaną "Gracze", czerpiąc ponownie temat z satyrycznych opowiadań Mikołaja Gogola. Działo się to już w 1942 roku, a więc w czasie krwawych wojennych zmagań - lecz w oddalonej od nich Samarze (podówczas Kujbyszewie), dokąd z oblężonego Leningradu ewakuowano przezornie grono co wybitniejszych ludzi sztuki i nauki. Pracował Szostakowicz nad nowym dziełem z wielkim zapałem (o czym sam listownie donosił swemu koledze Szebalinowi), lecz w pewnym momencie - trudno dojść, dla jakiej przyczyny - przerwał pisanie i nigdy już do "Graczy" nie powrócił.

Jednakże w blisko czterdzieści lat później znakomity dyrygent Giennadij Rożdiestwienski zapragnął owo dzieło ożywić na scenie i wespół z teatrem operowym z Wuppertalu zwrócił się do działającego w Hamburgu polskiego kompozytora, a zarazem wytrawnego znawcy życia i twórczości Szostakowicza - Krzysztofa Meyera (autora cennej jego monografii) z propozycją dokończenia "Graczy". Meyer propozycję przyjął i 12 września 1983 roku odbyła się w Wuppertalu prapremiera skompletowanej w ten sposób opery, a parę tygodni później spektakl ów pokazano także w programie "Warszawskiej Jesieni" (o czym zresztą dziś, jak się zdaje, mało kto pamięta).

Teraz z kolei sięgnął po owych "Graczy" Szostakowicza/Meyera Teatr Wielki w Poznaniu, przygotowując ich polską premierę (zresztą w oryginalnej wersji językowej). I był to pomysł bardzo dobry - nie tylko dlatego, że muzyka, zwłaszcza w pierwszej części dzieła, jest tu świetna, pełna rdzennie Szostakowiczowskiej dynamicznej energii i obfitująca w kunsztowne polifoniczne epizody, zaś dramatyczna konstrukcja, pozbawiona kobiecych postaci i jakiegokolwiek romansowego wątku, stanowi bodajże unikat w literaturze operowej. Przede wszystkim bowiem treść "Graczy", choć wywiedziona ze sztuki XIX-wiecznej, okazuje się zadziwiająco aktualna także dzisiaj.

Historia oszusta (w tym przypadku karcianego szulera), który z prowincji przybył do miasta, aby tu skutecznie powiększyć nieuczciwie zdobyty majątek, lecz trafiając na graczy sprytniejszych i bardziej odeń bezwzględnych, sam zostaje oszukany, historia podszyta przy tym wszechobecną korupcją - znamy to przecież i słyszymy o podobnych historiach na co dzień. Zresztą autorzy programu tego przedstawienia ostrzegają nawet, iż "podobieństwo motywacji życiowych i sposobu działania postaci występujących w operze do osób znanych Państwu z pierwszych stron gazet nie jest przypadkowe"... Zwiększa to oczywiście wydatnie atrakcyjność nowo wystawionej opery, a żywe reakcje widzów są całkiem zrozumiałe. Zrozumiałe tym bardziej, że reżyser Maciej Prus zręcznie wypunktował i wyjaskrawił momenty akcji oraz padające ze sceny kwestie o szczególnie aktualnej dla dzisiejszego odbiorcy wymowie.

Co do muzyki tego dzieła - zaznaczyć wypada, iż trudno tu mówić o "dokończeniu" opery Szostakowicza przez Meyera; spod pióra polskiego kompozytora wyszło bowiem blisko dwie trzecie partytury w obecnej wersji dzieła - należało by zatem określić jego wkład jako "współtworzenie" tej opery. Starał się też Meyer niewątpliwie "wejść w skórę" Szostakowicza, czyli nawiązać do jego specyficznego języka muzycznego (pomijając epizody świadomie odwołujące się do innych antenatów, jak m.in. Musorgski czy mistrzowie włoskiej opery buffa), jednakże "inną rękę" w niejednym momencie dość wyraźnie się wyczuwa; styl Szostakowicza z początku opery, nawiązujący do najlepszych lat jego twórczości, byłby chyba zresztą nie do podrobienia...

Powierzenie polskiej premiery tak trudnego dzieła (ma ono charakter kameralny, a kunsztowna partytura obfituje w finezyjne polifoniczne konstrukcje z aż trzema bodaj skomplikowanymi fugami na czele) młodemu kapelmistrzowi bez większego doświadczenia mogło wydawać się posunięciem dość ryzykownym, ale przyznać trzeba, że Wiktor Lemko na ogół pomyślnie pokonał rozliczne pułapki stworzonej przez Szostakowicza i Meyera dźwiękowej tkaniny Graczy. Sprawnie grała i barwnie brzmiała pod jego batutą orkiestra Teatru Wielkiego (pomijając kilka drobnych "nieprecyzyjności").

Chór w tej operze nie występuje; z grona solistów zaś w oglądanym przeze mnie trzecim bodajże przedstawieniu na szczególne uznanie zasłużył sobie bardzo dobry ukraiński tenor Dymitr Fomienko w obszernej partii głównego "bohatera" Ichariewa. Poza nim uwagę zwracał utalentowany młody baryton Andrzej Witlewski jako jeden z miejscowych szulerów nazwiskiem Pocieszliwy, jak również Wiesław Bednarek w roli fałszywego bogacza Michaiła Głowa. Wszyscy zresztą odtwórcy solowych partii sprawdzili się w tym przedstawieniu bardzo dzielnie; będzie ono z pewnością ciekawą i cenną pozycją repertuaru poznańskiej sceny operowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji