Artykuły

Chór i mój autosuplement

Zaśpiewać "Magnificat" - jedyne w swoim rodzaju doznanie, ten chór i to potrafi. Nade wszystko jednak potrafi być głoso-ciałem, twarzo-grymasem zbiorowym, wyrażającym indywidualności. Chór kobiet rozwiązuje problem ideowo-artystyczny teatru feministycznego w ten oto sposób, że zamienia formę i konstrukcję spektaklu w przekaz - pisze Inga Iwasiów w swoim blogu.

Blog się przydaje w chwilach, gdy mnie rozsadza chęć pisania, ale mam poczucie niedostatku wiedzy i mogę sobie uciec w konwencję prywatną. Więc tak. Nie widziałam pierwszej odsłony projektu Chór Kobiet, choć słyszałam o niej nawet tak radykalny osąd, że to był najlepszy spektakl minionego roku. Tydzień temu podszlifowałam wywiad dla miesięcznika "Teatr" dotyczący reżyserek i w ogóle sztuki feministycznej i teraz mam poczucie, że skończyłam tam, gdzie należałoby zacząć. Rzecz bowiem w tym, że głównonurtowy teatr emancypacyjny jest w impasie.

Narracje kobiece, oscylujące wokół traumy, biografii, rodziny, wyzwolenia, tradycji, przepisywania kanonu utknęły w punkcie - wydawało mi się do tej pory - pt. tekst dla teatru i brak oryginalnych pomysłów inscenizacyjnych. Wydawało mi się, albowiem jestem przede wszystkim czytelniczką, słyszę fałsze każdego zdania napisanego z dobrą intencją, ideowo słusznego, lecz niestety niezręcznego i nie mogę już znieść migających ekranów oraz migających ze sceny pośladków-biustów, a także kałuż krwi. Teoria języka wywrotowego, dekonstruującego porządek kanonicznej, fallogocentrycznej mowy-pisma pozwala twierdzić, iż niezręczność to wchodzenie w lukę i rozbijanie muru obojętnego wobec kobiet dyskursu, jednak to raczej teoretyczne niż estetyczne, więc dla mnie także psychologiczne odczucie.

II odsłona projektu Chór Kobiet "Magnificat" w reżyserii Marty Górnickiej wywraca do góry nogami tę refleksję i przerywa impas. Ponieważ nie widziałam odsłony pierwszej, muszę opisać swoje wrażenia dotyczące samej idei chóru. Oczywiście mamy do czynienia z mocną odpowiedzią na wątpliwość, czy kobiety mogą tworzyć wspólnoty. Mogą. Czy kobiety mogą zająć pozycję "kierowniczą", "męską" - mogą. Chór jest wspólnym głosem i ciałem pod kierownictwem dyrygentki, która wspaniale nadaje kierunek i ton całości, przy okazji kpiąc z postaci wielkich dyrygentów, miotających się widowiskowo na oczach widowni, najlepiej telewizyjnej.

Chór to ciało zbiorowe, instytucja, opresja. W wielu biografiach dziewczynek pojawia się chór - w mojej także, śpiew w chórze, niezłym zresztą, nagradzanym, w szkole podstawowej zablokował mnie śpiewaczo tak bardzo, że nie intonuję nawet na imieninach. No, na imieninach to już nawet nie piję. Przyjaciółka opowiadała mi niedawno o swojej mamie, która u progu siedemdziesiątki zapisała się do chóru kościelnego i tam odblokowała emocje, choć nie jest katoliczką. Chór paradoksalnie dyscyplinuje i odblokowuje, bo sama technika oddychania i współbrzmienia w grupie jest wyzwalająca, a sama konieczność repertuarowa i władza dyrygenta - ograniczająca.

Chór to, oczywiście, tradycja greckiej tragedii i nieprzypadkowo wrocławska realizacja tekstu Bożeny Keff (sam tekst tym bardziej) odwołuje się do chóralnej idei. Feministyczne rozprawy z kanonem często sięgają do tej figury - zbiorowego, dyslokowanego głosu nadrzędno-podrzędnego, jakim jest chór, chór kobiet zwłaszcza. Jest pod tym bardzo dużo, na przykład chóry kobiet w tragedii odgrywanej w Grecji starożytnej przez mężczyzn.

Zaśpiewać "Magnificat" - jedyne w swoim rodzaju doznanie, ten chór i to potrafi. Nade wszystko jednak potrafi być głoso-ciałem, twarzo-grymasem zbiorowym, wyrażającym indywidualności. Chór kobiet rozwiązuje problem ideowo-artystyczny teatru feministycznego w ten oto sposób, że zamienia formę i konstrukcję spektaklu w przekaz. O to chodzi - rozwiązaniem kłopotów formalnych teatru zaangażowanego jest tu to, że sama idea chóru przybiera postać partytury spektaklu, stanowi przejęcie i dekonstrukcję kulturowej ramy, w której funkcjonuje kobiecość.

Tym razem tematem spektaklu jest religia, miejsce kobiety w religii, w biblijnej opowieści, w kościele, w polskim społeczeństwie. Słowa takie jak "natura" predestynującą do sprzątania kościoła i pełnienia w nim funkcji podobnej do funkcji gospodyni domowej, która jak nikt wytropi plamy na obrusie, wypowiedziane z wściekłością i grymasami, z płynnym przechodzeniem między stanami afirmacji, niedowierzania, nienawiści - bezkompromisowo mierzą się z opowieścią o "miejscu kobiet w kościele". Całość spektaklu (jednak nie performance, dla mnie spektakl) skomponowana została z przemieszania dyskursu instytucji kościoła i jego kiczowatych, popkulturowych wersji. Ten punkt, zaangażowanie w bieżącą, polityczną debatę "spod krzyża" można odebrać różnie, także jako ułatwiające zadanie grepsy. Cytowanie wywiadu z szaloną "obrończynią krzyża", która marzy o zatrudnieniu menedżera, żeby "wrzucać na facebooka" wypowiedzi i zdjęcia może liczyć na aplauz, ale to cytat cytatu, śmialiśmy się już z tego w różnych miejscach, z facebookiem włącznie. Bronię tego chwytu, tego wymieszania przytoczeń, bo broni go forma, wykonanie, odsłaniające absurdalność świata religii, w której Matka Boska jest logo trzymającym za twarz, za mięso, w milczeniu zastępy kobiet. To jak z aborcją, która "nie jest sprawą kościoła", lecz nie może być też sprawą kobiet poza kościołem.

W Polsce debata o wierze sączy się małym strumyczkiem i dotyka takich paradoksów jak ten, przywołany i w "Magnificat" - 28% katolików w tym kraju wierzy w reinkarnację. Trudno nie zareagować śmiechem. Powieści, np. "Balladyny i romanse" Karpowicza, próbują z tego paradoksu ugnieść krytyczną narrację, ale nie widziałam, nie słyszałam, nie czułam w ciągu ostatnich lat tak mocnego głosu w sprawie polskiej religijności jak wczorajszego wieczoru w Instytucie Teatralnym. Owszem, to publicystyka, ale zarazem mocna wypowiedź angażująca emocje, a więc jak najbardziej artystyczna w tym najgłębszym, aż rytualnym sensie.

Rozmawiałam o tym wczoraj z przyjaciółką, która wspomniała pierwszy widziany przez siebie spektakl Teatru Ósmego Dnia pod koniec lat siedemdziesiątych, ówczesne poczucie niesłychanej trafności, walnięcia w łeb ich przekazem na temat opresji społecznej właśnie. Robienie teatru zaangażowanego z prefabrykatów kultury masowej było olśniewające i odświeżające. Te same chwyty dziś wydają się anachroniczne. Wydawały mi się do wczoraj. Musiało minąć trzydzieści lat, żeby ten sam power miał teatr kobiet wrzeszczący w sprawie usytuowania kobiet w tej kulturze, która je wielbi. Magnificat, radujmy się tym, że można wykrzyczeć w chórze złość i jedność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji