Artykuły

W sieci symboli

Kto oczekuje komizmu słownego oraz błyskotliwych dialogów rodem z Fredry, może wyjść z teatru zawiedziony - o spektaklu "Śluby" w reż. Wojciecha Kościelniaka prezentowanym na VI Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Przyciemnione światło, pełzające po prześcieradle animowane muchy, groteskowa postać służącego - czy to może być wstęp do adaptacji "Ślubów Panieńskich"? Oczywiście, przecież reżyseruje Wojciech Kościelniak.

Kto oczekuje od tego spektaklu komizmu słownego oraz błyskotliwych dialogów rodem z Fredry, może wyjść z teatru zawiedziony. Trudno odnaleźć w "Ślubach" rytm oryginalnego tekstu, lekkość słowa, czy też romantyczną pogodę ducha. To spektakl mroczny, oniryczny i groteskowy jednocześnie. Na dodatek w muzycznej formie. Czy to musical? Mam wątpliwości. Większość kwestii jest śpiewana, scenom towarzyszy często skomplikowana choreografia, ale brakuje piosenek. Niepokojąca, bardzo rytmiczna muzyka Piotra Dziubka nie jest dźwiękową ilustracją treści spektaklu, a elementem jego groteskowej atmosfery. Gatunkowo "Śluby" są kolejnym krokiem na obranej przez reżysera drodze - ścieżce bliższej dramatycznemu teatrowi muzycznemu niż musicalowi.

W całym spektaklu widoczny jest charakterystyczny styl Wojciecha Kościelniaka. Pomysł i forma "Ślubów" przypominają poprzednie przedsięwzięcia reżysera. Na myśl przychodzą spektakle dyplomowe specjalności wokalno-aktorskiej krakowskiej PWST (jak "Proces" czy "Sen nocy letniej") oraz produkcje znane ze scen teatrów muzycznych. Porównania nasuwają się same. Dziwaczna postać Jana (służącego Gustawa), który odgrywa w spektaklu rolę błazna-komentatora, ma coś ze Śpiewaka Podwórzowego z "Opery za trzy grosze" i Magazyniera z "Lalki". Monochromatyczne stroje przywodzą na myśl "Sen Nocy Letniej", minimalistyczna scenografia - "Idiotę", a skomplikowany zindywidualizowany ruch sceniczny każdej postaci - "Lalkę". Ale podobieństwa te sprowadzają raczej na interpretacyjne manowce. Świadczą raczej o stylu, a nie wtórności, więc ich wyłapywanie szybciej skutkuje migreną niż znalezieniem klucza do spektaklu.

W inscenizacji krakowskiej PWST "Śluby Panieńskie", komedia formy słownej, zmieniają się w "Śluby" według Fredry - teatr formy. Gra świateł, muzyka, ruch - wszystko połączone jest w harmonijną i atrakcyjną wizualnie całość. Jednak plastyczność oglądanych obrazów po pewnym czasie zaczyna nużyć. Gdzieś pośrodku tej karuzeli dźwięków i obrazów chce się krzyknąć: "Stop! Ale o czym to jest?". I wtedy dopiero zaczyna się zabawa.

Bo gdy komizm słowny Fredry znika, pojawiają się nowe możliwości interpretacji tego dramatu. Fabuła się przecież nie zmieniła. Oto dwie panny - rezolutna Klara i rozsądna Aniela - pod wpływem przeczytanych romansów zawierają antymałżeńskie przymierze. Pakt niszczy jednak sprytna intryga zakochanego w jednej z nich Gustawa. Jak z tej prostej romantycznej komedii zrobić mroczny dramat? Niewątpliwie pomaga forma spektaklu, która wyciąga na pierwszy plan dostrzegalny u Fredry wątek dojrzewania. Senna groteska "Ślubów" może być wyrazem strachu przed dorosłością, wejściem w przypisane role społeczne. Pozorna ucieczka w pakt przeciw mężczyznom ostatecznie się nie udaje. Przymierze okazuje się szyte zbyt słabymi nićmi w porównaniu do misternie plecionej sznurami intrygi Gustawa.

Taka interpretacja to jednak wierzchołek góry lodowej. Droga do innych wiedzie przez wszechobecne w "Ślubach" symbole. Trudno je wszystkie zapamiętać, a co dopiero zinterpretować. Pojawiają się muchy, pszczoły, charakterystyczne dla każdej postaci rekwizyty i stroje. Część symboli wydaje się lekko przekombinowana (Aniela jako Czerwony Kapturek), część nietrafiona (ciągnący sanki Albin), ale labirynt znaczeń fascynuje. To zagadka, dziwaczna łamigłówka, którą chce się rozwiązać.

Zaskakuje przypisanie bohaterom "Ślubów" cech zwierząt. Wspólny taniec postaci w dziwacznych maskach rozpoczyna i kończy akcję spektaklu. Bocian, ropuch, króliczka, lisiczka - można odnieść wrażenie, że zwierzęce kreacje zaczerpnięte są wprost z bajek Ezopa i La Fontaine'a. Czy służy to wyśmianiu cech poszczególnych postaci, czy obrazuje skazaną na niepowodzenie próbę wymknięcia się z przypisanych przez społeczeństwo ram? A może ani jedno ani drugie? To już kwestia otwarta.

W sieci różnorodnych interpretacji najbardziej interesujący wydaje się wspominany już błazen-komentator Jan (świetnie radzący sobie z trudną rolą Patryk Kośnicki). To postać bardziej przypominająca owada niż człowieka, z dziwacznym chodem i specyficznym językiem. Groteskowy sługa, który ugania się za muchami, budzi śmiech widowni. Jednak czy to tylko element humorystyczny - złośliwy chochlik, który przecina symboliczną nić paktu i przedrzeźnia Gustawa? Czy może sprawca całego zamieszania - ironiczny pająk, który buduje sieć wokół bohaterów i radośnie dyryguje nimi w ostatniej scenie?

W trudnych warunkach groteskowej atmosfery spektaklu, dobrze odnajdują się aktorzy - studenci wydziału wokalno-aktorskiego krakowskiej PWST. "Śluby" w ich wykonaniu swobodnie mogłyby być wystawiane na deskach teatru muzycznego. Uwagę zwraca ich dopracowany do perfekcji ruch sceniczny. Trochę brakuje tej dbałości o szczegóły w dykcji - część kwestii śpiewanych jest trudna do zrozumienia i to jest chyba największy zarzut wobec spektaklu.

Krakowska PWST przedstawiła na Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych MFST ITSelf nietuzinkowy spektakl muzyczny. I choć natłok symboli w przedstawieniu może być równie interesujący, co irytujący, wydaje się, że zarówno Fredro, jak i Kościelniak wyszli z tych "Ślubów" zwycięsko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji