Artykuły

Śpiewak z garbem wędrowca

ANDRZEJ SŁABIAK powraca do Krakowa recitalem "Chodźmy razem w tango". - Mam poczucie, że po latach zataczam koło, już się nagoniłem po świecie; już dostałem od życia po tyłku. Już nie myślę o robieniu kariery; chcę natomiast pokazać siebie z tym całym garbem wędrowca - mówi arysta.

Długo Cię tu nie było, Andrzeju...

- Wyjechałem w 1988 roku, grałem m.in. w Gdyni, Warszawie, wreszcie na 9 lat osiadłem w Chicago... Parę lat temu wpadłem do Krakowa, by wystąpić w koncercie na 40-lecie przyjaźni Józka Barana i Adama Ziemianina.

Kiedyś znaliśmy Cię jako aktora Teatru STU, grałeś też w "Grotesce" i Ludowym...

- Dwa razy szczęśliwie jechałem z Krakowa na Przegląd Piosenki Aktorskiej, skąd wracałem z wyróżnieniami... Raz za piosenkę Jana Kantego Pawluśkiewicza, raz - Andrzeja Zaryckiego.

Wyjechałeś, bo...

- Kraków już znałem, trochę mnie przytłaczał, zacząłem mieć wątpliwości, czy się tu przebiję, nie mogłem się odnaleźć... Czułem jakiś kompleks, niespełnienie, a chciałem być kimś znanym, ważnym, a zarazem niepodległym. Byłem nawet u wróżki; powiedziała: "Nie wyjeżdżaj, tu sobie poradzisz". Niemniej wyjechałem. Gdynia była trudna, musiałem walczyć od nowa. Broniłem się tożsamością aktora z Krakowa i tym, co mi dała krakowska szkoła teatralna. Była opoką.

Trafiłeś do niej dość późno.

- Byłem 24-latkiem. Za sobą miałem cztery lata studiów na wydziale wokalno-aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej...

I zrezygnowałeś?!

- Zrozumiałem, że nie mam siły być śpiewakiem operowym. Przyszedł kryzys, głos mi wysiadał, pewna profesorka, wyrzuciłem nazwisko z pamięci, potraktowała mnie bardzo źle.

Byłeś bas-barytonem.

- Śmiałem się, że ani nie mam barów, ani tonów.

Zatem aktorstwo.

- Do PWST trafiłem trochę dzięki Andrzejowi Buszewiczowi, z którym miałem w PWSM zadania aktorskie, ale głównie dzięki Jurkowi Radziwiłowiczowi, który mnie przygotowywał, akurat kręcił "Człowieka z marmuru". Udało się dopiero za drugim razem... Za to kończyłem studia ze znakomitym wynikiem.

I trafiłeś do Teatru Polskiego we Wrocławiu, po którym był wspomniany STU.

- Zagrałem m.in. w "Bramach raju" wg Andrzejewskiego, śpiewając songi Jana Kantego Pawluśkiewicza.

W 2001 roku wyjechałeś do USA. Był sens, czy żałujesz tego kroku?

- I tak, i nie. Byłem już wolnym strzelcem, nie miałem siły przebicia, w związku z czym czułem się gorszy. Postanowiłem odmienić swe życie.

I...?

- Ten wyjazd sprawił, że coś ze mnie spadło - jakaś maska, może szlam, niemniej stało się coś pozytywnego. Nauczyłem się walczyć o widza, obojętnie czy to prywatny dom, czy Copernicus Center, czy teatr, często występowałem w Salonie Poezji, Muzyki i Teatru Marii Nowotarskiej w Toronto, poznałem polonijną publiczność Chicago, Detroit, San Diego. Dało mi to siłę, dało mi inne spojrzenie na człowieka. Zrozumiałem, co to jest tęsknota, co to jest samotność. Poznawszy piekło, dokopałem się do siebie, złapałem dystans.

Teraz wróciłeś do Polski?

- Do końca nie wiem. Ale czuję, że zostanę, że chcę być tu, tu śpiewać. Po pierwszych występach widzę, że jak mnie posłuchają raz, jak na przykład niedawno w Tarnowie, to otrzymuję zaproszenie na kolejny recital.

Przyjechałeś do Polski z płytą "Niech się stanie miłość", z kilkunastoma piosenkami z muzyką Andrzeja Zaryckiego... Słucham jej z wielką przyjemnością, to dojrzałe, męskie śpiewanie. Tym recitalem promujesz polska płytę z muzyką tego twórcy "Chodźmy w tango".

- Parę lat temu ten wspaniały kompozytor dał mi materiał na całą płytę i tym samym znów mi pomógł, jak niegdyś, gdy mnie, aktorowi Groteski, napisał piosenki i nawet akompaniował podczas wrocławskiego PPA. Te piosenki na płytę były bardzo ważne, bo nie miałem repertuaru, wcześniej głównie śpiewałem arie z musicali.

Tym najważniejszym dla Ciebie był pewnie "Les Miserables" wystawiony w Teatrze Muzycznym w Gdyni przez Jerzego Gruzę; Lucjan Kydryński pisał wówczas: "Jako Javert, wokalnie i aktorsko, śmiało mógłby się znaleźć w obsadzie Les Miserables na każdej scenie świata".

- Chcę wierzyć, że na scenie muzycznej jeszcze nie zaśpiewałem ostatniej nuty.

- W Krakowie wystąpisz z młodymi muzykami...

To: Jarosław Olszewski - instrumenty klawiszowe, Jarosław Meus - gitara, Paweł Kuźmicz - gitara basowa i Dominik Klimczak - perkusja. Mam nadzieję, że nasza współpraca potrwa dłużej. Mam poczucie, że po latach zataczam koło, już się nagoniłem po świecie; już dostałem od życia po tyłku. Już nie myślę o robieniu kariery; chcę natomiast pokazać siebie z tym całym garbem wędrowca.

Skąd wybór Piwnicy?

- Względy sentymentalne. Kiedyś wystąpiłem w niej, to był mój debiut, przebrany za kominiarza, do czego namówił mnie Piotr Skrzynecki; mam nadzieję, że po latach ów kominiarz przyniesie mi szczęście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji