Artykuły

Don Juan w podróży

Don Juan to postać, która na dobre rozgościła się w europejskiej kulturze. Ten uwodziciel, dybiący na cnotę kobiet i nie przepuszczający żadnej okazji do miłosnej uciechy, jest kimś więcej niż niespożyty kochanek Casanova czy perwersyjny markiz de Sade, dla którego rozkosz zamykała się w sumie dość nudnym okrucieństwie. Don Juan wznosi się wyżej niż znani nam kochankowie różnych epok, bo za rywala chce mieć Boga. Sięga wysoko, a to naprawdę niebezpieczna zabawa.

Marek Fiedor wprowadził na scenę Starego Teatru trzech Don Juanów, a może jednego, tylko że odbywającego podróż w czasie. Do tego celu wykorzystał aż 11 tekstów nawiązujących do postaci uwodziciela. Dzięki nim śledzimy losy bohatera w bliższych i dalszych nam kulturowych ujęciach.

O tym, że reżyser zabiera nas w podróż, świadczyć może znakomita scenografia Moniki Jaworowskiej. Najbliższy naszej epoce Don Juan Tenorio (Szymon Kuśmider) wychodzi z przedziału kolejowego ze znaczkiem zakazu palenia. To na dworcowej ławeczce wiedzie dysputę ze Sganarelem (wspaniale ironiczny Krzysztof Globisz) i ignoruje zawiedzioną jego odejściem Elwirę (bardzo dobra szczególnie w ostatniej próbie nawrócenia kochanka Ewa Kaim). Don Juan Kuśmidra jest racjonalistą, wierzącym jedynie w to, że dwa razy dwa jest cztery i wątpiącym we wszystko libertynem, dla którego nie ma świętości. Nie potrafi oszczędzić nawet współczesnej pary, której nieporadnej rozmowie o miłości przysłuchuje się ukryty w przedziale. To jedyna - jak mi się wydaje - niepotrzebna scena, zbyt dosłownie dopowiadająca to, co od początku wiadomo, tzn. że postawa szatańskiego uwodziciela jest bliska naszym czasom.

Drugi Don Juan czyli Zygmunt Józefczak jest tu postacią wyjętą jakby z "Don Giovanniego", ale równocześnie bliską starzejącemu się Casanovie Felliniego. O jego operowych korzeniach świadczy już pierwsze przybycie na scenę, na której zjawia się w bogato złoconej loży, która współgra z jego równie bogatym, purpurowym ubraniem. Wpada w zachwyt na widok Sewilli i sypiących tam kwiaty dziewcząt, ale równocześnie dopadają go wyrzuty sumienia w związku ze wspomnieniem zbrodni popełnionej na ojcu kochanki. Raz po raz przykłada do ust pistolet, przez co za którymś już razem staje się komiczny.

Z kolei Don Juan Marana, grany przez Janusza Stolarskiego, na początku zdaje się być groźny. Widzimy go w scenie gwałtu, kiedy to rzuca się na broniącą się dziewczynę. Dla niego nie ma już żadnych świętości, Bóg przestał istnieć, można więc zakraść się do niewinnej zakonnicy Inez (Anna Radwan), a nawet spółkować we śnie opętanej dziewczyny z jej ksienią. Jednak ten największy grzesznik zmieni się też najbardziej radykalnie. Bóg da mu szansę poznać się, tak jak Miguelowi Manara w wykorzystanym przez reżysera tekście Oskara Miłosza. Stanie się on uzdrawiającym chorych świętym, wokół którego roznosi się aura mistycyzmu.

To jedna z możliwych dróg jaka została dana rozpustnikowi. W finale spektaklu na scenie zjawiają się trzej jego bohaterowie. Każdy we właściwej sobie przestrzeni, zostanie oświetlony reflektorem, będącym ostatnim światłem jego życia. Don Juan Marana w tym najważniejszym momencie zwróci się w stronę krzyża, operowy Don Juan pod wpływem poczucia winy strzeli sobie w łeb. I znowu Don Juan Tenorio okaże się nam najbliższy. Nie ucieknie przed Komandorem ani w mistycyzm, ani w śmierć. Ciągle wątpiący, nie mogący znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące tego co realne i nierealne, ziemskie i wieczne pozostanie z zawieszonym w powietrzu pytaniem o drogę, pytaniem, na które większość z nas nie potrafi sobie odpowiedzieć.

I właśnie w tej dręczącej współczesnych niepewności leży siła, niezwykle atrakcyjnego teatralnie spektaklu Fiedora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji